Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piotr Baron: Błędy były, ale dojrzałem

Wojciech Koerber
Piotr Baron i Dariusz Śledź
Piotr Baron i Dariusz Śledź Janusz Wójtowicz
- Ja nie potrafiłem na torze odpuszczać, dużo serca na nim zostawiałem, a czasami trzeba było jednak kalkulować. Przecież ja 11 lat z rzędu kontuzje miałem - przyznaje Piotr Baron, ikona wrocławskiego żużla z lat 90., trzykrotny drużynowy mistrz Polski z WTS-em, a obecnie nowy szkoleniowiec wrocławskiego klubu w rozmowie z Wojciechem Koerberem.

Co Pan ostatnio porabiał, jak Pana nie było?
Ja już jestem. Od trzech miesięcy znów mieszkam we Wrocławiu, do czego namówiło mnie kilku przyjaciół. Przeprowadzka ta związana była z planami szkolenia młodzieży i otwarcia w okolicy prywatnego toru. Nowa posada w klubie sprawiła jednak, że plany zostały zarzucone, choć myślę, że młodzież będziemy porządnie szkolić w WTS-ie. Jesteśmy po pierwszych rozmowach i spróbujemy coś spłodzić. W ogóle chcielibyśmy, żeby w sezonie nie było, hmm, całkiem beznadziejnie.

A ten prywatny tor gdzie i z kim zamierzał Pan budować?
Miał powstać pod Kłodzkiem, przy pomocy moich bardzo dobrych przyjaciół, choć może na nazwiska jest jeszcze za wcześnie. Na razie, tor nie powstanie, lecz młodzieży nadal będziemy chcieli też szukać w regionie. Choć to wszystko muszę jeszcze skonsultować w klubie.

A co ze sklepem z częściami do motocykli żużlowych, który prowadził Pan w Toruniu? Zbyt wąski rynek?
Można powiedzieć, że tak. Rynek faktycznie się zawężał i powstały inne plany. A swoje serwisy przeprowadziłem do Wrocławia. Motocyklowy już jest, głównie z motocrossem związany, zaczyna też działać samochodowy.

Zamieszkał Pan w centrum, czy na obrzeżach?
Gdzie ja w centrum? Ja burak jestem, na wsi mi najlepiej. W Tyńcu obecnie sobie mieszkam. Ale niebawem rozejrzę się za czymś w mieście, bo od lutego więcej czasu będzie trzeba spędzać z drużyną. A nie chciałbym tracić zbyt dużo czasu na dojazdy.

Czasem warto przegrać start, bo ważne jest także rozegranie tego pierwszego łuku

Od speedwaya to Pan nigdy się nie odsunął.
Bo ja się czuję z tym sportem związany.

Karierę skończył Pan jednak w wieku 28 lat, a tę poważną de facto wcześniej. Żałuje Pan czegoś?
Powiem szczerze, że niewielu rzeczy w życiu żałuję, ale w sporcie akurat trochę błędów popełniłem. Może i do dziś mógłbym jeździć, lecz te błędy sprawiły, że nie jestem już czynnym sportowcem.

Jakie błędy?
Powiem krótko, bo widzę, do czego Pan zmierza - na pewno nie chodzi o alkohol i o dyskoteki też nie. O tym właśnie wiele się swego czasu we Wrocławiu mówiło, prawda?
Mówiło się, mówiło, lecz gdy o alkohol chodzi, to jednak większą legendą obrósł Pana przyjaciel, a nasz idol, Wojciech Załuski.
A, zgadza się, Wojtek to mój przyjaciel. Wracając jednak do tematu. W moim przypadku chodzi głównie o źle zainwestowane pieniądze. No i o trochę głupich kontuzji też. Ja nie potrafiłem na torze odpuszczać, dużo serca na nim zostawiałem, a czasami trzeba było jednak kalkulować. Przecież ja 11 lat z rzędu kontuzje miałem. Mogło się to wszystko inaczej potoczyć, lecz z drugiej strony szybciej mnie życie dopadło i musiałem radzić sobie z tym, co wielu innych dopiero czeka.

No i może Pan teraz radzić podopiecznym, czego robić nie powinni.
Zgadza się. Wiele mógłbym powiedzieć i niektórych przestrzec. Dojrzałem do tego, ażeby to ocenić.

Jest Pan również, że tak powiem, genetycznie korpulentny, co w karierze też nie pomagało.
Ależ ja z tego powodu bardzo dobrze dietę musiałem trzymać. Później sobie popuściłem, ale teraz pewnie będę musiał znów się zmobilizować. Przyda się w pracy.

Żużel się bardzo zmienił od Pańskich czasów. Wcześniej zawodnicy szukali rezerw w sprzęcie, dziś szukają też w sobie. I wszyscy wychudzeni tacy, jak skoczkowie narciarscy.
Ooo, widać bieda w żużlu (śmiech). A poważnie - wiele się rzeczywiście zmieniło. Jedno pozostało jednak niezmienne - wielkie serce trzeba mieć. Myślę, że we Wrocławiu zawodnicy mają te serca wielkie, a i talenty niewątpliwie też.

Teraz wszyscy będą atakowali przy krawężniku? Kilku rywali śmiertelnie Pan w ten sposób przestraszył.
Wejścia miałem niezłe, co nie znaczy, że będę zmuszał do tego innych. Nie mam takich zamiarów. Co będę umiał przekazać, to przekażę, lecz pamiętajmy, że cały tor jest do wyprzedzania.

Nie chodzi ani o alhohol, ani o dyskoteki. Źle inwestowałem za to pieniądze

Kiedy ostatni raz siedział Pan na motocyklu?
We wrześniu, w Bydgoszczy. Siedziałem, nie jeździłem. Po prostu znajomych czegoś tam uczyłem, nawet odpalałem motocykl, lecz to wszystko. W momencie, kiedy zakończyłem karierę, powiedziałem, że wsiadać na motor już nie będę i żadna jazda nie wchodzi w grę. Czy nie ciągnie? Pewnie, że tak. Żużel jest zbyt piękny, żeby nie ciągnęło, ale wolę teraz przejechać się na quadzie czy na motocyklu crossowym. Tam można odbić, wyhamować itd.

Ale starty to miał Pan kiepskie.
Różnie to wyglądało. We Wrocławiu mieliśmy jednak bardzo ciężki tor, ażeby w polu można było coś zdziałać. I motocykle były właśnie ustawiane nie tyle na ruszanie, co na trasę. Nie miały więc te wyjścia większego znaczenia. Sam moment nie był może jakoś specjalnie opóźniony, ale pamiętajmy, że ważne jest też rozegranie pierwszego łuku. Czasem warto przegrać na starcie.
No, rzeczywiście, przycinki też były specjalnością Pańskiego zakładu. Podobno teraz również chce Pan szykować drużynie ciężki, kopny tor po pachy, by różnicę z klasowymi gośćmi niewelować.
Muszę to wszystko z chłopakami przedyskutować, jaki tor preferują. Wszystko się okaże po pierwszych trzech tygodniach wiosny.

Dreszczyk emocji pewnie jest, bo zaczyna Pan przygodę z trenerką na głębokiej wodzie.
Pewnie, że jest. Ale jak są wyzwania, to warto je podejmować. Kiedy ja jeździłem, miałem fajnego nauczyciela, i teraz sam chciałbym coś komuś przekazać.

Ma Pan na myśli tego pierwszego - Jana Ząbika, czy tego wrocławskiego - Ryszarda Nieścieruka?
Zdecydowanie Nieścieruka. Jeśli o nas chodzi, o zawodników, był bardzo w porządku. No i taktycznie też był najlepszy. Drugiego takiego już pewnie na świecie nie będzie.

A papiery instruktora kiedy Pan będzie miał?
26 marca. Wtedy skończę kurs.

Utrzymuje Pan wciąż kontakty ze wspomnianym Załuskim, z Dariuszem Śledziem?
Oczywiście. Jesteśmy co najmniej dobrymi kumplami. Z Darkiem ostatnio trochę na dystans, bo wiadomo, gdzie pracuje, z Wojtkiem za to przynajmniej raz w miesiącu się widujemy. Dobrze się czuje, szczuplutki, w każdej chwili mógłby na motocykl siąść. Mieszka w Opolu i często przejeżdża przez Wrocław, choćby wtedy, gdy do Gdańska się udaje. Poza tym jego syn na crossie jeździ, a ja takie motocykle przecież obsługuję. Mamy trochę wspólnych tematów.

A rodzina też się do Wrocławia sprowadzi?
Tak, tak. Córka skończy szkołę podstawową i do gimnazjum już tu pójdzie. A druga do przedszkola. Jestem z córek bardzo zadowolony i może nawet dobrze, że syna nie mam. Jeszcze by poszedł w ślady ojca i dopiero by się narobiło.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska