Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po bandzie: W cenie jest boża iskra, nie doping

Wojciech Koerber
Wojciech Koerber, szef działu sport
Wojciech Koerber, szef działu sport Janusz Wójtowicz
W sporcie bez zmian. Tylko patrzeć, jak Kubicą zajmą się zieloni. Znów wjeżdżał do lasu bez pozwolenia, znów wyciął kilka drzew, tym razem w okolicach Monte Carlo, a na sumieniu wciąż jeszcze ciążą zawały serca kilku mazurskich krów, których pastwisko zaatakował przy okazji Rajdu Polski.

To jest przetalent do niemal każdej odmiany motorsportu, właśnie wygrał kilka odcinków specjalnych z największymi w swoim fachu (Loeb, Ogier etc.), tyle że nie uznaje półśrodków. "Ciężki rajd, trudno będzie utrzymać się na drodze" - zapowiadał przed Monte Carlo w jakimś materiale wideo. Widać, nie uznaje rajdowej maksymy "dojedź do mety, a miejsce samo się dla ciebie znajdzie".

W piątek wycinał drzewa, a w niedzielę, na pożegnanie, już za metą odcinka przydzwonił w ścianę. A jak przekonuje niegłupie przysłowie - głową muru nie przebijesz. Fordem fiestą również. Na torach F1, z poboczem i gumowymi bandami, pozostawał kawałek marginesu na błąd. W rajdach ulicznych pozostaje już tylko modlitwa.

Ostatnio dojechał Rafał Sonik i w poranku TVN śpiewają teraz o nim piosenki. Aż zwycięzcy Dakaru zaszkliły się oczy. Często podkreślam, że pewien sport jest dla najlepszych, a pewien dla najbogatszych, lecz temu Sonikowi szacunek się należy i już. Trzeba bowiem posiąść kilka jeździeckich umiejętności i rozwinąć w sobie kilka ludzkich cech, by kreskę tak ciężkiej imprezy minąć na prowadzeniu.

O ile Sonikowi oczy nieco tylko zwilgotniały, o tyle Sebastian Mila - żegnając Śląsk - płakał jak bóbr, czym wzruszył również prezesa Żelema, rzecznika Mazura i kilku kolegów po fachu. Choć z tym fachem bywa różnie, na wyższych szkołach nauczają go z reguły dziennikarze przeciętni, bo przecież ci topowi nie mają na to czasu. Taki paradoks. No chyba że trafią się stare wygi, wycofujące się powoli z czynnego uprawiania zawodu. Podobnie paradoksalne są te wszystkie coachingi, mentoringi etc. Słuchasz takiego coacha i zastanawiasz się, z jakiego zakładu teorii przybył.

Wracam do Mili. Niekiedy czytam głupoty, że "jeśli poprawi szybkość, to będzie z niego pożytek", jakby trening mógł takie cuda czynić. Albo się z czymś rodzisz, albo nie. Mila urodził się z kapitalnie ułożoną lewą stopą i nie musi rozwijać niebotycznych prędkości, by jeszcze przez jakiś czas czynić z niej w polskiej lidze użytek. Albo będzie trafiał bezpośrednio do siatki, albo przez czyjąś głowę. To jest jego kapitał. Wszelako nie wydaje się, by uchodził za polskiego Messiego, w pojedynkę mogącego decydować o wyniku. W Śląsku mieli tego świadomość, w ostatniej chwili odzyskując nieco grosza i pozbywając się największego kłopotu z listy płac. Ku uciesze menedżera, bo przecież piłka nożna nie jest dyscypliną sportu, lecz gałęzią przemysłu piłkarskiego. Każdy musi uszczknąć kawałek tortu.

A czemu piszą ostatnio wszyscy o Kubicy i Mili, skoro to Grzegorz Sudoł został w połowie tygodnia, jeszcze nieoficjalnie, brązowym medalistą mistrzostw świata w chodzie (Berlin 2009), wskutek dyskwalifikacji całego zastępu rosyjskich kręcidupków? Bo o iskrę bożą tu chodzi. Na boisku piłkarskim czy rajdowej trasie ona właśnie jest kluczowa, ona przyciąga uwagę mas. Tej iskry nie trzeba wywoływać niedozwolonymi środkami, trzeba mieć szczęście, by otrzymać ją w genach i po drodze nie zdusić. A koksować się po to, by iść 50 km? Przesyłać medal pocztą w pięć lat po fakcie? Sorry, nie wchodzę w to.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska