Mowa o Andrzeju Ł., mieszkańcu wsi pod Wrocławiem. On sam mówi nam: - Jestem ofiarą fałszywych pomówień. Na moim procesie będzie 600 świadków obrony. Z firmami, których przedstawiciele składali wobec mnie oskarżenia w prokuraturze, wygrałem już siedem procesów. To śledztwo i sześciomiesięczny areszt zniszczyły mi życie. Nie zajmuję się już żadnymi inwestycjami. Czuję się jak po wybuchu bomby atomowej. Niektórych ludzi, którzy mnie pomawiają, nigdy nie widziałem na oczy. Film "Układ zamknięty" to historia podobna do mojej. Media też mnie zniszczyły, w tym pański tekst sprzed lat.
Sprawa zaczęła się jesienią 2011 roku. Andrzej Ł. i jego syn Filip zostali aresztowani pod zarzutem milionowych oszustw. W grudniu ubiegłego roku do sądu trafił akt oskarżenia. Andrzej Ł. nie przyznaje się do żadnego z 32 zarzutów. Prokuratura opisuje jego działalność od 2000 do 2010 roku.
Przeważnie polegała ona na składaniu ofert intratnych biznesów różnym firmom. Zakładano wspólną spółkę, namawiany do współpracy partner wpłacał na jej konto swoją część kapitału zakładowego. Potem kasa z konta znikała.
Takie wspólne przedsięwzięcie miało być prowadzone m.in. z przedsiębiorstwem z Górnego Śląska. Założyło ono z firmą Andrzeja Ł. spółkę, która miała sprzedawać w Rosji m.in. mleczarnie. Uruchomiono produkcję, zatrudniono pracowników.
Andrzej Ł. zawiózł swoich partnerów do Moskwy. Urządził spotkanie z trzema tajemniczymi osobami. Dwie miały reprezentować armię, trzecia mera Moskwy. Pokazywał jakiś kontrakt zawarty w Rosji. To właśnie ludzi z Górnego Śląska przekonywał, że mają umówioną "audiencję" u Władimira Putina. Było to w 2006 roku.
Kupili ekskluzywne wieczne pióra - ceny od 3,6 do 4,7 tys. zł za sztukę. Jako prezenty dla Putina i ludzi z jego otoczenia. Potem okazało się, że audiencja jest odwołana i pojedzie na nią tylko Andrzej Ł. Wziął te pióra, by wręczyć je Putinowi. Według prokuratury, przywłaszczył je.
Szef jednej z rosyjskich firm - przesłuchiwany na wniosek wrocławskiej Prokuratury Okręgowej przez rosyjskich śledczych - pamięta Andrzeja Ł. Założyli w Rosji spółkę z jedną z jego polskich firm. Ale pan Andrzej nie wpłacił pieniędzy na swoją część kapitału. Obiecywał, że będzie dostarczał do Rosji "embriony wyselekcjonowanych ras bydła". Według świadka, nic z tego nie wyszło.
Na przełomie lat 2006/2007 podawał się za doradcę Andrzeja Leppera. Kilku przedsiębiorców namówił na wspólny biznes. Hodowla trzody chlewnej oraz sprzedaż na Wschodzie warzyw i owoców. Biznes - według oskarżenia - skończył się dla niedoszłych partnerów Andrzeja Ł. stratą gotówki.
Wicepremier Lepper - kiedy rozmawialiśmy z nim w 2011 roku - przyznał, że wystawił upoważnienie biznesmenowi. Przyprowadził go do resortu polityk Samoobrony, pochodzący z Dolnego Śląska Janusz Maksymiuk. Lepper mówił, że ów biznesmen zaoferował pomoc w negocjacjach na temat zniesienia rosyjskiego embarga na polską żywność w Rosji.
- Lepper był ufny - wspomina Piotr Ryba, były wrocławski dziennikarz, potem przyjaciel i współpracownik szefa Samoobrony. - Łatwo było się do niego dostać, jak się miało jakiś dobry pomysł.
Oskarżony biznesmen - przekonuje prokuratura - podawał się też za przedstawiciela amerykańskiego funduszu i obiecywał pomoc w sfinansowaniu inwestycji. Szef funduszu (przesłuchiwany przez amerykańską prokuraturę) zeznał, że Andrzeja Ł. nie zna.
Andrzej Ł. podczas przesłuchań w śledztwie szczegółowo opowiadał o każdej z inwestycji, jaka jest opisana w akcie oskarżenia, który trafił do sądu. Wina za fiasko biznesu leżała zazwyczaj po stronie partnera, który miał w nim uczestniczyć.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?