Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pani minister wsiada na rower i jedzie stać się matką

Janusz Michalczyk
archiwum
Są takie dziwne kraje, w których politycy nie tylko rezygnują z przywilejów przypisanych do ich stanowiska, ale wręcz potrafią zaskoczyć obywateli skromnością. Od lat szokują nas doniesienia z krajów skandynawskich, gdzie nierzadko ministrowie poruszają się komunikacją publiczną lub rowerem.

Okazuje się, że podobnie wygląda rzecz w Nowej Zelandii. Tamtejsza minister ds. kobiet, Julie Anne Genter, pojechała na rowerze do szpitala, by w 42. tygodniu ciąży urodzić dziecko, zresztą swoje pierwsze. Ktoś może powiedzieć, że to gruba przesada, bo wariatka mogła zaszkodzić sobie i oczekiwanemu potomkowi. Jej koledzy politycy pospieszyli z wyjaśnieniami, że zawsze była wysportowana. Sama Julie Anne Genter wyjaśniła, że podczas podróży do szpitala nie rozpędzała się. Wysiłek był minimalny również dlatego, że droga wiodła cały czas z górki. Nie wiem, co sądzi o takim postępku większość naszych Czytelniczek, muszę jednak przyznać, że jako mężczyzna jestem pod wrażeniem wyczynu nowozelandzkiej minister.

U nas panie z kręgów władzy mało kiedy zaskakują skromnością, a już doniesienia o tym, że była premier Beata Szydło przewoziła swoją matkę na badania lekarskie do odległej miejscowości w kolumnie samochodów rządowych, wiele osób potraktowało jako ewidentny przykład nadużycia piastowanego stanowiska do celów prywatnych. Fakt tym bardziej niezrozumiały, że w kampanii wyborczej padały z ust Beaty Szydło i innych polityków obecnie rządzącego ugrupowania zapewnienia o zgoła innej postawie w przypadku wygranej. Według ich wykładni, to tylko poprzedni rząd dawał rzekomo dowody pychy, arogancji i bezwstydnego zagrabiania publicznych pieniędzy. Cóż, ciśnie się na usta dobrze znane powiedzonko: punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia.

Nie wiem, jakim ministrem ds. kobiet jest Julie Anne Genter. Niewykluczone, że jej kompetencje pozostawiają sporo do życzenia. Bardziej wszakże jest prawdopodobne, że dobrze wyczuwa, czego nowozelandzkim kobietom najbardziej potrzeba, a na pewno daje im przykład życiowej zaradności. U nas lansowany jest nieco inny model zaradności, mianowicie taki, żeby rodzić jak najwięcej dzieci, bo z tego są pieniądze z programu 500+. Niestety, po początkowej euforii okazało się, że obserwowany wzrost urodzeń wyraźnie przystopował, co może świadczyć o tym, że te z Polek, które zamierzały powiększyć rodzinę, już to uczyniły, a na inne panie takie finansowe zachęty nie działają. Wielodzietnym rodzinom łatwiej się żyje, ale już wiadomo, że nie będzie z tego powodu demograficznej eksplozji. To było zwykłe mydlenie oczu.

Przypomnijmy, że u nas w ogóle nie ma takiego stanowiska, jak minister ds. kobiet. Podejrzewam, że gdyby jakimś cudem powstało, to zająłby je mężczyzna i to prawdopodobnie stary kawaler, bo to właśnie tacy, no i oczywiście polscy biskupi, najlepiej odczytują damskie potrzeby i aspiracje. W rządzie mamy pełnomocnika ds. równego traktowania, który jest równocześnie pełnomocnikiem ds. społeczeństwa obywatelskiego, czyli generalnie jest od wszystkiego i zarazem od niczego konkretnego. Czy jesteście zaskoczeni, że to facet?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska