Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

PiS chce przejąć samorządy? Tak, ale wojewódzkie

Witold Głowacki
Hanna  Gronkiewicz-Waltz
Hanna Gronkiewicz-Waltz fot. michal dyjuk / polska press
Uderzenia w rozpoznawalnych prezydentów miast z PO zaszkodzą opozycji, ale nie pomogą PiS w przejęciu władzy w tych miastach w 2018 roku. Zupełnie inaczej wygląda jednak gra wokół marszałkowskich urzędów wojewódzkich.

Hanna Gronkiewicz-Waltz, prezydent Warszawy, Paweł Adamowicz z Gdańska, Krzysztof Żuk z Lublina, teraz Hanna Zdanowska z Łodzi. Lista prezydentów dużych miast z Platformy Obywatelskiej, którymi interesują się służby i prokuratura podległe politykom Prawa i Sprawiedliwości coraz mocniej się wydłuża. Każde z medialnych doniesień o zarzutach czy oskarżeniach wobec prezydentów dużych miast z pewnością uderza w Platformę Obywatelską. Paradoksalnie jednak wcale nie przybliża to Prawa i Sprawiedliwości do przejęcia władzy w tych miastach.

Problemy Hanny Gronkiewicz-Waltz mają najbardziej oczywisty charakter, od kilku miesięcy za sprawą stowarzyszenia Miasto jest Nasze i mediów (przede wszystkim „Gazety Wyborczej” na jaw wychodzą afery określane wspólnym mianem „dzikiej reprywatyzacji”. W ich wyniku miasto straciło majątek wart miliardy złotych, a części umożliwiających to decyzji i posunięć urzędników ratusza nie sposób bronić, tym bardziej, że niektórzy z nich sami czerpali zyski z dzikiej reprywatyzacji.

Zarzuty stawiane Hannie Zdanowskiej budzą natomiast niemałe kontrowersje. Prokuratura zarzuciła jej poświadczenie nieprawdy przy braniu kredytów na 500 tysięcy zł w 2008 i 2009 roku. Zdanowska oświadczyła, że nie złamała prawa a swoje zobowiązania spłaciła. Przez polityków opozycji i Łodzian zarzuty dla Zdanowskiej zostały odczytane jako polityczna szykana - w mediach społecznościowych rozpoczęła się akcja #MuremzaHanką w ramach której mieszkańcy Łodzi. PiS odpowiada natomiast, że Centralne Biuro Antykorupcyjne zajmowało się sprawą kredytu Zdanowskiej i jej partnera już w 2015 roku, jeszcze przed wyborami parlamentarnymi, w związku z czym o żadnej politycznej nagonce nie może być mowy.

CZYTAJ TAKŻE: Jan Śpiewak: Elity III RP są niczym gang albańskich złodziei kurczaków

Przyczyną problemów Krzysztofa Żuka, prezydenta Lublina, jest z kolei to, że pełniąc funkcję, jednocześnie zasiadał w radzie nadzorczej spółki PZU Życie. Zdaniem kontrolerów z CBA złamał w ten sposób przepisy ustawy antykorupcyjnej. Tu CBA zastosowało środki sporego kalibru - biuro zgłosiło mianowicie wniosek o stwierdzenie wygaśnięcia jego mandatu jako prezydenta Lublina. Najpierw do rady miasta, która takiej decyzji nie podjęła (większość ma tam koalicja PO i Wspólnego Lublina), a następnie do wojewody lubelskiego (podlegającego ministrowi spraw wewnętrznych Mariuszowi Błaszczakowi, co sprawia, że można się tu spodziewać decyzji zgoła odmiennej od tej, którą podjęli lubelscy radni). To prawnie możliwe, ponieważ CBA zarzuca Żukowi nieprzestrzeganie przepisów ustawy antykorupcyjnej - zasiadając w radzie nadzorczej PZU Życie SA miał złamać art. 4 ustawy, który zabrania m.in. prezydentom miast zajmowania stanowisk w spółkach. Od tej zasady istnieją jednak wyjątki - i właśnie powołując się na nie broni się Żuk. Prezydent Lublina spodziewa się niekorzystnej dla siebie decyzji wojewody - zamierza odwoływać się do Sądu Administracyjnego.

Jeszcze inaczej rzecz ma się z Pawłem Adamowiczem. Nie wykazał on w oświadczeniach majątkowych dwóch mieszkań i kilkuset tysięcy oszczędności. Wiosną gdański sąd - zresztą na wniosek prokuratury - umorzył warunkowo tę sprawę - na mocy postanowienia sądu Adamowicz miał zapłacić 40 tysięcy złotych na rzecz organizacji pożytku publicznego. Ale sprawą zainteresował się minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Po jego interwencji prokuratura złożyła apelację od postanowienia o umorzeniu postępowania.
Uderzenia w prezydentów dużych miast wywołują natychmiastowe zainteresowanie mediów - i zarazem sprawiają wrażenie tych najgroźniejszych dla opozycji. W sumie nic w tym dziwnego, Hanna Gronkiewicz-Waltz, Paweł Adamowicz czy Hanna Zdanowska to politycy rozpoznawalni w ogólnopolskiej skali, często górujący pod tym względem nad regionalnymi partyjnymi baronami, nie mówiąc już o większości posłów. Kiedy któraś z takich osób ma problemy, ma je również macierzysta partia, nawet niezbyt mocne dowodowo oskarżenia mogą mocno bić w wizerunek i samorządowego polityka, i jego ugrupowania. O ile jednak PiS może w ten sposób mocno szkodzić opozycji, to jednak wcale niekoniecznie przybliża się do przejęcia władzy w miastach, których prezydenci mają kłopoty z CBA lub prokuraturą.

Reprywatyzacyjne problemy Platformy w Warszawie przekreśliły już szanse Hanny Gronkiewicz-Waltz nawet na ubieganie się o reelekcję. Polityczny koszt wianuszka reprywatyzacyjnych afer może być dla Platformy ogromny. Utrata prezydentury w stolicy w wyniku wyborów wydaje się dość prawdopodobna, nawet jeśli Platformie uda się wystawić naprawdę mocnego kandydata. Fakt jednak, że można sobie już wyobrazić, że PO straci władzę w Warszawie, bynajmniej nie oznacza, że w takim wypadku dostanie ją PiS. Warszawa wciąż pozostaje miastem, w którym elektorat anty-PiS ma znaczną przewagę nad zwolennikami partii Jarosława Kaczyńskiego. Skutkiem warszawskich afer reprywatyzacyjnych jest więc przede wszystkim to, że - owszem - spadają szanse na wybór w 2018 roku kandydata Platformy, jednak jednocześnie wcale nie rosną znacząco szanse na wybór kandydata PiS-u. Paradoksalnie więc „beneficjentem” reprywatyzacyjnych kłopotów Platformy może stać się w Warszawie w pierwszej kolejności kandydat lub kandydatka .Nowoczesnej czy lewicy, nic natomiast nie wskazuje na to, by miał tu zyskać kandydat PiS. Podobnie rzecz ma się w innych dużych miastach, wszędzie tam, gdzie w wyborach parlamentarnych Prawo i Sprawiedliwość nie uzyskało znaczącej przewagi nad liczonymi razem ugrupowaniami obecnej parlamentarnej opozycji.

W wielkich miastach PiS ma marne szanse na blitzkrieg. Zamiast doktryny wojny błyskawicznej, tak chętnie stosowanej przez PiS w polityce ogólnopolskiej, w wypadku samorządów przyjęto więc raczej strategię długotrwałych oblężeń. Wcale niekoniecznie nastawioną na zwycięstwo rozumiane jako przejęcie władzy nad danym miastem. Tu najważniejszym zyskiem dla PiS będą rozłożone w czasie koszty wizerunkowe i polityczne obciążające opozycję - przede wszystkim Platformę Obywatelską. Ale przejęcie kontroli nad Warszawą, Gdańskiem czy Lublinem przez PiS wciąż wydaje się możliwe tylko za sprawą wprowadzenia tam zarządów komisarycznych. A zapędy do posługiwania się tą właśnie metodą powstrzymywał już w szeregach PiS sam Jarosław Kaczyński obawiający się o wyborcze koszty takich manewrów.

Wciąż stosunkowo cicho jest natomiast w mediach o wszystkim, co - także z udziałem służb czy prokuratury - dzieje się wokół samorządów wojewódzkich. Tymczasem tam gra toczy się o stawkę co najmniej równie wysoką jak w wypadku prezydentów dużych miast. Samorządy wojewódzkie są dysponentami ogromnej części funduszy unijnych, większość w wojewódzkim sejmiku i funkcja marszałka województwa to klucz do chyba najbardziej namacalnej władzy w regionie. Zarazem zaś wybory do sejmików województw to właśnie ta część wyborów samorządowych, która wykazuje największe analogie z wyborami parlamentarnymi. Tam głosowanie przebiega dużo częściej niż w wypadku gmin i miast według klucza stricte partyjnego, kandydaci na radnych sejmików wojewódzkich najczęściej nie należą do najbardziej rozpoznawalnych samorządowców.

I właśnie w samorządach wojewódzkich (wszystkich) trwa od wiosny wielka akcja kontrolna CBA - w ramach której sprawdzane jest przestrzeganie procedur przy wydawaniu środków unijnych. Teoretycznie ma się ona zakończyć za mniej trzy tygodnie, jednak wcale niekoniecznie na wszystkich odcinkach. W jej ramach w czerwcu CBA zażądało wydania odpowiednich dokumentów z większości (jeśli nie wszystkich urzędów marszałkowskich). We wrześniu zostało złożone zawiadomienie do prokuratury dotyczące niedopełnienia obowiązków przez urzędników lubelskiego Urzędu Marszałkowskiego (chodzi o 22 mln złotych). Tydzień temu agenci CBA dokonali serii przeszukań w toruńskim Urzędzie Marszałkowskim, a w ostatni wtorek złożyli do prokuratury zawiadomieni o przestępstwie, które zdaniem CBA miał popełnić wielkopolski wicemarszałek wojewódzki Krzysztof Grabowski. Chodzi o nieprawidłowości przy zakładaniu tzw grup producenckich a według CBA Skarb Państwa miał tu stracić ok. 16 mln złotych.

Więcej takich doniesień dotyczących wojewódzkich urzędów może oznaczać tylko jedno - to właśnie wybory do sejmików a nie te prezydentów miast mogą być tą częścią wyborów samorządowych, w których wygraniu rzeczywiście w jakimś stopniu „pomogą” PiS służby i prokuratura.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: PiS chce przejąć samorządy? Tak, ale wojewódzkie - Portal i.pl

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska