Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piękna Honorata ze Zgorzelca i Śląsk Wrocław a klątwa rodziny Pawlaków

Arkadiusz Franas
Ostatnio przegrałem domową wojnę o pilota i byłem zmuszony oglądać program Kuby Wojewódzkiego. A delikatnie mówiąc, za owym panem za bardzo nie przepadam. Ale tym razem nie żałowałem. W programie wystąpiła postać do tej pory kompletnie mi nieznana, a pochodząca z uroczego miasta Zgorzelca. Nazywa się Honorata Skarbek, choć nastolatkom, o czym mnie poinformowała rodzona córka moja, znana jest jako Honey.

Otóż panna owa znana jest z tego, że śpiewa i pisze bloga. Śpiewa jak śpiewa, ja wolę Lemmy'ego Kilmistera z Motorhead, ale to rzecz gustu i czasu narodzin. Panna owa zafascynowała mnie czymś innym. Otóż okazało się, że ludzie w wieku niespełna 20 lat znają kilka innych przymiotników, a nie tylko zajebis... Panna Honorata opisywała różnych ludzi i zjawiska takimi określeniami, jak: ładny, piękny, kolorowy, wspaniały, uroczy... Ani razu nie powiedziała zajebis... Szacun.

Ale wspominam o Honey z innego względu. Otóż pożaliła się Wojewódzkiemu, że wszędzie jest dobrze odbierana, a kłopoty miewa tylko w swym rodzinnym Zgorzelcu. Raz nawet ktoś jej tam czymś rzucił w twarz... Nie wiem, może faktycznie czymś naraziła się krajanom, ale myślę, że tu idzie o coś innego. Doskonale zobrazował to Sylwester Chęciński w pierwszej części najsłynniejszego polskiego tryptyku komediowego, czyli w "Samych swoich". Pamiętają Państwo modlitwę młodego Pawlaka, który był zmuszony uciekać do Ameryki: "A na całe Kargulowe plemię i pole spuść, dobry Panie, wszystkie plagi egipskie. Tylko się nie pomyl i nas Pawlaków, sąsiadów Kargulowych, nie doświadczaj, bo my się swojej miedzy trzymamy".

Otóż to. Sąsiad to nasz wróg. Jeśli coś ma go doświadczyć, to najlepiej plagi egipskie. To nam sprawia dziwną radość. My chyba nie lubimy sukcesów. Niby stajemy się nowocześni, niby tacy europejscy, ale jeszcze trochę nam brakuje. Zwykłego optymizmu.

Proszę spojrzeć, jak został odebrany sukces piłkarskiego Śląska Wrocław, który po 35 latach znów jest mistrzem Polski. Pierwsze reakcje: "Hura!!! Ale czy rzeczywiście byliśmy najlepsi?". A ci zawsze lepiej poinformowani dodawali, mrugając okiem: "Wiadomo, jak zostali... Czemu w składzie Wisły na ostatni mecz zabrakło czterech podstawowych zawodników...". A może dlatego, że trener krakowian uznał, że ci podstawowi wcale nie są podstawowi, co mu udowodnili w poprzednich meczach? Poza tym, co mnie to obchodzi. Śląsk jest mistrzem, bo w sezonie rozegrał 30 meczów, z których 17 wygrał, 8 przegrał i 5 zremisował. Ludzie! Po prostu okazaliśmy się najlepsi w kraju! I nie widzę powodów, by dzień po tak wielkim sukcesie martwić się, czy damy sobie radę w Lidze Mistrzów. Legia nie dała, Wisła nie dała, Lech nie dał, więc co mamy do stracenia. A może szefowie Śląska mają jakieś asy w rękawie. Ja nie znam się na piłce nożnej, bo gdybym się znał, to może przejąłbym trenowanie Barcelony po odejściu Josepa Guardioli.

Nie znam się, ale oglądam ją dość intensywnie od 1973 roku, bo pierwszy mecz, jaki pamiętam, to słynny pojedynek Polski z Anglią na Wembley. I od tego czasu wiem jedno: piękno futbolu polega też na tym, że nie zawsze faworyci wygrywają. Mam świadomość, że może jeszcze trochę Łukaszowi Gikiewiczowi brakuje do Lionela Messiego czy Alexisa Sancheza. I pewnie pan Łukasz też to wie. Mam nadzieję. Nikt nie mówi, że Śląsk ma wygrać z Barceloną, ale będę przeszczęśliwy, jak w ogóle dojdzie do momentu, że z nią zagra. I z tego się cieszę. Nawet z tej perspektywy.

A co przeczytałem w mijającym tygodniu? Na przykład to, że piłkarze Śląska na odebranie nagród do Warszawy pojechali w czerwonych sweterkach i to bardzo niedobrze. Wypowiedział się na ten temat nawet jakiś znany stylista czy krawiec męski.
Trzy razy czytałem tekst, a w głowie pojawiało się tylko jedno pytanie: ale o co chodzi?! Komuś tabletki się pomyliły? Czekałem na następny odcinek, by dowiedzieć się, że Sebastian Mila używa złego żelu do włosów i przez to może mieć kłopoty z grą w następnym sezonie. Zakładając, że pan Sebastian żelu używa...

Aż dziw, że nikt nie wpadł na to, iż kłopoty na początku rundy wiosennej to nadużywanie przez Waldemara Sobotę pomarańczowych butów. Przecież to chyba o to chodziło? Moim zdaniem tu już potrzebny jest specjalista, niekoniecznie pierwszego kontaktu. Pachnie patologią w stylu: synuś przyniósł świadectwo ze średnią 6,0, to spiorę go, bo włożył krawat niewyprasowany. Tak na wszelki wypadek, by za dobrze się gówniarz nie poczuł.

A może warto raz na jakiś czas po prostu dobrze się poczuć. Zwłaszcza że jest powód. Oczywiście nikomu nie zabieram prawa do krytyki, ale jak mówi święta księga: "Jest czas rodzenia i czas umierania, czas sadzenia i czas wyrywania tego, co zasadzono, (...) czas płaczu i czas śmiechu, czas zawodzenia i czas pląsów". Więc popląsajmy jeszcze trochę. A i na marudzenie przyjdzie pora. Tylko że i marudzić trzeba umieć. Czerwone sweterki...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska