Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polska siatkówka ma tembr jego głosu, czyli kim jest Tomasz Swędrowski

Wojciech Koerber
Tomasz Swędrowski (z prawej) i Wojciech Drzyzga. Ten właśnie duet przeprowadzi nas przez zbliżające się mistrzostwa świata siatkarzy.
Tomasz Swędrowski (z prawej) i Wojciech Drzyzga. Ten właśnie duet przeprowadzi nas przez zbliżające się mistrzostwa świata siatkarzy. Sylwia Dąbrowa
Od 16 lat przyjmujemy, rozgrywamy, atakujemy i blokujemy razem z nim. Z nim przegrywamy, lecz częściej zwyciężamy. Polska siatkówka ma już tembr jego głosu. A skąd w ogóle wziął się Tomasz Swędrowski?

- Urodziłem się w 1960 roku we Wrocławiu. Między siódmą a ósmą klasą szkoły podstawowej wystrzeliłem w górę na jakieś 15-17 cm. Lekarze straszyli wtedy, że będę ślepy, krzywy albo upośledzony, na takim poziomie mieliśmy medycynę. Jakoś się jednak wywinąłem – dworuje sobie dziennikarz Polsatu i były siatkarz wrocławskiej Gwardii. Jako małolat dyscyplin próbował się uczepić różnych. - Grałem w koszykówkę, trenowałem kolarstwo w Dolmelu, przez chwilę też piłkę nożną u pana Poręby w Śląsku. A gdy urosłem, zacząłem grać w siatkówkę. W Odrze Wrocław. Zauważono mnie na mistrzostwach Polski juniorów i powołano na zgrupowanie kadry w tej kategorii wiekowej. W ten sposób dowiedziała się o mnie Gwardia, do której trafiłem – wspomina.

Przy Krupniczej nastąpiło zderzenie z wielką siatkówką. - Wydawało mi się wówczas, że umiem wiele, lecz w Gwardii okazało się, że nie umiem prawie nic. Że jestem średniakiem. To była konfrontacja z takimi nazwiskami jak Jarosz, Kłos czy Łasko. Władysław Pałaszewski pozwolił mi jednak grać, a u niego i u Jurka Suchanka było tak, że albo zrobisz postępy, albo nie będziesz grać w ogóle. No i załapałem się do drużyny na stałe, a im więcej zawodników z czasem odchodziło, tym więcej grałem ja. Przez długi czas wchodziłem na blok pod siatkę za Wojtka Baranowicza i to musiało mi starczać – konstatuje Swędrol, jak wołają nań koledzy w dziennikarskim środowisku. Swędrol, czyli mistrz Polski z 1982 roku oraz dwukrotny wicemistrz kraju (1983 i 84). Zatem nie taki średniak, jak się skromnie maluje.

U schyłku kariery sportowej, w 1988 roku, zaczął myśleć o nowej przygodzie. Dziennikarskiej. Poszedł za głosem serca i radą nauczycielki. - W Gwardii kończyło się wówczas duże granie. Utrzymaliśmy się, a co lepsi gracze zaczęli wyjeżdżać za granicę. Klubów poza Polską mogli szukać tylko reprezentanci. Ja reprezentantem nie byłem, za to byłem nienajgorszy z polskiego. Nauczycielka w podstawówce powiedziała mi kiedyś "ty, Swędrowski, powinieneś zostać dziennikarzem sportowym". A kiedy później podchodzili do nas dziennikarze, to najczęściej mnie wysyłano, by z nimi gadać. Lubiłem to, jakoś sobie radziłem - tłumaczy.

Na nawijanie do sitka namówił go Andrzej Ostrowski z Polskiego Radia Wrocław. - On mi pokazał, na czym polega dziennikarstwo sportowe. Koleżanki uczyły montażu, trzeba było też zdobyć kartę mikrofonową, bo inne mieliśmy wtedy czasy. Trochę zachodu to kosztowało, zanim trafiło się na antenę. Długi czas pracowaliśmy z Andrzejem we dwójkę, m.in. dla Studia S 13. Jeździłem na piłkę nożną do Lubina czy Chorzowa, przeszedłem w radiu wszystkie szczeble od aplikanta po dyrektora programowego - wspomina dziennikarz. Po zapoznaniu się z zawodem miał jednak kilkuletnią przerwę. Wraz z żoną Teresą, wybitną polską koszykarką, wyjechał do Francji, gdzie ona kontynuowała karierę.

- Będąc we Francji utrzymywałem jednak kontakt z radiem, dawałem korespondencje. Teresa grała, a ja się wiozłem na jej plecach, pogrywając w klubach niższej klasy i chwytając się najróżniejszych robót. Teresa została tam w końcu trenerką, a nasza córka, Ola, dorastała. Gdy wyjeżdżaliśmy z Polski, miała półtora roku, nadszedł jednak czas, by zdecydować, gdzie pójdzie do poważnej szkoły. Uznaliśmy, że trzeba wracać. Mieliśmy swoje papiery, wykształcenie, jakieś tam pieniądze się zarobiło, lecz początek w Polsce był trudny. Teresa nie mogła znaleźć satysfakcjonującej pracy, podejmowaliśmy próby prywatnego biznesu, aż w końcu trafiła na Uniwersytet Wrocławski (studium wf-u) i została komisarzem w żeńskiej lidze koszykówki. A ja wróciłem do radia, które na nowo budował Lothar Herbst i tego prezesa chyba najmilej wspominam. Właśnie mija 26 lat mojej działalności w tym zawodzie, a 16 w telewizji - podlicza wrocławianin.

Przechodzimy zatem do wątku telewizyjnego. Tzn. pytamy, jak red. Swędrowski na nasze ekrany trafił. - Był 1998 rok, Marian Kmita pracował jeszcze jako szef sportu w publicznej telewizji, która miała prawa do pokazywania siatkówki. Wiedział, że grałem i że różne rzeczy w radiu robiłem. On mi tę robotę zaproponował. Na zasadzie współpracy zacząłem więc od komentowania z dziupli MŚ w Japonii (1998). Po roku Kmita jednak odszedł zakładać coś takiego jak Polsat Sport, a więc pierwszy polski kanał sportowy. Miałem do wyboru - albo zginąć w korytarzach TVP, albo iść za Kmitą, który obiecywał, że Polsat będzie próbował przejmować prawa do siatkówki. Poszedłem za nim i skomentowałem dla stacji pierwszy mecz piłkarski. Nie robił tego żaden Mateusz Borek, tylko ja. A był to mecz Świt Nowy Dwór Maz. - Śląsk, wygrany przez wrocławian 1:0 - uśmiecha się dziennikarz.

Na początku XXI wieku miał przyjemność obsługiwać mecze AZS-u Częstochowa w europejskich pucharach. Przyjemność, bo komentował wespół z Hubertem Jerzym Wagnerem. - To było prawdziwe wyzwanie i kapitalna sprawa. Najlepsza, jaka mogła mnie spotkać. Jego syn, Grzegorz, wspomina o tym w opublikowanej właśnie książce "Kat" - zaznacza Swędrowski. Spektakularnych wpadek w karierze nie miał, bo przecież środowisko zna od podszewki. - Najzabawniej, albo najstraszniej, było w krajach, które telewizyjnie raczkowały. W Wenezueli np. połowa wozu transmisyjnego była po alkoholu, nikt nie potrafił ustawić satelity. Dostałem numer tego kodu na satelitę i sam musiałem go wklepać. W Egipcie natomiast nie miałem monitora kontrolnego, uznali, że nie jest potrzebny - przywołuje przykłady braku profesjonalizmu.

Swędrowski stworzył kapitalny duet z Wojciechem Drzyzgą, zresztą wspólnie skomentują zbliżające się MŚ. - Świetnie się znamy, poza tym Wojtek ma coś do powiedzenia. A jeśli pewne sprawy partner widzi inaczej, to też może pomóc. Samemu można natomiast wpaść w jednostajny ton - zauważa Tomek. I nie jest siatkówką znudzony. Nie czuje się zamknięty w jednym małym naczynku.

- Wszystko to ja robiłem dla radia i też była to dobra szkoła. Uczyła technik mówienia o różnych rzeczach. W telewizji jednak, by móc mówić o profesjonalizmie, trzeba być zaszufladkowanym. Jeśli dziś robisz kajaki, jutro skoki, a pojutrze coś jeszcze innego, to nie możesz się na tym wszystkim znać. Jestem zwolennikiem tej właśnie starej szkoły, dziś negowanej. Dobrze być kojarzonym z jedną dyscypliną, z dwoma. Jeśli jest ich więcej, ja się na to nie piszę. Nie wiadomo wtedy, kim ty jesteś - wykłada swoją filizofię siatkarski spec.

Czy będzie medal MŚ? - Antiga z Blainem chcą mieć zespół. Wcześniej reprezentacja opierała się na sześciu, siedmiu zawodnikach, teraz nastało coś nowego. Mają grać wszyscy i wszyscy są równi, to taki francuski styl. Tylko że Francuzi mieli inne wyszkolenie techniczne. Inne, czyli bardzo dobre - zauważa Swędrowski. I przestrzega: - Chcemy powojować na tych MŚ, ale jak to wyjdzie - nie wiem. Jedno musimy sobie uświadomić. Moim zdaniem, i chyba nie tylko moim, nie jesteśmy faworytami turnieju. Ale może coś dobrego się urodzi.

Wyrzucenie Kurka? - Pomiędzy nim a Antigą narastały problemy. Tak naprawdę to Bartek Kurek sam zrezygnował, wychodząc z treningu, bo takie mamy informacje. Sam się zdyskwalifikował. Antiga uznał, że musi decydować interes grupy, a nie jednostki. Z drugiej strony aż tylu zawodników o potencjale Kurka nie mamy - uważa głos Polsatu. Kogo zatem widzi wśród faworytów? - Ciągle te same ekipy. Rosjanie są trochę osłabieni, ale cały czas mocni. Do tego Brazylia i chyba ujawniły się też Stany Zjednoczone. Jeśli my zakwalifikujemy się nawet nie do czwórki, ale do szóstki, będzie to nasz duży sukces. No, chyba że po drodze ktoś niechcący odpadnie. Poza Meksykiem nie ma już jednak słabeuszy, bo nawet Kamerun swoje umie i w 2010 roku namieszał podczas MŚ we Włoszech - dodaje.

My dodamy, że od stycznia zeszłego roku Tomasz Swędrowski nie jest już dziennikarzem Radia Wrocław. Szkoda. - Chciałem nim być nadal, ale mnie już nie chcieli - tłumaczy. Kilka miesięcy wcześniej zmarła jego żona, wielokrotna reprezentantka Polski, mistrzyni Polski ze Ślęzą Wrocław (1987). Córka Ola ma dziś 27 lat i pracuje dla Volvo IT. - Ma samodzielne stanowisko i realizuje różne projekty, kontaktuje się z centralą firmy w Goeteborgu. To cały support dla biznesu Volvo. Zna kilka języków i tak się pięła po szczeblach - kończy tata.

Jak znamy życie, podczas najbliższych MŚ tata znów ochrypnie. Ze szczęścia?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska