Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

OPINIE Zagłębie - Śląsk. WKS-u rachunek sumienia przed derbami

CeDe
fot. Szymon Starnawski
W sobotę (22 kwietnia) czeka nas ostatnia kolejka rundy zasadniczej Lotto Ekstraklasy, a w niej najważniejszy pojedynek dla kibiców z Dolnego Śląska: Zagłębie Lubin podejmie Śląsk Wrocław. Dla gospodarzy stawka będzie podwójna. Zagłębie musi wygrać, aby zachować szanse na awans do górnej ósemki, walczącej o mistrzostwo Polski. Śląsk swoją szansę już przegrał. Wiadomo, że wrocławianie będą walczyć, być może do ostatniej kolejki, o ligowy byt. Pozostaje im jednak bój o prestiż. I prymat na dolnośląskim podwórku. W jakim składzie wyjdą na murawę w Lubinie? Czy coś się zmieni w ich grze?

Dla wrocławian najlepiej by było, gdyby ten sezon już się skończył. Problemów w Śląsku co nie miara, a w każdym kolejnym meczu pojawiają się następne. Doraźne łatanie dziur już się nie sprawdza. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że determinacji i sił wystarczy piłkarzom do końca sezonu i jakoś obronią ekstraklasę dla Wrocławia.

Trener Jan Urban nie wini swoich podopiecznych o słabe wyniki. Składa wszystko na karb błędów indywidualnych wynikających z umiejętności zawodników. I podkreśla, że liczy się drużyna i nie zamierza składać odpowiedzialności na tego, czy innego zawodnika. Co innego jednak trener, mający proste zadanie: wykrzesać maksimum ze składu, jakim dysponuje i utrzymać klub w ekstraklasie – a co innego kibice i dziennikarze. W dobie telewizyjnych powtórek, zaklinanie rzeczywistości już nie ma racji bytu. Wszystko widać jak na dłoni.

ZOBACZ TAKŻE
Zagłębie - Śląsk 1:5, czyli jak WKS popsuł debiut Hapala

Po pierwsze, Śląsk nie ma bramkarza na ekstraklasowym poziomie. A przynajmniej – nie ma bramkarza w formie pozwalającej mu na grę w ekstraklasie. Choćby niedawne mecze z Piastem Gliwice, Cracovią i Górnikiem Łęczna zakończyły się nie po myśli Śląska głównie ze względu na bramkarskie klopsy. Z Piastem popis dał Lubos Kamenar – wpuścił cztery gole, a zapewne wpuściłby wszystko, co tylko leciałoby w stronę jego bramki. W formie, jaką zaprezentował tamtego dnia, miałby problemy ze złapaniem worka z pocztą, a co dopiero piłki… A przecież Kamenar wszedł do bramki, bo wcześniej „popisał się” Mariusz Pawełek, którego w meczu z Ruchem Chorzów jak juniora ograł Miłosz Przybecki, a później „rozstrzelała go” Jagiellonia (trzy gole, w tym „siatka” od Frankowskiego). W Białymstoku Pawełek dostał też czerwoną kartkę za bezsensowny faul poza polem karnym, wykluczając się z meczu z Piastem…

Po nieudanym eksperymencie z Kamenarem trener Śląska Jan Urban wrócił do składu z Pawełkiem w bramce. Jak się to skończyło – już wiemy. Delikatnie mówiąc, średnio to wyszło. W odwodzie pozostaje trzeci bramkarz Dominik Budzyński. Zadebiutował w Białymstoku, po czerwonej kartce Pawełka. Później jednak Urban nie odważył się na niego postawić. Czy zrobi to w Lubinie?

Mariusz Pawełek między słupkami nie gwarantuje dziś niczego, poza podniesionym ciśnieniem wszystkich kibiców i zapewne większości kolegów z drużyny, o sztabie szkoleniowym nie wspominając. Nikt w szatni Śląska nie powie tego na głos, ale wielu odetchnie z ulgą, gdy na tablicy ze składem zabraknie nazwiska najbardziej doświadczonego piłkarza w drużynie.

II CZĘŚĆ ANALIZY --> KLIKNIJ

Wróćmy do ostatniego meczu z Górnikiem Łęczna. Zespołem, który przegrywał ze Śląskiem już 0:2 i nawet mając na boisku trzech napastników wciąż nie był w stanie stworzyć zagrożenia pod bramką Śląska. A jednak Górnik wyrównał… Trener Urban po meczu nie chciał nikogo obwiniać za stracone gole. My jednak prześledzimy pod tym kątem dwie kluczowe sytuacje.

Gol na 2:1. Jeden z łęcznian wyciąga do środka boiska prawego obrońcę Śląska Kamila Dankowskiego, a na pozostawione tam wolne pole wybiega Grzegorz Bonin. Kompletnie zlekceważony i zostawiony sam sobie przez pilnującego go wcześniej Aleksandara Kovacevicia. Nieatakowany Bonin, który lewą nogą może krawaty wiązać, precyzyjnie dośrodkowuje w pole karne swoją słabszą, prawą nogą. Tam Adam Kokoszka pilnuje jednego napastnika, Piotr Celeban asekuruje wbiegającego w pole karne Javiego Hernandeza. Ale Hernandezem postanowił zaopiekować się również lewy obrońca wrocławian Mateusz Lewandowski i... zostawił swoją część pola karnego pustą. A właśnie tam poszybowała piłka i wbiegł nie niepokojony przez nikogo Szymon Drewniak. Główka i gol. Mariusz Pawełek nie miał szans, strzał był mocny. Ale i on dołożył cegiełkę do tego gola – najpierw ruszył do dośrodkowania, później stanął, cofnął się i ruszył po raz drugi. Bez tempa, bez efektu. Oczywiście, to nie była czysta, bramkarska wtopa. Ale też był to kolejny raz, kiedy potężnie zbudowany Pawełek pozwolił rywalowi na wszystko na swoim przedpolu bramkowym. Wisienką na torcie był obserwujący wszystko spoza pola karnego „wieczny obserwator” Ostoja Stjepanović, który - jak to zwykle on - nawet nie pomyślał, że defensywny pomocnik powinien zwrócić uwagę na rywali wbiegających z głębi pola… Spóźniony wracał do obrony również Robert Pich.

Teraz wyrównujący gol Górnika. Zaczęło się od spudłowanego wślizgu Adama Kokoszki. Wbiegający z głębi pola Javi Hernandez (kryty „na radar” przez Picha) minął na pełnej szybkości Lewandowskiego i wbiegł w pole karne. Hiszpan „wypędził się” jednak za bardzo w bok od bramki i nie miał szans na strzał, więc przewracając się już, po prostu kopnął piłkę „na bałagan”. Lewandowski natomiast, zamiast za rywalem, pobiegł w stronę bramki i nie zablokował tego rachitycznego kopnięcia. A piłka poleciała lobem, minęła Celebana pilnującego Ubiparipa, minęła pilnującego krótkiego słupka Pawełka i wpadła do bramki. Bramkarz Śląska rozpaczliwie gonił za nią, ale chyba wydawało mu się, że futbolówka spadnie na górną siatkę, bo zamiast ją łapać – klepnął dłonią w poprzeczkę. A piłka – myk, do bramki. I stało się…

Oba gole wynikały z serii błędów podkreślonych na koniec bramkarskim piruetem. A warto dodać, że przy drugim golu doskonale wiedział, co się święci Adam Kokoszka. Jeszcze zanim Hernandez kopnął piłkę w stronę bramki, Kokoszka pokazywał ręką, by ktoś (czyli Kamil Dankowski, prawy obrońca) zbiegł na długi słupek i asekurował. Dankowski jednak pozostał z dala od bramki, a kiedy już ruszył w jej stronę za napastnikiem rywali, niespodziewanie zatrzymał się metr od niej i tylko patrzył, jak piłka wpada do siatki...

III CZĘŚĆ ANALIZY ---> KLIKNIJ

Jana Urbana przed meczem z Zagłębiem musi boleć głowa. Czy wstawić do składu bramkarza, który na linii potrafi obronić każdą, najtrudniejszą nawet piłkę, na przedpolu nie istnieje, jest znany z popełniania błędów, z których każdy nadaje się do składanki filmików „Futbolowe jaja”, a jego nazwisko od lat jest uznawane przez kibiców za synonim bramkarskiej pomyłki? Czy może zaryzykować wystawienie niedoświadczonego Budzyńskiego, bo w to, że Lubos Kamenar wejdzie jeszcze do bramki Śląska nie wierzy już nikt...

Takich pytań jest więcej. Na przykład, czy na lewej obronie powinien znów zagrać Mateusz Lewandowski? Zdaniem trenera
– szybki, dlatego łapiący się do wyjściowej jedenastki. Szkoda tylko, że zawalający swoje najważniejsze zadanie, czyli grę w obronie. Może lepiej postawić na Augusto, który – choć wolniejszy, w każdym swoim występie zamykał na głucho swoją stronę boiska i nie przepuszczał nią pod bramkę Śląska żadnych ataków? A może postawić na waleczność Mariusza Pawelca, który braki szybkościowe i techniczne nadrabia nadludzką wolą walki i wydolnością?

Co ze środkiem pola? Niby będzie łatwiej, bo po odpokutowaniu kary za żółte kartki będzie mógł wystąpić Ryota Morioka. Za jego plecami, obok Kovacevicia będzie mógł znów zagrać Sito Riera, niespodziewanie dobrze radzący sobie jako wszechstronny środkowy pomocnik z całą masą zadań defensywnych. A to będzie oznaczać, że nikt już nie wpadnie na pomysł wysłania do gry Ostoi Stjepanovicia – tyczkowatego, niepewnego w obronie i kompletnie bezużytecznego w rozegraniu akcji ofensywnych mistrza gry „ty do mnie, ja do ciebie”.

Tyle ciemnych chmur. Na szczęście przez ich zasłonę przebijają się też słoneczne promyki. Kamil Biliński odzyskał wigor i skuteczność. Gol i asysta z Łęczną pozwalają wierzyć, że wychowanek Śląska i w Lubinie wpakuje coś do sieci. Niezłą zmianę dał też Mario Engels i może to on teraz wreszcie odpali na miarę oczekiwań, jakie mają wobec niego wszyscy we Wrocławiu. No i jest Robert Pich, najlepszy piłkarz Śląska na wiosnę. Szybki, waleczny, skuteczny. Oni, plus Riera i Morioka, mogą zapewnić Śląskowi wygraną w Lubinie, a później – utrzymanie w lidze.

Mecz w Lubinie już w sobotę, 22 kwietnia. Pierwszy gwizdek o godz. 18.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska