Usługa polegała na „pozycjonowaniu stron” w internecie, którego efektem miała być wysoka pozycja w wyszukiwarce Google. Tak by witrynę konkretnej firmy można było łatwiej odnaleźć w sieci. Prokuratura zamierza przekonać sąd, że dwaj mieszkańcy Jeleniej Góry oszukiwali swoich klientów. A wszystko zaczynało się od rozmowy z telemarketerem. Oferował on „niezobowiązujący, darmowy test” usługi związanej z pozycjonowaniem.
Namawiający potencjalnych klientów mieli za zadanie podkreślać, że przedstawiają ofertę całkowicie darmową. Jeśli ktoś dał się przekonać do „testu”, otrzymywał mailem umowę. Wystarczyło ją podpisać, zeskanować i odesłać mailem do firmy. Usługa była uruchamiana. W treści umowy wyróżnione były te jej zapisy, które wskazywały, że jest bezpłatna. Dlatego wielu klientów nie zwracało uwagi na to, że zawierają kontrakt na rok, dwa albo na czas nieokreślony. Dlatego po bezpłatnych miesiącach otrzymywali fakturę na kwoty od kilkudziesięciu do kilku tysięcy złotych za miesiąc. W ten sposób dwaj jeleniogórzanie mieli zarobić aż 300 tysięcy złotych.
Ale to nie koniec umownych pułapek, na które prokuratura chce zwracać uwagę, by przekonać sąd do swojej tezy o oszustwie. Żeby wypowiedzieć umowę, trzeba było dostarczyć dokument do siedziby firmy - usługodawcy osobiście, pocztą albo kurierem. Informacja o takim właśnie sposobie rezygnacji ze współpracy była ukryta w treści umowy, pomiędzy zapisami dotyczącymi zupełnie innych rzeczy. To też mogło zmylić klientów domniemanych oszustów. Bo zawieranie kontraktu było znacznie prostsze - wystarczyło wysłać mailem podpisaną kopię umowy.
Kolejny haczyk – opłata aktywacyjna. Klient, który zrywał umowę po tym jak przekształciła się z bezpłatnej w płatną, był obciążany taką właśnie opłatą. Często wielokrotnie przekraczała wartość samej usługi pozycjonowania stron. Przykład: jeden z klientów za „pozycjonowanie strony” miał zapłacić 30 złotych, a opłatę aktywacyjną wyliczono na 7784,10. Oskarżeni do winy się nie przyznają. W śledztwie przekonywali, że nie mieli najmniejszego zamiaru oszukiwać kogokolwiek.
Przypomnijmy, że bardzo podobny proces toczy się we Wrocławiu. Krzysztof H. W podobnie kontrowersyjny sposób zawierał umowy ze swoimi klientami. Dostawali maile zachęcające, by weszli na stronę internetową. Tam pojawiał się „regulamin” wyglądający jak zwykła ramka informująca o „polityce prywatności”, „plikach cookies” itp. Gdy ktoś nie przeczytał i kliknął, automatycznie zawierał umowę na dostęp płatnych treści strony internetowej.
Inny sposób – też wykorzystywany przez Krzysztofa H. - namawiał klientów, by zamieścili oferty swoich firm w bezpłatnym katalogu. Po jakimś czasie dostawali prośbę o „kliknięcie" w celu potwierdzenia, że zapoznali się z nowym regulaminem. A w nim pojawił się zapis, że katalog przekształca się na płatny.
Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?