Od zawsze wolał na wakacje wybrać się samochodem niż samolotem. Nic więc dziwnego, że Wojciech Kołosowski postanowił wystartować w kolejnej edycji charytatywnego rajdu Złombol. Wyruszył na norweski Nordkapp 10 sierpnia z Katowic. Zdążył już wrócić, przywieźć mnóstwo wspomnień i zdjęć.
Wyprawa dla twardzieli
Kołosowski od zawsze lubił majsterkować i miał smykałkę do ścigania się, choć jest... stomatologiem we wrocławskiej klinice Unident Union Dental Spa. Tymczasem, jak tłumaczą organizatorzy, Złombol to ekstremalna wyprawa dla twardzieli. Pomoc nie nadejdzie znikąd, a w tegorocznej edycji można było utknąć na bezludziu z łosiami. Skąd w rajdzie dentysta? - Postanowiłem się sprawdzić - kwitował Kołosowski.
Złombol to wyprawa samochodami komunistycznej produkcji lub konstrukcji. - Wartość pojazdów, nie licząc napraw przygotowawczych, to orientacyjnie około 1000 zł. Dotychczasowe trasy prowadziły z Katowic do Monako, na arktyczne koło podbiegunowe, do Azji, Loch Ness i Archaia Olympia w Grecji. Chcieliśmy pokazać, że mimo wszystkich obaw da się dojechać takimi "złomami" do wyznaczonego celu - mówią organizatorzy rajdu Złombol. Pieniądze zebrane podczas rajdu od uczestników i sponsorów wspomagają każdego roku śląskie domy dziecka. Najważniejsze to dojechać.
W fińskiej tundrze Wojciech Kołosowski poradził sobie świetnie. Był przygotowany.
- Tegoroczny Złombol to dla mnie już druga edycja. Wcześniej jechałem nad jezioro Loch Ness, ale musiałem zrezygnować w Londynie. Wtedy jechałem skodą 105 z 1981 roku. Auto kupiłem tuż przed wyjazdem i niestety, ale w ogóle nie było przygotowane do rajdu. Na tegoroczny Złombol lepiej się przyszykowałem.
Tym razem Kołosowski auto - polonez cargo z nadbudówką, rocznik 1999 - dopieszczał już od stycznia.
- Kiedyś jeździły takie karetki. Na Złombol wóz był przygotowywany od samego początku - co chwila lądował u mechanika. Miał wymienione zawieszenie, silnik i elektrykę. W bagażniku na dachu mam cztery koła, 50 litrów paliwa, części zapasowe i skrzynki z narzędziami. W środku auto jest ocieplone, tapicerowane i wyposażone w dwa miejsca do spania oraz szuflady. Zrobiłem z niego kampera - śmieje się Wojciech Kołosowski.
Wielki start do przygody
Wrocławski stomatolog wraz z kolegą Ryszardem Sobolewskim wyruszyli spod katowickiego Spodka 10 sierpnia. Pierwszy dłuższy przystanek z noclegiem był po około 650 km w Suwałkach. Tę noc, podobnie jak każdą następną, wrocławska załoga spędziła w… samochodzie. Bardzo szybko okazało się bowiem, że przygotowane w polonezie miejsca do spania to był rewelacyjny pomysł.
- Zazdrościły nam tego pozostałe drużyny, które zwykle spały w namiotach. A pogoda była zmienna, bywało zimno i deszczowo - mówi Wojciech Kołosowski.
Drugi dzień rajdu przypadł na Łotwę i Estonię. - Był plan, że jeszcze tego dnia przeprawimy się promem z Tallina do Helsinek, ale spóźniliśmy się 5 minut. Skazani byliśmy na nocleg na parkingu przed portem - wspomina rajdowiec.
W Finlandii wrocławska załoga znalazła się trzeciego dnia rajdu. Tu zaczęła się prawdziwa przygoda!
- Zmienił się krajobraz. Tundra, piękne widoki, bezludne tereny i wszechobecny spokój - relacjonuje Wojciech Kołosowski, oczarowany niepowtarzalnymi białymi nocami. Piątego dnia tundra ustąpiła górom, a krajobraz wyglądał jak widoczek z pocztówki. Polonez zaś spisywał się znakomicie, drobne awarie tłumika, zawieszenia i termostatu nie utrudniały podróży.
Ryszard Sobolewski okazał się nie tylko świetnym kompanem, kierowcą i mechanikiem, ale też nie gorszym kucharzem. Smak serwowanych przez niego gołąbków, grochówki i fasolki po bretońsku poznało kilka rajdowych załóg.
Na metę ekipa Polocamper, przechrzczona przez uczestników rajdu (ze względu na rejestrację) na Do Jadę Team, dojechała 15 sierpnia o 21.52. Na Nordkapp było jasno - o tej porze roku jest tam tak cały czas.
Powrót i kolejne plany
Ukończyli rajd, ale to nie był koniec wyprawy, musieli jeszcze wrócić. Do Wrocławia dotarli sprawnie i bez nieprzewidzianych przeszkód.
- Poczciwy polonez nas nie zawiódł, a wielomiesięczne przygotowania dały efekty - podsumowuje Wojciech Kołosowski.
Choć nie byli pierwsi, cały czas podkreślają, że nie o pierwszeństwo tu chodziło. - Zmierzyliśmy się ze słabościami i naturą. Ku naszemu zaskoczeniu zagrożeniem na trasie były… renifery. Ale też sprawdziliśmy swoje umiejętności i możliwości techniczne auta - wylicza Kołosowski, który przyznaje, że szczególnie trudne były zjazdy i podjazdy w górach, zdarzało się też, że spędzali za kółkiem 15 godzin, by przejechać planowane 1000 km. - Jesteśmy dumni z siebie i z wozu- mówi rajdowiec. A co dalej? - Sprowadzę 30-letniego land rovera z Niemiec i wystartuję na nim w przyszłym roku na wyprawę do Mongolii - planuje Wojciech Kołosowski.
Korzystałam z materiałów prasowych Sylwii Chmielarz.
Weronika Skupin
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?