Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

O współczesności w kostiumie. Wywiad z Adrianem Pankiem, reżyserem filmu "Daas"

Justyna Kościelna
Paweł Relikowski
Od zawsze myślałem, że robienie filmów to fajna sprawa - mówi pochodzący z Wrocławia Adrian Panek. Jego debiut - kostiumowy "Daas" właśnie trafił na ekrany dolnośląskich kin

Ktoś, oprócz Pana, uwierzył w "Daas"?
Chodziłem ze scenariuszem od drzwi do drzwi. Wszyscy kiwali głowami, mówiac, że to dobry projekt. I ze na pewno nie znajdą na niego pieniedzy. Na studiach też ciągle słyszeliśmy, żeby na starcie nie robić filmów historycznych, ale współczesne, kameralne, które da sie zrealizować bez wielkich funduszy.

Ale Pan był uparty.
Napisałem "Daas" na przekór i troche dla siebie. To miał być film, jaki sam chciałbym zobaczyć. Musiałam oddać pracę magisterską i pomyslałem, że zamiast teoretycznej napiszę scenariusz. Nie sądziłem, że uda się go tak szybko zrealizować, myślałem, że poleży trochę w szufladzie.

Jaką dostał Pan ocenę?
Piatkę.

Na piatkę scenariusz ocenił też Polski Instytut Sztuki Filmowej.
Miałem szczęście -w PISF-ie zmieniły sie priorytety i zaczęto dużo łaskawszym okiem patrzeć na produkcje historyczne, zachęcać do nich. Scenariusz się spodobał, dostaliśmy dofinansowanie.

"Daas" opowiada o autentycznej postaci - Jakubie Franku, który w drugiej połowie osiemnastego wieku przybył do Polski i ogłosił się mesjaszem. Jak Pan na niego trafił?
Po raz pierwszy usłyszałem o Franku w liceum. Pózniej sporo o nim czytałem. Wszyscy autorzy - i Miłosz w "Historii literatury polskiej", i Norman Davies - pisali, że jego biografia to idealnymateriał na film. Zdziwiłem się, że nikt po ten temat wcześniej nie sięgnął. Znalazłem w Ossolineum książke Alexandra Kraushara z końca XVIII w. "Frank i frankiści polscy", konsultowałem się też z Janem Doktórem, chyba najwybitniejszym polskim znawcą dziejów Franka. Zastanawiałem się, jak opowiedzieć o człowieku, który obwieścił światu, że jest nowym bogiem. W literaturze znalazłem autentyczną skargę napisaną na Franka przez niejakiego Golińskiego, jego byłego wyznawcę. Uzmysłowiłem sobie, że mam bohatera. A pózniej pomyślałem, że skoro jest nadawca, to musi być odbiorca. I tak miałem już drugą postać - urzędnika Kleina, który postanawia się dowiedzieć, kim jest Frank. To był klucz do scenariusza.

Jak długo powstawał tekst?
Napisałem 20 stron, pózniej na pół roku przestałem, bo nie wiedziałem, co ma być dalej.
Kiedy wróciłem do historii, skonczyłem ją w dwa tygodnie. I zaczął się żmudny proces konsultacji i poprawiania.

Od początku wiedział Pan, że bohaterowie będą mówić współczesnym jezykiem?
Właściwie, jakbym chciał być wierny prawdzie historycznej, w warstwie dialogowej, oni nigdy by się nie porozumieli, ale celowo postawiłem na takie rozwiązanie, między innymi dlatego, że było tańsze. Paradoksalnie chciałem zrobić film współczesny, a nie koturnowy, kojarzony z wielkim historycznym kinem. Frank miał wielką charyzmę, spełnił oczekiwania polskich Żydów kabalistów, którzy na podstawie swoich tajemniczych wyliczeń uznali, że niebawem pojawi się mesjasz. On spełnił te potrzebę. Urzekajace jest to, że ta potrzeba nie dotyczy tylko tamtych czasów.

W "Daas" ogromna role graja półcienie i surowe, naturalne światło. Bez wahania postawiliście z operatorem ArkadiuszemTomiakiem na takie niecodzienne rozwiązanie?
Arek trochę się bał - nikt wcześniej w Polsce chyba tak filmu historycznego nie robił.
Ale wiedzielismy od poczatku, że zdjęcia powinny pracować na narrację. Wybraliśmy surowe, ale jednoczesnie plastyczne, malarskie zdjecia - tak aby widz miał od początku wrażenie, że jest w tej historii.

Udało się.
Arek to znakomity fachowiec. Muszę przyznać, że mieliśmy też sporo szczęścia z pogodą. Film kręciliśmy tylko przez 29 dni i jak miało lać, lało, jak miała być mgła, była.

Jest Pan chwalony nie tylko za scenariusz, ale też za świetnie obsadzone role. Jako debiutant musiał się Pan sporo nagimnastykować, by ściągnąćna plan Andrzeja Chyrę, Jana Nowickiego, Mariusza Bonaszewskiego czy Danutę Stenkę?
Nie, spodobał im sie scenariusz i zgodzili się od razu. Wszyscy, którzy pracowali przy "Daas", sprawili mi wielki prezent - wzięli niższe stawki i włożyli w ten film całe serce. Wielu aktorów poznałem wcześniej na planie u Filipa Bajona, któremu asystowałem. A z Krzysztofem Draczem miałem zajęcia teatralne w IX liceum.

Wtedy postanowił Pan, że bedzie reżyserem?
Od zawsze myślałem, że robienie filmów to fajna sprawa, ale czułem, że potrzebny mi porzadny fach w reku. Poszedłem na architekturę na Politechnikę Wrocławską i dopiero później zdałem na Wydział Reżyserii i Telewizji na Uniwersytecie Śląskim.

Pana następny film też będzie kostiumowy?
Nie, szykuję coś współczesnego. Gdybym porwał się na kolejny film historyczny, już nigdy bym z niego nie wyszedł.

Rozmowa przeprowadzona w lipcu 2011 roku podczas festiwalu Nowe Horyzonty

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska