Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polska kawaleria - chłopcy z wielką fantazją

Tomasz Targański
Polska kawaleria - duma  wojska, obiekt westchnień pań, ale i najbardziej mitotwórcza formacja, której Andrzej Wajda  w "Lotnej" kazał atakować czołgi
Polska kawaleria - duma wojska, obiekt westchnień pań, ale i najbardziej mitotwórcza formacja, której Andrzej Wajda w "Lotnej" kazał atakować czołgi FOT. JANUSZ ROMANISZYN
Polska kawaleria w XX wieku powstała dzięki siedmiu młodym zapaleńcom o romantycznych głowach, wychowanym w duchu "Trylogii" i na tradycjach powstania 1863 roku - pisze Tomasz Targański.

Odtworzyli zapomniane na ponad 100 lat tradycje polskiej kawalerii, które tak pięknie rozkwitły w okresie napoleońskim. I zbudowali no-wą legendę. Mit ułanów legionowych kształtować będzie świadomość młodych ludzi przez 20 lat niepodległości. A zaczęło się od pieszego zwiadu 7 osób.
Ludzie pokroju Józefa Piłsudskiego wiedzieli, że wojna między zaborcami to okazja, którą trzeba wykorzystać. Kiedy więc wybuchła, Piłsudski postanowił zaangażować zalążki polskiego wojska po stronie Wiednia. Tworzy "strzelców" - pierwszą kompanię kadrową. Austriacy wyznaczają mu zadanie drugorzędne: rozpoznanie sił Rosjan na terenie Królestwa Kongresowego. Pierwsza kompania przekroczyła granicę 6 sierpnia i dała początek legendzie legionów Piłsudskiego. Prawdziwa legenda powstała jednak parę dni wcześniej, kiedy Komendant polecił szefowi sztabu - Kazimierzowi Sosnkowskiemu wysłać za granicę oddział zwiadowczy. Zgłosiło się siedmiu ochotników: Władysław "Belina" Prażmowski, Antoni "Zdzisław" Jabłoński, Stanisław "Grzmot" Skotnicki, Stefan "Hanka" Kulesza, Janusz Głuchowski, Zygmunt "Bończa" Karwacki i Ludwik "Kmicic" Skrzyński. Siedmio-osobowy zwiad wyruszył w nocy z 2 na 3 sierpnia. Przed wymarszem Sosnkowski pożegnał ich słowami: "Choć będziecie wisieć, spełnicie pięknie swój obowiązek". Potem wszyscy poszli jeszcze na kieliszek wiśniówki.

Granicę przejechali dwiema bryczkami. Rosjanie poważnie potraktowali wieści o przejściu granicy przez liczne (!) polskie oddziały i z Jędrzejowa zrejterowali. Na starcie zanosiło się w okolicy wsi Prandocin. "Belina" postanowił zaatakować. Strzelcy ruszyli tyralierą. Poranna mgła sprawiła, że źle ocenili liczebność przeciwników - Rosjan było więcej niż Polaków. Na szczęście Rosjanie też się pomylili w ocenach i wycofali się.

Wracający "beliniacy" zahaczyli o majątek Kleszczyńskich w Skrzeszowicach, gdzie "zarekwirowali" konie. Wrócili 4 sierpnia jako ułani.

Dwa dni później Komendant wysłał ich, jako zwiadowców konnych, na następny patrol. Po drodze dołączył do nich m.in. młody arystokrata Bolesław Wieniawa-Długoszowski.

W połowie sierpnia oddział "Beliny" wkroczył do Kielc. Miasto wydawało się porzucone. Janusz Głuchowski wspominał: "pojechaliśmy więc na obiad - jak przystało - do hotelu Bristol". Posiłek został przerwany, kiedy przed budynek podjechały samochody z wojskiem rosyjskim. Wybuchła strzelanina, ułani wycofali się, opuszczając lokal kuchennymi drzwiami. Oddział "Beliny" zaczął zdobywać uznanie wśród Rosjan, a 14 sierpnia do ułanów dołączył Gustaw Orlicz-Dreszer, oficer rosyjskich huzarów.
Szybko zasłużyli sobie na miano elity - otrzymywali najtrudniejsze zadania. Jak choćby Orlicz-Dreszer, który we wrześniu 1914 roku miał z rozkazu Komendanta dokonać zwiadu na lewym brzegu Wisły w okolicy Nowego Korczyna. Orlicz wziął czterech ludzi. Nago, z karabinem w ręku, przeprawił się na drugi brzeg, "rozpoznał bojem" pozycje Rosjan i parę godzin później stanął przed Piłsudskim, by zdać raport. Belina-Prażmowski powtarzał: "Ułan musi wszystko potrafić. A jak nie, to marsz do piechoty!".

Byli ludźmi do zadań specjalnych i tak pozostało przez całe dwudziestolecie międzywojenne. Orlicz był prawą ręką Piłsudskiego podczas zamachu majowego. Wieniawa-Długoszowski to najwierniejszy współpracownik Komendanta, który powierzał mu misje dyplomatyczne o dużym znaczeniu. Antoni Słonimski pisał o nim: "ulubieniec Cezara".

Szeregi oddziału "Beliny" rozrastały się szybko. Wkrótce został więc przekształcony w 1. szwadron ułanów, zalążek późniejszego 1. pułku ułanów legionowych.

Nie czołgał się, bo zakazywał mu tego swoisty fason ułański

Kawaleria zawsze przyciągała awanturników. Trudno było utrzymać wśród nich dyscyplinę, szczególnie kiedy musieli podporządkować się wojskom austriackim. Legiony były przecież formalnym sojusznikiem Wiednia. Do najgłośniejszego incydentu doszło w marcu 1915 roku, kiedy brygada zajmowała okopy nad Nidą. Żołnierze byli brudni i zawszeni. Oddelegowano ich więc do łaźni w Jędrzejowie, w którym stacjonowało dowództwo 2. korpusu pod wodzą gen. Kirchbacha. Szwadron "Beliny" miał po kąpie-li wziąć udział w uroczystym przeglądzie. Gdy ułani wjechali na jędrzejowski rynek, cesarsko- -królewska orkiestra zaczęła grać hymn austriacki. Krew zawrzała w żyłach kawalerzystów i kilku oderwało się od szwadronu. Komendę "Cel. Orkiestra. Szarża!" wydał Jerzy "Świerszcz" Pyt-lewski. Jej uczestnik Jan Kamiński wspominał: "Pocwałowaliśmy jak huragan. Impetem koni i płazami rozpędziliśmy całe towarzystwo". Gen. Kirchbach patrzył na szarżę ze zgorszeniem. By złagodzić gniew sojuszników, Piłsudski posłał do austriackiego dowództwa Wieniawę. Ten wyjaśniał, że ułani byli znużeni służbą w okopach i musieli wyładować energię. Tłumaczył: "Jeśli zaszarżowali nawet na sojuszniczą orkiestrę, to pan generał wyobrazi sobie, jak będą walczyć z wrogiem!".

Piłsudski i jego żołnierze, podobnie jak Jan Henryk Dąbrowski i jego legiony, wpisali się na trwałe w nasz panteon bohaterów. Należy jednak pamiętać, że Komendant w sierpniu 1914 roku zakładał, iż poparcie ludności cywilnej będzie po jego stronie. Wyobrażał sobie, że na fali entuzjazmu wywołanego obecnością wojska z orłem na czapkach uda mu się wzbudzić antyrosyjskie powstanie. Legionistów spotkał zawód. Mieszkańcy Kielecczyzny, wrogo nastawieni, odmówili poparcia. Drugi raz w ciągu ostatnich stu lat ludność odwróciła się od zapaleńców chcących wywołać rewolucję. Powtórzyła się sytuacja z nocy listopadowej 1830 roku, kiedy to mieszczanie warszawscy zamykali okiennice przed idącymi Nowym Światem oficerami sprzysiężenia Wysockiego. Pamiętajmy także, że żołnierze I kompanii kadrowej byli w większości młodymi inteligentami małopolskimi, członkami krakowskiej elity. Wystarczy spojrzeć na wykształcenie siódemki "Beliny". Każdy studio-wał na dobrych uniwersytetach za granicą: "Hanka" na politechnice w Gandawie, "Grzmot" w St. Gallen w Szwajcarii, "Kmicic" na politechnice w Liege, a sam "Belina" na politechnice we Lwowie. Rewolucyjne ideały krakowskich intelektualistów nie wytrzymały więc starcia z kielecką rzeczywistością. Rozgoryczenie znalazło oddźwięk w słowach "Marsza Pierwszej Brygady". Jedna ze zwrotek brzmiała: "Nie chcemy już od was uznania,/Ni waszych słów, ni wa-szych łez./Skończyły się dni kołatania/Do waszych serc - jebał was pies!". W dwudziestoleciu międzywojennym ostatni wers, psujący legendę legionową, zamieniono na "do waszych serc, do waszych kies!". Losy siedmiu ułanów "Beliny" potoczyły się różnie. Zdarzały się mniej chwalebne epizody. Podczas bitwy pod Trojanówką w lipcu 1916 roku ułani pod wodzą "Beliny" musieli opuścić pole bitwy. Wybuchła awantura. Orlicz-Dreszer oskarżył Prażmowskiego, że opuścił swoich ludzi i uciekł. Obaj nie odezwali się więcej do siebie, a Orlicz odszedł do piechoty. Podczas kryzysu przysięgowego, kiedy wierni Piłsudskiemu żołnierze odmówili złożenia przysięgi na wierność państwom centralnym, pułk ułanów rozwiązano. Już w niepodległej Polsce odrodził się on jako I Brygada Kawalerii - zarówno oficerowie, jak i podoficerowie pochodzili w większości z 1. pułku ułanów. Jego pierwszym dowódcą został nikt inny jak "Belina" Prażmowski, którego ułani zdobyli chwałę podczas wojny polsko-bolszewickiej, kie-dy wiosną 1919 roku, zgodnie z planem Piłsudskiego, wykorzystując luki w linii wroga, podjęli próbę przedarcia się do zajętego przez bolszewików Wilna. Rankiem 19 kwietnia dotarli do miasta. "Belina" wbrew rozkazom nie czekał na piechotę, choć miał tylko 1,1 tys. ludzi. Mimo to zdobył Wilno i rzucił je do stóp Piłsudskiemu. Był to ostatni chwalebny czyn Prażmowskiego w wojsku polskim. Wkrótce po wojnie "ojciec kawalerii polskiej" przeszedł do rezerwy. Szczycił się pięciokrotnym Krzyżem Walecznych. W latach 30. był prezydentem Krakowa, a także wojewodą lwowskim.

Najczęściej odznaczanym Krzyżem Walecznych w całej historii wojska polskiego jest do dziś Ludwik "Kmicic" Skrzyński. To odznaczenie przyznawane za męstwo i bohaterskie zachowanie na polu bitwy zdobywał aż dziewięć razy! Brał udział w trzech wojnach: dwóch światowych oraz polsko-bolszewickiej. Od zwykłego strzelca awansował do generała brygady. Już w lipcu 1920 roku był majorem i dowodził 16. Pułkiem Ułanów Wielkopolskich w Bitwie Warszawskiej. "Kmicic" wsławił się w operacji niemeńskiej, która ostatecznie przechyliła szalę zwycięstwa na stronę polską. Podczas kampanii wrześniowej, już jako generał, znów dowodził kawalerią. Walczył w ostatniej bitwie pod Kockiem. Tam dostał się do niewoli - przez sześć lat przebywał w oflagu. W końcu osiedlił się w Wielkiej Brytanii i pracował w Manchesterze jako robotnik. Zmarł w 1972 roku.

Janusz Głuchowski podczas wojny z bolszewikami na czele sformowanego przez siebie 7. Pułku Ułanów Lubelskich prowadził do zwycięstw m.in. pod Słonimem, Lipniszkami, Berdówką, Chochłem, Gródkiem, Dźwiną i Dereguszczem. Szybko awansowano go na generała brygady. Podczas II wojny światowej został dowódcą wszystkich jednostek Wojska Polskiego w Wielkiej Brytanii. Aż do śmier-ci w 1964 roku był prezesem Instytutu Józefa Piłsudskiego w Londynie.

Nie wszystkim spośród "siódemki" pisane było dożyć starości. Zygmunt "Bończa" Karwacki w wieku 24 lat poległ pod Kostiuchnówką w lipcu 1916 roku. Pochowano go w zbiorowej mogile w Wołeczecku.

Antoni "Zdzisław" Jabłoński zmarł w październiku 1920 roku w szpitalu we Lwowie na skutek postrzału odniesionego w walkach z bolszewikami nad Bo-hem. Ten 24-latek był wtedy majorem, czterokrotnie odznaczonym Krzyżem Walecznych.

Stanisław "Grzmot" Skotnicki wsławił się tym, że pod ogniem Rosjan, kiedy kule świstały nad głowami, chodził wyprostowany wzdłuż swoich linii. Nie czołgał się, bo zakazywał mu tego fason oficera ułanów. Podczas wojny z bolszewikami jako oficer 1. pułku szwoleżerów im. Józefa Piłsudskiego wkroczył do Kijowa. Odznaczył się w Bitwie Warszawskiej. I całe życie związany był z kawalerią. We wrześniu 1939 roku dowodził Pomorską Brygadą Kawalerii podczas bitwy nad Bzurą. Śmiertelnie ranny, zmarł pod Tułowicami.

Najsłynniejszy jednak wyczyn "Grzmota" miał miejsce w lipcu 1917 roku podczas kryzysu przysięgowego, kiedy do pułku przyjechał delegat Tymczasowej Rady Stanu, wiernej państwom centralnym. Delegat w stopniu pułkownika podszedł do Skotnickiego, podając mu rękę. "Grzmot" schował dłonie do kieszeni i wypalił: "Ja gwiżdżę na pana pułkownika!".
Tomasz Targański

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska