Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po bandzie: O tzw. technikach sprzedażowych

Wojciech Koerber
Żadne medium nie przepuściło okazji, by przejechać się po "tfurcach" reklamy żytniej, skądinąd reklamy skandalicznej, ukazującej, że w umysłach szalonych marketingowców nie ma dziś albo rozumu i żadnej wiedzy, albo świętości, błędne założenie skreślić. W każdym razie informacją o produkcie rozpoczynały się wszystkie główne serwisy.

Różne mamy techniki sprzedażowe, których uczą nas#- pisałem o tym wielokrotnie - tzw. trenerzy, do niedawna jeszcze handlarze odkurzaczami lub bezrobotni. A czy handlowanie odkurzaczami ma coś wspólnego np. ze sprzedażą treści w mediach? Jak sądzę - NIC.

Nawet sobie googlnąłem, jak się fachowo zauważone przeze mnie zachowania nazywają. Otóż, gdy sprzedawca darowuje ci najpierw absolutną pierdołę, długopis czy breloczek, po to tylko, byś za chwilę czuł się w obowiązku kupić większą rzecz przez niego wyciągniętą, jest to reguła wzajemności. A reguła kontrastu? Na początek wyciąga odkurzacz z półki mercedesa za pięć patyków, by po chwili pokazać pięć razy tańszy. Ma to, rzecz jasna, sprawić wrażenie, że ten drugi to już wyborna okazja. Bardzo to w sumie prymitywne, spotkaliście się z tym nieraz.

Jako że do Smolca wciąż nie pociągnęli miejskiej komunikacji, zmuszeni jesteśmy poszukiwać czegoś bliżej cywilizacji. Ostatnio szukaliśmy nieopodal, przy Stanisławowskiej, dokąd dociera potok Kasina, na wysokości Muchoboru będący już niczym innym jak rowem melioracyjnym o szerokości pół metra mniej więcej. I wiecie, co? Ten marketingowiec, sympatyczny zresztą, zachwalał inwestycję ze względu na... specyficzny mikroklimat, wytwarzany przez bliskość rzeki Ślęzy i tego ścieku właśnie, tzn. potoku. I nie potrzeba już potoku innych pochwał. A mnie się zawsze wydawało, że o mikroklimacie to mogą w Mielnie albo w Dąbkach mówić, gdzie z jednej strony Bałtyk, a z drugiej jezioro. I igiełki w lasach.

Gdy byłem dzieckiem, techniki sprzedażowe nie były tak rozwinięte, nie wymuszał ich brak konkurencji. Pamiętam faceta w białym kitlu, który w sobotę sprzedawał paluchy z makiem na Oporowskiej, na Śląsku. Z tym, co nie poszło, odwiedzał nazajutrz Stadion Olimpijski i żużel. Gdy pytałeś, czy świeże, szeptał do ucha przepitym, ochrypłym głosem: "świeżuteńkie". Po czym dawał w łapę precla twardego jak milicyjna pała. Ale to są smaki dzieciństwa właśnie. Oranżada z woreczka i słonecznik, którego wtedy jeszcze dłubać nie umiałem, lecz - jak wszyscy - plułem na plecy sąsiadowi rząd niżej. To mi dodawało splendoru, byłem jak starsi kibice obok. A Taraś w tym czasie lutował z wolnego, co tym bardziej napawało dumą. Aha, były też lukrowane wianki, okrągłe, wielkie takie, wtedy zazwyczaj poza moim finansowym zasięgiem.

A dziś nie potrafię nawet swojej kobiety dobrze sprzedać. Znacie zapewne znad morza cwaniaków z drążkiem, rozstawiających się na promenadach. Wpłacasz 20 zł, jeśli dasz radę wisieć przez dwie minuty, odbierasz 200. Jeśli nie, przepada. No i za każdym razem, gdy ich mijaliśmy, ta moja kobieta chciała się spróbować. Tymczasem ja, widząc nieudolne próby kozaków płci męskiej, i mierząc Kamilę własną miarą, nie dawałem się uprosić. "Wolę ci kupić loda albo frugolę. I tak nie dasz rady" - wyrokowałem. Po powrocie udowodniła mi jednak kobieta, jak wielkim frajerem jestem. Poszliśmy na drążek pod Magnolię, by rozstrzygnąć spór. No i, słuchajcie, wytrzymała te dwie minuty z palcem wiecie gdzie. Mogliśmy zjeździć Wybrzeże, nie wydając grosza. Tych z drążkiem szukałem jeszcze później na Rynku we Wrocławiu, ale..., ale nic już nie znalazłem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska