Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Opowieść o niewieście dzielnej

Małgorzata Matuszewska
Nakładem Wydawnictwa VIA NOVA ukazała się książka o Mirze Żelechower-Aleksiun, malarce. Nie jest biografią ani dokumentem, choć Monika Braun – autorka książki – opowiada o niełatwych losach artystki.

Skąd w Pani życiu wzięła się Mira Żelechower-Aleksiun?
Na trzy różne sposoby i w trzech różnych fazach. Ta pierwsza faza zdarzyła się bardzo dawno i była związana z tym, że Mira Żelechower-Aleksiun i jej mąż Jan Aleksiun współpracowali z moim ojcem, Kazimierzem Braunem, w teatrze przy tworzeniu spektakli. Jan robił przepiękne plakaty do jego sztuk, a Mira była scenografką. To ważna część jej drogi życiowej, może nieoczywista dla osób oglądających wyłącznie jej obrazy. Kiedy wiele lat temu poznałam Mirę, byłam dziewczynką. Mieszkamy w tym samym mieście. Dobrych parę lat temu spotkałyśmy się niejako powtórnie, intensywnie, przez wspólny krąg bliskich przyjaciół. Trzecie podejście było takie, że ponieważ dobrze się znałyśmy, odważyłam się zapytać Mirę o przeszłość. Akurat w tamtym okresie – trzy lata temu – interesowały mnie i do dziś interesują tematy żydowskie, a konkretnie przedmioty żydowskie.

Jakie przedmioty?
Wyobrażałam sobie wtedy i taki miałam projekt (dyskutując na ten temat z wieloma osobami), że rozmawiając o zachowanych w pamięci lub realnie przedmiotach z przeszłości, da się odtworzyć utraconą żydowską przeszłość. Bo przecież żydowska przeszłość została totalnie wytarta z polskiej historii. O tym więc postanowiłam rozmawiać z Mirą, a ona się zgodziła. Zrobiłam wywiad, pochylałyśmy się potem nad nim, poprawiałyśmy, stworzyłam z niego później tekst bez pytań, składający się z samych wypowiedzi Miry. To „się odleżało”, a jeszcze później, w kolejnych rozmowach, powstała idea napisania książki. W związku z tym rozmawiałyśmy wiele razy na różne tematy, ja już pisałam, dalej rozmawiałyśmy... Tak powstała książka o kobiecie, jej malarstwie oraz ukrytej w niej i w tym malarstwie żydowskiej przeszłości. Kiedy zapytałam po raz pierwszy Mirę, czy coś ma, powiedziała, że nic, bo nic nie zostało. Po czym powstała cała książka.

Jaka jest Mira Żelechower-Aleksiun? Pisząc o niej, cytuje Pani Pismo Święte: „Niewiastę dzielną któż znajdzie…”.
Jest niewiastą dzielną przez całe życie, od najwcześniejszego czasu, kiedy była małą dziewczynką i nie była tego zupełnie świadoma, a musiała prowadzić walkę z przeciwnościami losu. Tę walkę pomagała jej prowadzić niezwykle silna, gorąca natura. Natura, która pozwala niekiedy pominąć zdrowy rozsądek, natomiast każe iść do przodu. Na pewno jest niewiastą dzielną.

Jest coś, co odkryła w książce pierwszy raz?
Cała masa elementów tej książki została opowiedziana po raz pierwszy. Spotykam ludzi, który znają Mirę może dłużej i lepiej niż ja, choć określenie „lepiej” teraz nie jest adekwatne, bo po powstaniu tej książki prawdopodobnie jestem osobą, która zna ją bardzo dobrze. Mówią, że nigdy nie słyszeli wielu historii opowiedzianych w książce. To dotyczy niuansów: jak sny, subtelne elementy przeżyć, jak i konkretnych życiowych historii z przeszłości i z teraźniejszości. Na pewno wiele osób nie miało tej jasności, którą uzyskałam przez pracę nad książką: jak bardzo życie w pełnej jego wielowymiarowości przekłada się na malarstwo Miry. I to nie tylko na to, co jej malarstwo przedstawia, ale też to, jakie jest. W sensie technicznym i szerszym.

Pisze Pani pięknie o dziecku, które było przełomem w jej życiu. Narodzenie Natalii nie było łatwe, a artystka uważała też, że jej bratu było łatwiej. Szukała przestrzeni dla siebie?
Na pewno, całe życie jest poszukiwaniem przestrzeni. Bardzo dosłownie: to znalezienie miejsca do pracy, właściwego kąta padania światła, wszystkiego, co jest potrzebne, by malować. Ale też przestrzeni w sensie społecznym, przestrzeni dla własnych skojarzeń, myśli, dziejów wypartych przez naszą historię. Także tej przestrzeni całkowicie osobistej: miejsca, znaczenia, ważności w rodzinie, kręgach towarzyskich i artystycznych. Ta książka jest pytaniem o to, kim jesteśmy, kim jest artysta w licznych kontekstach. Czy twórczość go artykułuje, czy jest znacznie więcej rzeczy, które wypowiadają jego tożsamość.

Poprzednią książkę pt. „Wrocław Jerozolima Wrocław” napisała Pani z Lvem Sternem…
… artystą: malarzem, architektem, rzeźbiarzem. Co najmniej te trzy rzeczy są dla niego ważne. Kiedyś bardziej architektura, teraz malarstwo i rzeźba. Zaczęło się podobnie: pytałam o to wszystko Lva Sterna, przeprowadziłam z nim wywiad, a potem zastanowiliśmy się, czy mogłabym ubrać w słowa jego fragmentaryczne przemyślenia. Historia była trochę inna, bo Lev Stern miał gotowe tropy, przynajmniej większość, choć kilka opowiadań powstało na moje życzenie – to historie, które dopełniały jego życie, bez nich jego historia byłaby niepełna. Poza tym w tych historiach jest też bardzo wiele mnie samej, mojej percepcji powojennego Wrocławia, który poznawałam później niż on, ale w którymś momencie nasze czasy się spotkały. I pewnego pokrewieństwa wrażliwości na świat. Być może dlatego udało mi się znaleźć słowa odpowiednie na określenie jego tropów, a on te słowa zaakceptował. Bo chyba na wielu polach ten świat podobnie widzimy, podobne rzeczy są dla nas ważne. Historię Miry pisałam pod własne dyktando, byłam odpowiedzialna za podział, strukturę, ważność tropów i wątków – to moja licentia poetica, choć fakty z życia są takie, jakie znałam od Miry. Ale poszerzone o moją wyobraźnię. Początkiem tego wszystkiego była znowu żydowska historia. Moi przyjaciele się śmieją, że obie te książki powstały, bo ich inspiracją wspólną /szyk/ było szukanie Żyda w rodzinie.

Znalazła go Pani?
Nie znalazłam, przeszukawszy starannie siedem pokoleń metryk w całej rodzinie. Od schyłku XVIII wieku na pewno nie było Żyda w rodzinie, ale moje poczucie, że czegoś brak w moim życiu przez jego nieobecność, było punktem wyjścia do napisania tych książek.

To wydawnictwo na kredowym papierze…
Inaczej nie wyszłyby reprodukcje – musiały być pokazane najlepiej, jak się da. Nawet nie dyskutowaliśmy z wydawcą na ten temat, to było oczywiste, obie strony rozumiały potrzebę użycia takiego papieru. To przecież książka o malarstwie. a ą
Tom Moniki Braun „Mona. Opowieść o życiu malarki” jest dostępny w księgarni „VIA NOVA” we Wrocławiu przy ul. Włodkowica, księgarniach Empik i Matras na Dolnym Śląsku. Cena: 39 zł

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska