Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Obrazy Miry Żelechower-Aleksiun mają wyciszać demony

Robert Migdał
Tomasz Hołod
Mira Żelechower-Aleksiun, wrocławska malarka, opowiada o swoich najnowszych obrazach z wystawy „Psalm 91 – uciszanie demonów”.

Od ponad 20 lat inspiruje się Pani tradycją żydowską. Skąd się wzięła ta fascynacja?
Z cudu.

Jakiego cudu?
W 1987 roku zostałam zaproszona przez moją rodzinę do Izraela. Myślałam, że jadę tam na miesiąc, a zrobiły się z tego trzy miesiące niesamowitych przeżyć. Ta podróż uświadomiła mi, że jestem Żydówką.

Czemu?
To skomplikowane. Od zawsze wiedziałam, że jestem Żydówką. Mój ojciec został zabity przez nazistów, kiedy byłam malutka. Bo był Żydem. Moja mama ponownie wyszła za mąż, też za Żyda, ale mój ojczym, mimo że w dzieciństwie był w szkole rabinackiej i pochodził z bardzo świątobliwej rodziny cadyka z Kalwarii, był gorącym ateistą i marksistą: uważał, że marksizm to jest szansa dla ludzkości. I ja zostałam w takim duchu wychowywana. Kłóciliśmy się w domu, czy ja jestem Żydówką, czy nie. Mój ojczym uważał, że nie jestem, bo nie znam religii, kultury, języka. Ja jednak twierdziłam, że skoro moja mama i tato byli Żydami, to ja też jestem, chociaż tak na prawdę nie wiedziałam, co to znaczy.

Jakie miała Pani dzieciństwo?
Fantastyczne. Oglądałam książki o malarstwie – po wojnie, w mieszkaniach po Niemcach, było mnóstwo takich książek o sztuce, pisanych gotykiem, z wklejanymi obrazami. I tymi obrazami mocno karmiłam swoją wyobraźnię. Poza tym była we mnie taka atawistyczna potrzeba wymyślania, czucia tego, że jest ktoś, coś, obok mnie. Mój mąż twierdzi, że mam „mistyczną duszę”.

To jak Żydówka została chrześcijanką?
Przez sztukę. W końcu lat 70. wielu artystów dotykało tematu sacrum. W pewnym momencie jeden z krytyków – Janusz Bogucki – tych wszystkich artystów pozgarniał i zaczęliśmy się spotykać w Laskach pod Warszawą, gdzie jest ośrodek dla dzieci niewidomych. To miejsce miało w sobie energię, a kontakt z chorymi dziećmi był sam w sobie mistyczny. Zaczęłam być bardziej ciekawa. Wszystkiego. Także spraw związanych z religią: kim był Jezus? Gdzie on żył? I kiedy dostałam zaproszenie do rodziny, do Izraela, to założyłam sobie plan: przejść śladami Jezusa. Miałam okazję poczuć czas „zero”, czas, w którym chrześcijaństwo się rodziło, kiedy Jezus nauczał, kiedy Jezus był ofiarowany. I idąc tymi jego śladami spotkałam się jednak z samym Bogiem. Ta podróż do Izraela uświadomiła mi też jeszcze jedną rzecz.

Jaką?
Spotkałam się też z czymś, czego w końcu lat 90. w Polsce nie było: ze świadomością, że Żydzi mają żal do Polaków, że ich zagłada, że cały Holokaust, był potraktowany przez Polaków z obojętnością.

Z obojętnością?
Ba. Nawet nie tylko. Mój kuzyn mi opowiadał, że gdy on z rodziną przeżyli wojnę i wrócili do domu, do Skarżyska, to słyszeli od ludzi, od sąsiadów: „O! To wy żeście przeżyli?”. I ci ludzie nie mówili tego z troską, tylko z takim ironicznym uśmieszkiem, zdziwieniem jakimś takim dziwnym. To mnie bardzo poruszyło. Po powrocie namalowałam dużo obrazów. Do dzisiaj ich jednak nie pokazałam.

Dlaczego?
Bo te emocje, które przelałam na płótno, są bardzo bolesne. Myślę, że za jakiś czas dojrzeję do tego, żeby te prace pokazywać, ale jeszcze nie teraz. Nie są to uśmiechnięte obrazy.

W Izraelu porzuciła Pani chrześcijaństwo?
Nie było to tak, że od razu weszłam w żydostwo. To wymagało czasu, tego się nie dostaje z krwią, tego trzeba było się uczyć. U mnie to przyszło bardzo pomału, dopiero za parę lat, kiedy pojechałam do Ameryki z wystawą „Nie zwlekajmy, zasiadajmy”, w której chodziło mi o dialog polsko-żydowski i katolicko-judaistyczny. Bo sama byłam wtedy i Żydówką, i Polką, i chrześcijanką – jeszcze i żydówką. W Ameryce kupiłam książkę Emmanuela Levinasa „Trudna wolność. Eseje o judaizmie”. I ten Levinas stał się dla mnie przewodnikiem. Zrozumiałam wtedy, że nie jestem chrześcijanką, ponieważ nie uważam Jezusa za Boga, zobaczyłam go jako kogoś, kto mi zasłania prawdziwego Boga – tę „Centralę”. Jezus to dla mnie nauczyciel, ale nie Bóg.

Przez obrazy wyraża Pani siebie, swoją wiarę? Mnóstwo na nich religijnych odniesień, na niektórych są zapisane modlitwy: i po polsku, i po hebrajsku .
Tak, bo pewnych rzeczy, pewnych spraw nie można obgadać z drugą osobą, poopowiadać jej czegoś, powiedzieć tego, co się czuje. Ja to robię – malując. Moje obrazy są mądrzejsze ode mnie samej. 

Najnowsze prace noszą tytuł – „Psalm 91 – uciszanie demonów”. Czemu?
„Psalm 91” mówi się w szczególnych sytuacjach – przed snem, na pogrzebach, w czasie kilku ważnych świąt. Jest też używany do wyciszania demonów, ponieważ one są dookoła nas, dzielą nas w społeczności na kawałki, rozsadzają nasze życie. Chciałabym, aby moje obrazy, tak jak ten psalm, wprowadzały pokój do życia.

Gdy na nie patrzę, to od razu bije mnie po oczach wielkie nagromadzenie barw, nagromadzenie szczegółów, elementów, połączenie pisma, obrazków...
To pan mnie zmartwił. Bo myślałam, że te moje ostatnie prace, w porównaniu do poprzednich, są bardzo wyciszone, uproszczone. Chciałam, żeby głównie grał na nich kolor. Nie chciałam pakować za dużo elementów znaczących. Za dużo symboli.

Niech się Pani nie martwi. Te obrazy są cudowne, przynajmniej dla mnie, dla widza.
No to dobrze, że widz ma przyjemność z ich oglądania. Już mi lepiej...
Finisaż wystawy: 18 lutego, o godzinie 18, w Klubie Muzyki i Literatury przy pl. Kościuszki 10 we Wrocławiu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska