Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Otyłość jest jak problem alkoholowy

Katarzyna Kroczak
Anna Noczyńska, profesor endokrynologii i dolnośląska konsultant ds. diabetologii
Anna Noczyńska, profesor endokrynologii i dolnośląska konsultant ds. diabetologii Archiwum Rodzinne
Coraz więcej polskich nastolatków będzie grubych, a kłopoty zaczynają się w domu. Rozmowa z Anną Noczyńską, profesor endokrynologii i dolnośląską konsultant ds. diabetologii.

Pani Profesor, jest u nas coraz więcej grubasów?

Niestety, tak. Widzę to zwłaszcza po dzieciach. Jeszcze 10 lat temu otyłych było niespełna 3 procent 15-latków, dziś te liczby szacuje się na 8 procent, a sądzę, że i tak jest więcej.

Chce mi Pani powiedzieć, że nieuchronnie zbliżamy się do sytuacji rodem ze Stanów czy Wielkiej Brytanii, gdzie otyłe nastolatki to nic zaskakującego?

Prawdę mówiąc, myślę, że nas to czeka. W Stanach Zjednoczonych już 30 procent dzieci jest otyłych, a na nadwagę cierpi znacznie więcej. Ale przykład Stanów i innych rozwiniętych krajów niewiele nas uczą.
Większości ludzi nadal się wydaje, że otyłość to głównie defekt urody, a to kompletna nieprawda. To choroba. U jednej trzeciej otyłych dzieci mamy do czynienia z bardzo poważnymi zaburzeniami metabolicznymi. Chodzi też o mnóstwo dodatkowych problemów - począwszy od obciążeń układu kostnego, otłuszczenia wątroby, nadciśnienia aż do kłopotów z przyszłą prokreacją, a nawet z czymś tak prozaicznym jak utrzymanie higieny. I co porażające, aż 90 procent dzieci z nadwagą ma cukrzycę typu II.
Do tego dochodzą, oczywiście, problemy psychologiczne, bo część nastolatków dosłownie przejada swoje emocje. Czują się nieatrakcyjni, odrzuceni przez rówieśników, bo są otyli, więc jedzą jeszcze więcej. To błędne koło.

Czy rzeczywiście gruby nastolatek to gruby dorosły?

W dużej mierze tak jest. W okresie dojrzewania dochodzi do tak zwanego narastania komórek tłuszczowych, które towarzyszą nam już do końca życia.

Przypomina mi to - przy zachowaniu odpowiednich proporcji - problem alkoholowy...

Ale to działa na takiej samej zasadzie nałogu, czyli choroby z uzależnienia.
Mówi się, że otyłość może być dziedziczna i że nie mamy na nią wpływu.

To bzdura. Jeśli coś dziedziczymy, to "garnek", czyli nasze nawyki żywieniowe. Nic więcej. Podam taki przykład. Przychodzą do mnie rodzice z dzieckiem i proszą, żeby coś z nim zrobić, bo maluch jest otyły. Ja patrzę i oczom nie wierzę. Ojciec waży lekko licząc 150 kilogramów, matka też coś w tych okolicach i oni nie widzą, że to dziecko praktycznie nie ma szans na normalną wagę. Bo skąd ma brać przykład? Z nich? Więc tłumaczę, że nie ma magicznej tabletki i jakichś czarów, które jestem w stanie zastosować, żeby po kilku sekundach ich dziecko było szczupłe. To praca, której musi się podjąć cała rodzina. I to rodzice muszą wiedzieć, że ich przyzwyczajenia mogą stać się problemem dla dziecka. To oni muszą kształtować w nim chęć zdrowego, mniej kalorycznego jedzenia.
A tak widzę, jak matka mówi maluchowi, że najpierw musi zjeść obiad i... kupuje mu batonika. To zupełnie nieodpowiedzialne. Mamy w klinice dziewczynkę chorą na otyłość, która ma 2 lata i 30 kilogramów wagi. Wie pani czym karmili ją rodzice? Chipsami. Dwuletnie dziecko. Ręce opadają.

Coraz mniej opłaca nam się gotować w domu, kiedy na mieście są bary. W Stanach w niektórych domach nie ma nawet kuchni, bo ludzie nie gotują.

Jeżeli będziemy się tak dalej zachowywać, skończymy jak Stany. Byliśmy biednym krajem, więc długo bogaty dom był u nas kojarzony z takim, w którym jada się tłusto. Trzeba przerwać ten schemat. Dziecko musi wiedzieć, że je pięć razy dziennie, o ustalonych porach. Że się nie głodzi, ale i nie przejada czy podjada.
Rano w domu koniecznie dostaje śniadanie, a do szkoły nie bierze dwóch złotych, które wyda na słodką bułkę czy colę, ale kanapkę z chudą wędliną i warzywami oraz jabłko. Po przyjściu do domu czeka na nie obiad, na który mogą być ziemniaki, mięso i surówka, ale niech ziemniaki będą w mundurkach, a mięso niech nie okapuje tłuszczem. Potem jeszcze podwieczorek z kefirem czy jogurtem naturalnym albo gotowane warzywa i najpóźniej o 19 - kolacja.
Inną kwestią jest też kompletny brak ruchu. Być może dzieci dawniej i jadły więcej słodyczy, ale też cały czas biegały, grały, bawiły się w ruchu. A dziś? Zabawką jest myszka do komputera albo pilot do telewizora.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska