Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Oto siła ludzi ze Śląska

Marcin Tyrol, Andrzej Mastalerz
Film Roberta Glińskiego "Benek" miał premierę kinową w tym tygodniu
Film Roberta Glińskiego "Benek" miał premierę kinową w tym tygodniu fot. SYRENA FILMS
Z Marcinem Tyrolem i Andrzejem Mastalerzem, aktorami grającymi w filmie "Benek" w reżyserii Roberta Glińskiego, o Śląsku, jego egzotyce i przywiązaniu do tradycji, rozmawia Małgorzata Matuszewska

Urodziliście się Panowie na Śląsku. Tam się wychowaliście?
Marcin Tyrol: Urodziłem się w Tarnowskich Górach. Do końca mojej nauki w szkole podstawowej mieszkaliśmy w Sierakowie, wiosce między Lublińcem a Olesnem, potem w Nakle Śląskim. Chodziłem do liceum w Tarnowskich Górach, studiowałem w Krakowie, potem pracowałem w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Na Śląsku narodowości się wymieszały, więc mam też niemieckie korzenie. Wbrew pozorom, noszę polskie nazwisko.
Andrzej Mastalerz: Ja urodziłem się i wychowałem w Chorzowie. Dziadek na Śląsk przywędrował w 1945 roku. Moja rodzina zdążyła się zasymilować z tym regionem. Ja, urodzony w 1964 roku, już jestem człowiekiem ze Śląska.

Ktoś w Waszych rodzinach był górnikiem?
Marcin Tyrol: Mój pradziadek, przeżył wypadek w kopalni. Syn mojej cioci już nie - zginął pod koniec lat 70. w dużym zawale. Ale tematy związane z górnictwem pojawiały się w moim domu okazjonalnie.

To opowieść o Śląsku, miłości, nadziejach i rozczarowaniach Ślązaków

Andrzej Mastalerz: Jeden z wujków był górnikiem. Został przysypany na kopalni Murcki, ale przeżył. Ofiar śmiertelnych, dzięki Bogu, wtedy nie było, ale istniało poważne zagrożenie życia.

Bliskie są Panom śląskie tradycje?
Marcin Tyrol: Nie wiem, ile jest śląskości w moim wychowaniu. Ze śląskich tradycji pamiętam codzienne, tradycyjne ubranie ciotki Franciszki, zwanej ciotką Francką. Była jedną z ostatnich tradycyjnych Ślązaczek w rodzinie. Znam dobrze cechy moich bliskich: pracowitość, gościnność, otwartość, ale to nie jest tylko patent Ślązaków, choć oczywiście są to cechy nobilitujące.
Andrzej Mastalerz: Bardzo, bo przecież jestem stamtąd. Cenię przywiązanie do rodziny, pracy, wynikającą z tego lojalność, szacunek do tradycji, życia, wiarę. Na Śląsku popularna jest hodowla gołębi pocztowych. Hodował je mój dziadek. Nie zdążył mi przekazać całej wiedzy, bardziej fascynowała mnie piłka nożna.

Ślązacy dbają o relacje rodzinne. Jadaliście tradycyjne niedzielne obiady?
Marcin Tyrol: Oczywiście. Nasze życie rodzinne było intensywne, wynikało to chyba z natury rodziców, którzy są bardzo otwarci. Bez wątpienia po nich odziedziczyłem ciekawość innych ludzi. Nie miałem dostępu do typowej śląskości, z jej pobożnością i rodzinnym "trzymaniem się razem". My trzymaliśmy się razem, bo wynikało to z przekonania, że bliskie relacje są właściwe, cenne i warte podtrzymania. Wszystko działo się naturalnie.
Andrzej Mastalerz: Myślę sobie, że świat trochę zwariował (śmiech) i wspólne obiady stały się dziś czymś nadzwyczajnym. Staraliśmy się jadać codziennie obiady w gronie rodziny, ale już w większym gronie spotykaliśmy się z okazji dużych uroczystości. Jak zwykle w tradycyjnej śląskiej rodzinie w niedziele na stole był rosół z makaronem, kluski, rolada wołowa i czerwona kapusta.

Na Śląsku świętuje się urodziny. Obchodzicie imieniny?
Marcin Tyrol: Nie. Zwyczaj był znany, ale niepraktykowany. Dopiero kiedy wyjechałem ze Śląska, zaczęły się pojawiać życzenia imieninowe. Święta to było Boże Narodzenie i Wielkanoc. Nie kojarzyliśmy ich z nadzwyczajną pobożnością, ale z okazją do bycia razem.
Andrzej Mastalerz: Tak, dla wygody. Moi rodzice zadbali, żebym obchodził i urodziny, i imieniny. Ale rzeczywiście, na Śląsku preferuje się Geburtstag.

Mieszkając we Wrocławiu (Andrzej Mastalerz skończył wrocławską PWST, Marcin Tyrol był aktorem Teatru Polskiego - przyp. red.), zauważyliście różnice między życiem Górno- i Dolnoślązaków?
Marcin Tyrol: Wszędzie, gdzie mieszkałem, spotykałem wiele osób otwartych na innych. Wynika to zapewne z podobnego stylu życia, polegającego na podróżach po opuszczeniu rodzinnych stron, niezależnie od tego, skąd się pochodzi. Gdziekolwiek się pojawiłem, czy to we Wrocławiu, czy w Krakowie, wszędzie otaczali mnie bardzo ciekawi ludzie.
Andrzej Mastalerz: Śląsk jest jeden. Obok Górnego i Dolnego Śląska jest też Śląsk Cieszyński i "mały Śląsk" koło Wyżyny Wieluńskiej. To rozległa kraina, której części się różnią, choćby z tego powodu, że na Górnym Śląsku dominującą sferą jest przemysł ciężki. Pracuje w nim wielu ludzi i ma on na nich ogromny wpływ. Na Dolnym Śląsku uwarunkowania historyczne spowodowały wymieszanie po 1945 roku ludzi wypędzonych z zagrabionych ziem z tymi, którzy tu zostali. To musiało stworzyć nową jakość, na szczęście pozytywną.

Ślązacy są szczególnie otwarci?
Marcin Tyrol: Wychowałem się w klimatach wiejsko-małomiasteczkowych, w których ludzie się znają, mają dużo wspólnego, wiedzą o sobie więcej niż sąsiedzi w miastach. W dużych miastach, w których mieszkałem później, można swobodnie wybierać towarzystwo, bo otoczenie jest większe. Dzięki temu naturalnie jest się niezależnym, ale też znika konieczność uczenia się wspólnoty i korzystania z tego. Z rodzicami czasem żartuję, że rodziny się nie wybiera. Bawi nas ten żart chyba dlatego, że pewnie trzymamy się razem.
Andrzej Mastalerz: I tak, i nie. Dolnoślązacy są bardziej otwarci, ale to wynika z zaszłości, z lat powojennych. Na Górnym Śląsku bardzo piętnowana wówczas była gwara i kultura, bo była odrębna od literackiej, ogólnopolskiej. Wstydliwe było mówienie gwarą, to spowodowało pewne zamknięcie Ślązaków z Górnego Śląska. Ale oni są serdeczni, otwarci, mili, obdarzeni dużym poczuciem humoru, dystansem do siebie. To bardzo proste przełożenie, też wynikające z tradycji: wiadomo, że jeśli codziennie styka się ze śmiercią i nie wie, czy się wróci do domu, czy nie, to człowiek musi nabrać dystansu do życia.

29-letni górnik Benek bierze odprawę z kopalni i zaczyna nowe życie. Z jego historii wynika, że nowe życie można zacząć w każdym miejscu świata, także na Śląsku.
Marcin Tyrol: To może być przesłaniem filmu. Można go oczywiście odbierać jako pokrzepiający, rozpalający w widzu motywację, nadzieję i wiarę. Mam osobistą nadzieję, że "Benek" opowiada pewną historię wykraczającą poza stereotypowe wyobrażenie tego, o co chodzi na Śląsku.

A o co chodzi?
Marcin Tyrol: Łatwiej jest mi przyjrzeć się filmowi. W filmie rozpada się rodzina, ale nie można tego rozważać poza kontekstem historii bohaterów. W śląskim domu zostaje naruszona tradycja, bo Benkowi zachciało się zrobić coś ryzykownego. Odważył się sięgnąć swojego celu, ale, jak się okazało, nie było to ani egoistyczne, ani przeciwko najbliższym. Co więcej, skorzystali na tym.

Ten film jest także opowieścią o ludzkiej godności

Jak radzi sobie filmowy Chrystusik?
Andrzej Mastalerz: Nie może sobie znaleźć miejsca w życiu w nowym ustroju. Znajduje je przez tzw. zbieg okoliczności. Zaczyna nowe życie. Ten film jest także opowieścią o godności. Odbieranie prawa do pracy jest odebraniem części godności, szczególnie dotkliwie odczuwanym przez Ślązaków. Dla nich to cios. Zachwiany został też tradycyjny model rodziny. Nowe okoliczności, w których znalazł się nasz kraj, mają także ujemne następstwa.

Nowe życie można zacząć także na Śląsku?
Andrzej Mastalerz: Oczywiście, ale trzeba dać ludziom szansę i im nie przeszkadzać.

Film został nakręcony trzy lata temu, nie miał oficjalnej premiery, ale już zdobył dwie nagrody na festiwalach. Ci, którzy go widzieli, chwalą. To także dzięki śląskiemu klimatowi historii?
Marcin Tyrol: Scenarzyści, reżyser Robert Gliński i my, aktorzy, chcieliśmy opowiedzieć historię bohaterów, pokazując Ślązaków pełnych charakteru, żyjących w barwnym, ale trudnym świecie. Tam na pociągi z węglem napada się, jak na dyliżansy na Dzikim Zachodzie. Kilkunastolatkowie wskakują na jadący wagon, otwierają drzwi węglarki, wysypują węgiel i znikają w krzakach, by po chwili zbierać łup. Śląsk jest pełen egzotyki i anegdotycznych sytuacji, przeplatanych nieraz czymś gorzkim. Może na tym polega jego śląskość? Sam, choć tam się urodziłem, jestem dziś ulepiony z wielu różnych elementów, miejsc. Lubię tam wracać, ale patrzę na Śląsk z daleka, teraz już prawie jak ktoś obcy. Tym bardziej że tam wiele się zmienia. Może nadchodzi czas na film o nowym Śląsku?
Andrzej Mastalerz: Czy ja wiem? Jestem z niego bardzo zadowolony, a zwykle bardzo krytycznie patrzę na to, w czym biorę udział. Film jest dobrze zrobiony. Mam dużo szacunku dla Roberta Glińskiego, bo nie zna specyfiki tamtego regionu, a potrafił nakręcić dobry film, który trafnie pokazuje, co tam się dzieje. To jest bardzo trudne. Śląsk często występuje w filmach jako ciekawa, egzotyczna kraina, pewien skansen, gdzie mówią dziwnym językiem. Ta gwara jest nawet trochę śmieszna. Bywa Śląsk ciekawą dekoracją, mało jest pozycji pokazujących choć część prawdziwej strony tego miejsca. "Benkowi" to się udało.

Małgorzata Matuszewska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska