Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Parada oszustów: Fałszywy ksiądz głosił kazania, ludzie płakali

Małgorzata Moczulska
Na kazaniach tego księdza ludzie płakali, ale nie miał... święceń kapłańskich. Adwokat, który nigdy nie podjął studiów prawniczych. Nauczycielka, która przez długie lata uczyła matematyki, a nie miała do tego żadnych papierów. I jeszcze policjanci, lekarze, dentyści...

Ewa N. nie była szeregową nauczycielką, była dyrektorką szkoły podstawowej i gimnazjum w Chotyńcu, więc jedną z najważniejszych postaci gminnego życia publicznego. Może dlatego nikt nie pytał, jakim prawem Ewa N. uczy matematyki, choć i tak wieść gminna niosła, że do tej roboty się nie przykładała.

Rusycystka z wykształcenia, miała prawo uczyć rosyjskiego. I uczyła, dopóki program nauczania nie wyeliminował ze szkoły lekcji rosyjskiego. Pani dyrektor groziło bezrobocie, ale potrafiła szybko się przekwalifikować: od 2005 roku z jej ust dzieciarnia już nie słyszała „pust’ wsiegda budiet sołnce”, a zaczęła słuchać o dodawaniu, odejmowaniu i o tym, gdzie leży Chotyniec. Bo pani Ewa zajęła się nauczaniem matematyki i geografii. I nikt w gminie nie pytał, jakim prawem.

Po 10 latach tej sielanki zapytał dopiero nowy wójt. Panią dyrektor poprosił o dokumenty potwierdzające kwalifikacje. Ta dostarczyła kopię dyplomu ukończenia studiów licencjackich, ale wójta naszły wątpliwości. Sprawdził w uczelni. I okazało się, że dyplom o takim numerze należy do zupełnie innego absolwenta, a pani dyrektor nigdy nie skończyła studiów matematycznych! Prokuratura postawiła Ewie N. zarzut posługiwania się sfałszowanym dokumentem. Przyznała się do winy, ale odmówiła składania wyjaśnień.

Z powołania
W Mogielnicy do dziś tęsknią za Jackiem K. Jak walnął kazanie z ambony, to niektórzy łzy wzruszenia ocierali. Jak spowiadał, to do dna duszy docierał. Kopert po kolędzie się nie domagał. Ludzie uwielbiali tego 40-latka, bo - mówili - ksiądz z powołania jest. Powołanie może miał, ale święceń nie, o seminarium duchowne ponoć ledwie się otarł.

Najpierw do mogielnickiej parafii ktoś zatelefonował: wesprze was ksiądz z Bractwa Kapłańskiego św. Klemensa Rzymskiego. Z Ukrainy jest, z Doniecka. Jak dzwonią z kurii, to pytań się nie zadaje, toteż proboszczowi na myśl nie przyszło upewnić się, że to rzeczywiście kuria go zaszczyciła.

Jacka K. serdecznie przyjęto na plebanii, a i parafianie z życzliwością. Po kilku dniach do ks. Jacka dołączył 65-letni Jan K., też ksiądz z Ukrainy. Obaj powoływali się na polecenie kard. Kazimierza Nycza i kurii warszawskiej; mieli zbierać datki na budowę Sanktuarium Matki Boskiej Fatimskiej w Doniecku.

Obaj rzucili się w wir posługi duszpasterskiej: msze odprawiali, komunii udzielali, spowiadali, rozgrzeszali, a ksiądz Jacek po kolędzie nawet chodził. A przy okazji rozdawał obrazki ikon. Nie za darmo, po 100 zł, które miały iść na budowę sanktuarium w Doniecku. Po miesiącu Mogielnica pokochała ks. Jacka. Przez miesiąc mogielniczanie radośnie podążali za dwoma duchownymi do zbawienia, dopóki któryś z nich na stronie internetowej warszawskiej kurii nie przeczytał ostrzeżenia o dwóch fałszywych księżach.

Kiedy policjanci pojawili się na plebanii, by zatrzymać podejrzanych, obaj odprawiali mszę. Wkrótce zszokowana Mogielnica dowiedziała się, że Jacek K. księdzem nie jest, Jan K. podobnie, a przecież jednemu i drugiemu parafianie zwierzali się w konfesjonale.

Śledztwo ujawniło też, że Jacek K. spod Kielc pochodzi, „duchownym” jest od dłuższego czasu: jako ksiądz, dominikanin albo bernardyn w całej Polsce organizował sieć wolontariuszy, którzy na ulicach albo w hipermarketach ponad 50 miast w kraju zbierali pieniądze na pomoc dla niepełnosprawnych.

Śledczy mówią, że Jacek K. to świetny psycholog, doskonały manipulator-samouk. I bardzo pomógł mu rok studiów w kieleckim seminarium. Śledczy szacują, że dwójka oszustów była w stanie wyłudzić 2-4 miliony złotych rocznie. Jacek K. zdołał zbiec na Ukrainę, gdzie ukrywał się, jako „ojciec Adeodat”.

Czytaj dalej na kolejnej stronie
Jerzy na zdrowie
Miał duszę lekarza medycyny i żadnych na to papierów. Gdyby nie jedna pacjentka, dalej by „leczył”. Jerzego P. policja nie po raz pierwszy zatrzymała pod zarzutem, że wykonuje zawód lekarza bez prawa wykonywania tego zawodu, ale Jerzy w swoje medyczne kwalifikacje wierzył niezachwianie. W końcu był technikiem dentystycznym z wykształcenia, więc medycyny trochę liznął. I nawet w wieku 77 lat nie zamierzał przechodzić na emeryturę.

Po raz pierwszy wpadł w Toruniu w 2001 roku. Trafił do więzienia dopiero w 2008 roku, odsiedział rok, wyszedł na wolność i... rzucił się w wir pracy. Nie wiadomo, ilu pacjentów przetoczyło się przez jego gabinet, ale dopiero jednej kobiecie przyszło do głowy, żeby na dr. Jerzego poskarżyć się policji. Bo nogi ją bolały, a doktor przepisał leki uspokajające.

Czar munduru
Ofiarom pokazywał policyjną legitymację i obiecywał pomoc w załatwieniu pracy w policji lub odroczenie kary więzienia. W zależności od oczekiwań „klientów”. Został zdradzony przez młodego człowieka, który starał się o etat w policji.

Był bliski szczęścia, kiedy poznał 30-letniego wówczas mężczyznę, bo ten obiecał umieścić go w szeregach stróżów prawa. I twierdził, że może skutecznie wpłynąć na wynik rekrutacji. Ale nie za darmo - zażądał trzech tysięcy złotych. Pieniądze dostał i zniknął. Niedoszły policjant powiadomił stróżów prawa. Ci znaleźli oszusta w hotelu. Mężczyzna pomieszkiwał sobie tu już od miesiąca, nie płacąc ani grosza.

Oszust posługiwał się oryginalną odznaką i legitymacją służb mundurowych, ponieważ... były to jego dokumenty. Od 2000 roku przez pięć lat był funkcjonariuszem wydziału do zwalczania przestępczości gospodarczej Komendy Stołecznej Policji w Warszawie, z którą rozstał się na własną prośbę.

Samozwańczy major
Z kolei „major” spod Nowego Targu dwa lata brylował w mundurze wojskowego podczas lokalnych uroczystości. Mundury kupował przez internet. W okolicy wszyscy mieli 60-latka za emerytowanego oficera, wierzyli, kiedy powoływał się na wpływy w najwyższych szczeblach dowódczych armii. Chętnym obiecywał załatwienie kompanii honorowych w związku z uroczystościami, zakup sprzętu albo pracę w służbach mundurowych. Nikt, kto go widział w pełnym mundurze, nie miał wątpliwości, że to wojak z urodzenia.

Nawet jeden z posłów podczas pielgrzymki strażaków odznaczył go srebrnym medalem „Za Zasługi dla Pożarnictwa”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska