Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Hanna i Antoni Gucwińscy opowiadają o emeryturze, blaskach i cieniach sławy oraz dobrych ludziach, których mają obok siebie

Robert Migdał
Robert Migdał
Rozmowa z Hanną i Antonim Gucwińskimi. O zwierzętach, emeryturze i ludziach
Rozmowa z Hanną i Antonim Gucwińskimi. O zwierzętach, emeryturze i ludziach Tomasz Hołod
Hanna i Antoni Gucwińscy, gwiazdy kultowego programu "Z kamerą wśród zwierząt", przez wiele lat gospodarze wrocławskiego ogrodu zoologicznego, opowiadają m. in. o życiu na emeryturze, blaskach i cieniach sławy oraz dobrych ludziach, których mają obok siebie. Rozmawia Robert Migdał.

Państwo Gucwińscy po raz pierwszy komentują oskarżenia o zamęczenie konia w swoim gospodarstwie poza Wrocławiem:

Antoni Gucwiński: - Gospodarstwo, które mieliśmy, przekazaliśmy młodym ludziom - rodzinie z Wrocławia. Zrobiliśmy to, bo nam już było ciężko je prowadzić.
Hanna Gucwińska: - Ale warunek był taki, że przejmą gospodarstwo, ale konie zostaną na miejscu. I mieli dbać o nie, pilnować. Ale jednej nocy Ekostraż napadła na ich gospodarstwo: siatki poprzecinali, weszli na prywatny teren.
AG: - Niedawno przekazaliśmy im to gospodarstwo w opiekę i obserwujemy, czy sobie dają radę. Obiecaliśmy im pomóc, wprowadzić ich we wszystko. A tu nagle taka akcja...

HG: - To bardzo dobrzy ludzie, przywiązani do tych naszych koni. A szarpać tymi zwierzętami, które tam są 20 lat, to jest niehumanitarne. Wie pan, temu koniowi, o którego rozpętała się cała burza, nic się nie działo, poza tym, że miał chore dwa kolana. Ten koń był w grupie - Ekostraż nie miała prawa tam wchodzić, bo konie mogły wpaść w popłoch, mogły wpaść na ogrodzenia. A oni weszli, ciągnęli go, wrzucili na samochód i wywieźli.

AG: - Zabrali go i... uśpili.
HG: - Ten koń chorował parę lat, ale chodził, choć go bolało. Owszem - można go było wcześniej uśpić. Ale nam to nawet do głowy nie przyszło, żeby zabić zwierzę. Chcieliśmy, żeby dożył na pastwisku swoich dni: miał dookoła piękne pastwisko, siano kupowaliśmy cały czas. Był w gorszej kondycji od innych, ale dotychczas chodził, jadł...

AG: - Sytuacja była bez wyjścia, bo choroba cały czas się posuwała. To była choroba niewyleczalna, a koń był cały czas pod opieką weterynarza. I dodatkowo pod moją opieką, bo ja też przecież dyplomu nie oddałem, nadal jestem weterynarzem. Najmowaliśmy też pracownika do zajmowania się końmi. Ten koń był chory, ale zaopiekowany. Miał w spokoju, u nas, dożyć swoich dni. Teraz powoli wycofujemy się z zajmowania końmi, ale to nie są króliki, które weźmie się do kapelusza i przeniesie w inne miejsce. Tylko trzeba logicznie, spokojnie przeprowadzić. Nam nie zależało na tym, żeby je sprzedać, bo by od razu poszły na rzeź. Chętnych było wielu, ale nigdy się na to nie zgadzaliśmy. Policja skierowała już sprawę do prokuratury i czekamy na to, co prokurator powie. Była wizja lokalna, był lekarz weterynarii, urzędowy. Na miejscu stwierdzili, że konie mają dobrą kondycję i bardzo dobre warunki.

O starości:
AG: - Straszna jest starość.
HG: - Oj tak…
AG: - I ta świadomość, że się schodzi w życiu równią pochyłą. Że człowiek wypada już w nicość. To przykre.

Zwłaszcza, że byliście Państwo całe życie aktywni.
AG: - I pewnie dlatego to nas bardziej boli, niż innych. I szybciej depresja się pojawia, bo jest nagły przeskok: z dużej ilości obowiązków, życia w ciągłym ruchu, w stan: "Ojej, ja mam dzisiaj wolny dzień. Co ja będę robił?". U nas ten zły czas złych myśli już minął. Trzeba po prostu na starość, na siłę, znajdować sobie zajęcie.

Jak wygląda codzienne życie państwa Gucwińskich, na emeryturze:
AG: - Wstaję tak, jak wstawałem przez 40 lat: przed 7 rano. Też w soboty i niedziele. Muszę zająć się zwierzętami, które mamy w domu: koty, psy, żółwie, ptaki. I cały dom trzeba ogarnąć - bo jesteśmy przecież sami: posprzątać dookoła, zwierzęta karmić. No i ta zieleń dookoła, ogród - przecież sam pan widzi, ile tu jest roślin. Dobrze, że ta praca jest, bo inaczej człowiek by siedział cały dzień przed telewizorem. A tak to się trochę poruszam.
HG: - A samemu nie jest łatwo. Zwłaszcza, kiedy wiele spraw nagle spada człowiekowi na głowę. Raz mąż stracił przytomność, zabrali go do szpitala i zostałam sama. Akurat stało się tak, że nam jakąś pożyczkę potrącili z konta i zostałam nie dość, że sama, bez grosza. Telefon - bo nie był zapłacony na czas - został zablokowany. Pieniędzy nie miałam, żeby dojechać do męża do szpitala. Tragedia. Przeżyliśmy i takie ciężkie chwile.

AG: - Bo wie pan - im człowiek starszy, tym nawet te proste rzeczy zaczynają sprawiać trudność. Dawniej pójście na pocztę i zapłacenie rachunków, to był drobiazg do załatwienia. W tej chwili to jest dla nas wyprawa. Zrobienie tych samych rzeczy, co kiedyś, dziś - gdy człowiek jest starszy - kosztuje o wiele więcej wysiłku. I w miarę wieku, pojawia się jakiś lęk: czy dam radę coś zrobić, czy będzie na czas, czy wszystko będzie dopilnowane - takie zupełnie niepotrzebne martwienie się. Poza tym, co widzimy po sobie, zaczynamy unikać ludzi, zamykamy się w sobie. To bardzo trudny okres w życiu. Choć muszę panu powiedzieć, z drugiej strony, jest jeden plus: to wspaniały okres w życiu, bo... niczego nie musimy. Jesteśmy niezależni. Wybieramy tylko takie otoczenie, w jakim się dobrze czujemy, spotykamy się z ludźmi tylko takimi, w jakich towarzystwie czujemy się swobodnie. Robimy, co chcemy. Na przykład dwie godziny dziennie poświęcamy wronom, dzikim ptakom.
HG: - Dzikim, ale się trochę oswoiły. Przylatują, siadają koło mnie i czekają na poczęstunek. A gdy nie mam tego, czego chcą to patrzą mi w oczy zdziwione: "No co? Nic nam nie dasz?"
AG: - Wrony najbardziej lubią parówki-berlinki (uśmiech)
HG: - Cieniutkie, a jak damy im jakąś inną kiełbaskę, to przerzucają, odwracają, i nie wezmą.
AG: - I jeże przychodzą. No i gołębie. Tych przylatuje mnóstwo. Pół tony pszenicy na sezon na nie idzie.
HG: - "Obrabiają" nam werandę, ale człowiek nie przegoni przecież: bo to jeden gołąb ze skrzydłem opuszczonym przyleci po pomoc, inne są głodne.

Mówi się, że na starość człowiek robi się drobiazgowy.
AG: - Bardzo. Sam po sobie to widzę. Zajmuję się teraz drobiazgami, którymi nigdy wcześniej bym się nie przejmował, bo nie było czasu. "A jaka leży przed domem wycieraczka?", "A czy jest w tym miejscu, co być powinna?", "A może tak ją lekko przesunąć w bok?", "A czy szczotka do butów wisi na swoim miejscu?". Na starość człowiek ma odwróconą uwagę - od tych wielkich rzeczy, na te właśnie drobiazgi. I właśnie one wypełniają harmonogram całego dnia.

Brakuje niekiedy sił, żeby rano wstać, żeby z łóżka się ruszyć?
AG: - Bardzo brakuje.
HG: - Coraz gorzej jest z chodzeniem. Tu boli, tam boli. Ja miałam wypadek na szyję i już mnie w tym miejscu szyja boli, trudno głową ruszyć. Poza tym po tych różnych nagonkach na nas, które trwają już parę lat, to mam obustronne porażenie błędników - nie mogę utrzymać pełnej równowagi.
AG: - Żona jest bardzo wrażliwa i jej organizm reaguje na każdy, nawet najmniejszy stres.
HG: - Było i tak, że trafiałam do szpitala, bo nie mogłam chodzić - tak mnie stres paraliżował.

W tym codziennym życiu, w codziennych sprawach, musicie Państwo radzić sobie sami?
AG: - Na rogu ulicy mamy sklep "Żabka" i jest tam cudowna pani kierowniczka. To ona właściwie prowadzi zaopatrzenie naszego domu.
HG: - Dzwoni do nas, spisuje listę potrzebnych nam rzeczy. To wielka pomoc dla nas. Znajdzie niekiedy coś dobrego, o czym nie wiedzieliśmy, że nawet istnieje. I nam podrzuca te nowości. Ostatnio odkryła przed nami przepyszny smalec do chleba. Cudo.
AG: - Poza tym przywozi nam to wszystko do domu. I jej mąż nam pomaga, i syn. To jest ogromna pomoc. Zwłaszcza, że ostatnio mam ataki duszności - gdy idę 100 metrów, to muszę sobie zrobić krótką przerwę. Kiedyś to było nie do pomyślenia, kiedyś to ja biegałem. I jak tu jeszcze samemu zakupy zrobić i je do domu przynieść?

O sprawie misia Mago:

Macie nadal żal o to, jak władze Wrocławia potraktowały Was po kilkudziesięciu latach pracy w zoo? Czujecie się potraktowani po macoszemu?
HG: - Po macoszemu to za mało powiedziane.
AG: - Powinni się z nami ładnie pożegnać, a tego nie zrobili. Jest żal.
HG: - I zniszczono nam opinię, na którą całe życie pracowaliśmy. Mamy etykietę ludzi, którzy znęcali się nad zwierzętami. Przeciągnęli nas przecież przez sądy, przecież mamy wyrok za znęcanie się nad misiem Mago. Przyjęliśmy ten wyrok, żeby się w końcu "od nas odczepili". A czemu nie powiedzieli, co tak naprawdę działo się z misiem Mago? Każdy usta zamknął i milczy. A przecież pomieszczenia, w których siedział, były budowane przez Niemców dla niedźwiedzi - nie powiemy, że dobre, ale pewne, że niedźwiedź z nich nie wyjdzie. Na przodzie był wolny wybieg - z tego właśnie wybiegu wyskoczyła wcześniej niedźwiedzica, matka Mago i myśmy się bali, że ten ogromny Mago jak wyjdzie, to momentalnie wyskoczy na ludzi. A ten, kto pracuje w ogrodzie zoologicznym, kto prowadzi ogród, też odpowiada za bezpieczeństwo ludzi.

A nie można było przebudować wybiegu, dać dodatkowych zabezpieczeń i wypuścić Mago?
HG: - Oczywiście - wystarczyło na ostatnim wybiegu dać szybę. I myśmy prosili miasto o to. Chodziło o 300 tysięcy złotych. Ale poprzedni prezydent Wrocławia - Rafał Dutkiewicz - powiedział do męża: "Ja pieniądze mam, ale panu ja ich nie dam. Ja dam nowemu dyrektorowi".
AG: - To był po prostu sposób pozbycia się mnie z ogrodu: wywołanie afery, włączenie do tego niektórych dziennikarzy. I się udało. Ale - było, minęło. Żyjmy tym, co teraz jest. Dość narzekania.

O marzeniach i planach na przyszłość:
AG: - Żeby jak najdłużej człowiek był samodzielny, żeby nie musiał być zależny od drugiej osoby, w takim sensie, że musi ktoś pomóc wstać, zmienić pozycję, towarzyszyć w drodze do toalety.
HG: - Na szczęście to nas omija. Nasze życie nie jest beznadziejne. I ta świadomość, że nie jesteśmy sami na świecie, że są dobrzy ludzie wokół nas - to jest bardzo dla nas ważne.

Myślicie Państwo niekiedy o śmierci?
AG: - Przychodzą takie myśli. Coraz częściej. Nasza pani kardiolog, która nas prowadzi, mówi nam: "Słuchajcie, jest nieźle, ale lepiej nie będzie".
HG: - Jak ks. Golec był naszym proboszczem, 20 lat temu, na ul. Wittiga, to mówił: "Bądźcie spokojni, będziemy was chować na cmentarzu na ul. Smętnej. Zajmiemy się tym".
AG: - Ale ksiądz zmarł i teraz sami musimy zadbać o swój pogrzeb, o to, gdzie zostaniemy pochowani. Trzeba to ogarnąć: miejsce, formę, koszta. Żeby nie było z nami tak, jak z gwiazdą TV Ireną Dziedzic, co ją tygodniami w lodówce trzymali, bo nie miał jej kto pochować. Dlatego już najwyższy czas pomyśleć o tym, zorganizować samemu, bo nie mamy rodziny.

O życiu we dwoje:
AG: - Starość we dwójkę jest łatwiejsza, to prawda. Jest do kogo się odezwać, jest "echo" - ktoś odpowiada (uśmiech)
HG: - Chociaż z czasem się głuchnie, gorzej rozumie. Trzeba się tą swoją starość nauczyć znosić. Umieć z nią żyć.
AG: - Te 10 lat na emeryturze bardzo szybko przeleciało. Chcielibyśmy, żeby to zdrowie nas nie opuszczało, przynajmniej przez następne 10 lat.

Wywiad w całości ukaże się w piątkowym wydaniu "Gazety Wrocławskiej", która będzie dostępna w każdym kiosku i punkcie prasowym.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Niedziele handlowe mogą wrócić w 2024 roku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska