Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po bandzie: Jechałem do nieba, trafiłem do piekła

Wojciech Koerber
Polskapresse
Liga Mistrzów? Zerkałem jednym okiem. Dwoma sumienie nie pozwalało, mam drobny poślizg w opłacaniu a…, zresztą, nieważne. W sobotę na innej imprezie się skupiłem, Dolnośląskim Święcie Sportu mianowicie. Otóż spiritus movens przedsięwzięcia był urząd marszałkowski, a znicz zapaliła radna prezydenta Dutkiewicza, Renia Mauer-Różańska. Zatem sport istotnie łączy. Byli marszałkowie, wojewoda, ludzie prezydenta, posłowie, no imponująco ta trybuna na Polach Marsowych wyglądała. Gdy spróbowałem kolegę przywołać, krzyknąłem "prezesie". I co? Odwróciły się całe dwa ostatnie rzędy. Sami prezesi, normalnie.

Wielokrotnie już pisałem, że piękno sportu dla jednych oznacza brutalność dla drugich. Tak, dla drugich - to odpowiednie słowo, w Dortmundzie coś o tym wiedzą. Drugi to przecież pierwszy przegrany. Choć, rzecz jasna, nie zawsze. Mianowicie pojawił się też na tym święcie Jacek Jaracz, były zapaśnik, pierwszy polski medalista MŚ w sumo. Lat 47. I ten wielki Jacek wziął niedawno udział w zapaśniczych mistrzostwach Polski. Był piąty.

I drwi teraz z samego siebie: "Pierwszą walkę z małym Wrońskim przegrałem. Wojtuś, przecież ja go na obozach na rękach nosiłem, niemowlaka". A o brąz? "A o brąz z młodym Fafińskim. Ja go w wózku kiedyś pchałem - rozkłada ręce Jaracz. Koledzy, medaliści olimpijscy, już synów w bój wysyłają, już ci synowie wózek wykonują (taka technika, wiecie), a Jacek wciąż na macie. Ale i on jest zwycięzcą. Zrzucił 20 kilo, by zmieścić się w limicie kategorii 120.

Pochwaliłem się też marszałkowi Jurkowlańcowi - bo to kolarz w zasadzie zawodowy - że czwartkową czasówkę Giro d'Italia przejechałem. 20,4 km do piekła. Tzn. do nieba, bo non stop w górę, nachylenie 10 procent momentami. Bez przetaczania krwi, bez golenia nóg i bez tego specjalistycznego obuwia z twardą podeszwą, które pod górę daje podobno depnięcie dwakroć mocniejsze. Jeno na pizzy.

A propos, żeby nie tylko o sporcie było. Ta prawdziwa włoska pizza musi mieć średnicę większą od średnicy talerza, na którym to została podana. Bo o to chodzi, by się nią uświnić i upaćkać, a dookoła nakruszyć, ile wlezie (dlatego nakrycie jest podwójne, to na górze zmieniane z każdym nowym klientem). Jeśli się nie uświnisz i nie zostawisz po sobie chlewu, znaczy to, że ci nie smakowało. To potwarz dla szefa kuchni. I całej restauracji. Takie mam przemyślenia, nie może być inaczej. Choć to zupełnie inaczej jak na polskich salonach.

PS. W Dniu Matki przypomina mi się zawsze świetna reklama testu ciążowego: "Sprawdź, może to także Twoje święto".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska