Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po bandzie

Wojciech Koerber
Fot. Janusz Wójtowicz
No więc mamy w Śląsku króla strzelców ligi holenderskiej, na początek drugiej, Voskampa. A sprowadził go m.in. były dziennikarz "Gazety Wrocławskiej", red. Michał Karpiński. Pardon, menedżer Karpiński.

Nie pierwszy to transfer naszego działu, bo przecież swego czasu wymyśliliśmy też Śląskowi Janusza Wójcika (sorry za to). No więc pamiętam dziennikarskie początki Karpia i zderzenie z twardymi redakcyjnymi zasadami. Otóż przyszedł stażysta z głową napchaną wiedzą futbolową, młodzień-czymi ideałami, by poter-minować u starego wygi, red. Lewandowskiego.

Rzecz działa się przed laty około dziesięciu, z jakimś niewątpliwie okładem. Wieczór, późna pora, właśnie znów przegrała nasza reprezentacja. Opisywał to Lewy, bo przecież nie daje się z miejsca adeptowi takich kęsów jak kadra narodowa. Z drukarni już dwa razy dzwonili, znów straszyli, że jeśli w tej chwili nie wyślemy ostatniej strony, a zbliżała się północ, to z własnej kiesy pokryjemy koszty spóźnienia. Stoimy zatem wszyscy przed ekranem monitora, każdy rzuca jeszcze okiem, czy wynik czasem w stopce meczowej nie został odwrócony, czy literówka jakaś się w tytule nie zapodziała.
Tak, to bardzo ważne.

Pamiętam dziennikarkę działu miejskiego, planowała napisać, że jakaś dziewczyna złapana w autobusie za jazdę bez biletu zaczęła robić kanarowi łaskę. Popełniła jednak fatalną w skutkach literówkę, sami się już domyślacie jaką. No więc gdy zerkaliśmy jeszcze nerwowo na ekran, a w oczy zaglądało widmo spóźnienia gazety, z boku, nieśmiało, nie chcąc wchodzić w paradę zawodowcowi, odzywa się Karpiu: "Panie Andrzeju, ale na zdjęciu jest Żewłakow, nie Gilewicz". Ups, rzeczywiście. W tym pośpiechu Lewy zrobił błąd. Chciał umieścić na fotce Gilewicza i takiego też nazwiska użył w podpisie, tyle że na ilustracji omyłkowo znalazł się Żewłakow. Nie było już czasu na podmianki. I wtedy właśnie wyszło z Lewego całe doświadczenie oraz wiedza, że błąd, który pewnie nie wszyscy zauważą, to mniejsze zło niż spóźniona gazeta.

Trzymając faję między zębami, zaczął wodzić wzrokiem w trzech kierunkach: zegarek na ręku, monitor, Karpiu, zegarek, monitor, Karpiu. Po trzecim takim obiegu odpowiedział w końcu adeptowi. "Tak? A my damy takiego Gilewicza. Puszczać stronę do drukarni!" - zaordynował Lewy, natomiast jego słowa "A my damy takiego Gilewicza" uchodzą dziś w środowisku za kultowe.

Nie sądzę, aby tamto wydarzenie kompletnie załamało młodego dziennikarza, w końcu parę lat jeszcze w redakcji pracował. Ba! Z czasem to on opisywał mecze reprezentacji. Z wykształcenia jest jednak ekonomistą, dobrze wiedział, że jako menedżerowi będzie mu lepiej. Że gdy chodzi o podwyżkę, w mediach dostanie najprędzej podwyżkę ciśnienia. I robił te wszystkie kursy, licencje, aż w końcu odszedł. Miał cel, dopiął swego. To od niego właśnie, jak pamiętam, przejął w dziale piłkarskie obowiązki utalentowany Michał Mazur. I co? I dziś jeszcze częściej niż Karpiu przebywa Mazurek na Oporowskiej. Jako rzecznik prasowy Śląska.

Czasy się zmieniają, więc przy Oporowskiej nie ma - dla odmiany - kilku mniejszych udziałowców. Miasto ich wykupiło i kazało z klubu odejść. Pewnie i było na prawie, ale czy odbyło się to z klasą, z podaniem ręki, z podziękowaniem? Słyszę, że niekoniecznie, że ci drobniejsi w skali całości udziałowcy są nieco zniesmaczeni. I ja im się nie dziwię. Gdy było biednie, II- i III-ligowo, oni te sznurki swoją kasą wiązali. A teraz nie powiedzieli im "dziękujemy", tylko "żegnamy".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska