Ale ja nie o tym. Chociaż cokolwiek koło tego. Podczytuję sobie właśnie książkę Głowackiego "Z głowy", a w niej na stronie 19 pierwszego wydania znajduję taki oto passus: "...przypomniałem sobie słowa, jakimi dodawał ducha trener naszej piłkarskiej reprezentacji przed meczem: „Biało-czerwona na maszcie, pierwszy sekretarz na trybunie, kiełbasy do góry i golimy frajerów”. Bo ja właśnie o tym chciałbym. Niektórzy twierdzą, że cytowanym przez Głowackiego trenerem był sam Kazimierz Górski.
Może jest on autorem owego "golenia frajerów", na pewno jednak jest niekwestionowanym twórcą bon motu przywołanego w tytule. A bon mot ten ani na chwilę nie chciał opuścić mojej głowy zarówno przed, jak w trakcie, lecz przede wszystkim po niesławnym "meczu o wszystko" z Czarnogórą. Z San Marino zresztą też. Zwłaszcza wtedy, gdy wysłuchiwałem napuszonych komentatorów, ekspertów od siedmiu boleści (z cenzusami, a jakże), którzy bez mrugnięcia okiem dowodzili, że mecz był dobry, tylko wynik do dupy. Albo odwrotnie w przypadku San Marino. No i ten sędzia z Czarnogórą...
Prawdopodobnie eksperci mówili o meczach, których nie widziałem. Przestałem się dziwić, kiedy zrozumiałem, że oni mówili o tym, co chcieli widzieć, a nie o tym, co widzieli wszyscy inni. Skoro mecz był dobry, to jakim cudem wynik do d.? Albo odwrotnie, choć tu akurat się zgadzałem. Z oceną meczu, bo wynik 5:1 był do...
Mecze nie były dobre. Nawet nie były podobne do dobrych. Były to po prostu jedne z wielu identycznych w ostatnim czasie meczów polskiej reprezentacji. Ani trener, ani zawodnicy bowiem nie przyswoili sobie nie tylko tytułowej maksymy, ale nawet prostej prawdy głoszonej ongiś przez pana Kazimierza: "Chodzi o to, żeby strzelić jedną bramkę więcej od przeciwnika". Nie strzelili. I nie pomogła biało-czerwona na maszcie, nie pomógł "sekretarz" (niejeden) na trybunie, golenia frajerów z 600-tysięcznej Czarnogóry nie było.
Z San Marino było co najwyżej strzyżenie owiec. Jakże nieporadne. W jaki jednak sposób mieli strzelić bramkę, skoro przez większą część meczu grali wedle zasady "ty do mnie, ja do ciebie", przy czym pod jednym z tych zaimków krył się najczęściej bramkarz. W meczu z Czarnogórą. Z San Marino bramkarza oszczędzali. Odnosiłem wrażenie (mniemam, że nie tylko ja), iż polscy piłkarze nie wiedzieli, w co mają grać. Że w piłkę, to wiedzieli z grubsza. Ale jaką piłkę - tego już im nikt nie powiedział. Nikt im też nie powiedział: "Panowie, gramy dołem, bo górą wieje". Nie wiem, jaki wiatr wiał na Stadionie Narodowym w czasie meczu, dostrzegłem, że musiał być spory. Za każdym razem piłkę podawaną górą (praktycznie zawsze) znosiło pod nogi przeciwnika. A przeciwnik, widząc, że wieje, grał po ziemi. I wyjechał z wynikiem, z jakim chciał wyjechać.
Rozumiem prezesa Bońka, że teraz nie ma sensu zmiana trenera, który jaki jest, każdy widzi. Śledząc wypowiedzi i analizy po, zachowania i zagrania w czasie meczu, także celowość (?) dokonywanych zmian, szybko dochodzi się do wniosku, że polska piłka nożna to nie jest "gra myślowa". I spokojnie, za trenerem tysiąclecia, można powiedzieć: "Oni są potrzebni nie do gry, tylko do fotografii". To o zawodnikach. A o trenerze? "Więcej wart jest trener, który ma szczęście, niż lepszy trener, który szczęścia nie ma". I to by było...
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?