Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

PO BANDZIE

Wojciech Koerber
Coś się nam w tegorocznym kalendarzu poprzestawiało. Otóż po czwartkowym Dniu Matki mieliśmy w sobotę - dość nietypowo, bo już po raz drugi w 2011 - Dzień Dziadka. Dziadka Hancocka.

Nie, nie chodzi o to, że Amerykanin - najstarszy uczestnik żużlowego cyklu IMŚ - jeździł podczas Grand Prix Czech jak ostatni dziad. Wręcz przeciwnie, był pierwszy. Gdy chodzi o Dzień Matki, znajduję w pamięci naprawdę pomysłową reklamę testów ciążowych - "Sprawdź, może to także Twoje święto". Gdy chodzi o "dziadostwo" Hancocka, żadnych testów wykonywać nie trzeba. Wystarczy spojrzeć w jego CV. W najbliższy piątek, 3 czerwca, skończy 41 lat. To jedyny żużlowiec na świecie, który nie opuścił żadnej (żadnej!) ze 136 rund Grand Prix, rozgrywanej od 1995 roku. A tych zawodników, którzy zakładali plastron GP, razem z rezerwowymi, mamy już 148.

Dziadek Hancock to przesympatyczny Kalifornijczyk, lecz on wcale nie żartuje. W sobotę turniej GP wygrał po raz 12., a drugi w Pradze. Wcześniej zwyciężył w stolicy Czech w 1997 roku, też w maju. I co? I jesienią był indywidualnym mistrzem świata. On co roku zapewnia, że walczy o tytuł, choć nie wszyscy traktują te jego deklaracje z powagą. Myślą sobie wtedy ludzie, że to miły facet, optymista cieszący się życiem, ale już u schyłku. Majstrem był 14 lat temu i wystarczy. A ja sobie myślę, że jeśli ktokolwiek miałby odebrać złoty krążek Polakom (Tomasz Gollob i Jarosław Hampel), to niech to będzie właśnie Grzegorz. Za to, jaki jest. Nie przydzielajmy już jednak konkretnych medalowych odcieni konkretnym nazwiskom. Trzy rundy dopiero za nami, osiem jeszcze do rozegrania, a największym rywalem Hancocka - obok Golloba - może się okazać... Hancock. To wielki dżentelmen torów, niezwykły przyciskać rywali do płotu, zawsze zostawiający im miejsce. Tymczasem, gdy jedzie się po złoto, trzeba czasem użyć nogi, łokcia, obudzić w sobie diabła, potwora. No ale Gregory to przecież stary potwór, jak Gollob. Mianowicie obaj reklamują energetyczny napój firmy Monster, próbując przeciwstawić się starym (Jason Crump), średnim (Hampel) i młodym (Emil Sajfutdinow) Red Bullom. Ten ostatni też już ma na koncie praską wiktorię. Zdobył stolicę Czech wiosną 2009 roku, jako 19-latek, debiutując w elicie. Zatem wtedy mieliśmy na Markecie Dzień Dziecka.

Wracając do Dziadka zza oceanu. Jego osobisty sukces byłby też polskim sukcesem. Bo przecież Team Hancock tworzą polscy mechanicy, z Wrocławia: Bodzio Spólny i Rafał Haj, który nieźle się w tym żużlu ustawił, ma też własną firmę, handluje częściami. A więc kibicujmy Hancockowi, tym bardziej że w Stanach Zjednoczonych kibicuje mu tylko rodzina i kilku znajomych królika. Tam speedway to podwórkowe zajęcie. Jankes spróbuje wziąć całą pulę, bo mentalność ma amerykańską. Wie, że drugi to pierwszy przegrany i że - jak mawia trener Michniewicz (ten od futbolu) - porażka jest gorsza od śmierci. Bo po porażce trzeba się obudzić. Chociaż kto jak kto, ale Hancock - mąż Szwedki i ojciec dwójki chłopaków - potrafi też przegrywać z klasą. A czy potrafi jeszcze nadstawić za złoto karku? Niektórzy mówią tak: jeśli coś ryzykujesz, możesz stracić. Jeśli nie ryzykujesz, stracisz na pewno. Zatem największym ryzykiem jest... nie ryzykować. Hmm, hasełka niby ładne i chwytliwe, ale czy zawsze sprawdzające się w groźnym dla zdrowia motorsporcie?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska