Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

O wojnie postu z nadwagą i cukrzycą

Agata Grzelińska
I znów się zaczyna. Wielki Post. Zanim jednak o poszczeniu, jeszcze słówko o traconym czasie i o utraconym wysiłku. Za nami kolejne spotkanie we Wrocławskiej Akademii Zdrowia. Tym razem było poświęcone cukrzycy - epidemii XXI wieku. Więcej o tym przeczytacie w czwartkowej "Gazecie Wrocławskiej". Dziś chcę tylko wspomnieć o jednej sprawie: o kolejnym małym olśnieniu ostatnich dni.

Dostarczył mi go niesamowity lekarz rodzinny Andrzej Paciorkowski. Dziesięć lat temu uznał, że leczenie ludzi chorych na cukrzycę może być dobre, to znaczy może ich uchronić przed koszmarnymi powikłaniami, tylko wtedy gdy będą oni jak najwięcej wiedzieli o swojej chorobie. Postanowił więc, że musi ich edukować. Nie oglądając się na ministra zdrowia, rząd, fundacje, organizacje, sam wziął się do roboty. Założył Szkołę Cukrzycy, w której uczy cukrzyków, jak powinni żyć z tym, na co wielu z nich latami pracowało. Najpierw koledzy lekarze patrzyli na doktora Judyma ze Środy Wielkopolskiej trochę jak na kosmitę, ale w końcu musieli uznać, że ma rację. Dziś Szkoła Cukrzycy działa w całej Polsce, a od 9 marca będzie też we Wrocławiu (więcej informacji w czwartek).

Doktor Paciorkowski, mówiąc, że jedną z najważniejszych przyczyn tej choroby jest otyłość, porównał nasze życie to tego, jakie wiodły nasze babcie. I bach, olśnienie! Nic dziwnego, że nasze babcie nie musiały katować się dietami, skoro zamiast kupować ciasto w cukierni, zagniatały drożdżówkę same, wałkowały, a potem cierpliwie kroiły ciasto na makaron. Prały ręcznie.

Wyobrażacie sobie wyprać w rękach i wykręcić trzy zmiany pościeli? Zamiatały, a nie odkurzały. Nie musiały biegać ani pędzić do klubu fitness, by być stale w ruchu. Po prostu prowadziły dom bez sprzętu AGD.

Czy mamy wobec tego wyrzucić pralkę, odkurzacz i robota kuchennego? Nie, ale musimy koniecznie zadbać o codzienny ruch. Może więc na przykład pójść, a nie pojechać do pracy albo chociaż na zakupy? Nasze babcie miały jeszcze jedną broń, która pomagała im walczyć ze zwałami tłuszczu. Post. Nie opowiadały tych psychologicznych głupot o asertywności, o tym, że coś im się od życia należy i dlatego właśnie w Środę Popielcową albo w piątek muszą zjeść ciacho i solidnego kotleta. Bo przecież się napracowały, a w ogóle to żaden facet, a już tym bardziej żaden klecha, nie będzie im mówił, co mają robić...

Nie zamierzam nikogo nawracać ani nikomu mówić, czy ma przestrzegać postu, czy nie. O tym niech każdy zdecyduje sam. Chodzi mi tylko oto, by nie potępiać postu z góry w czambuł tylko dlatego, że wywodzi się z religii. By nie wyśmiewać tej praktyki, że dobra dla ciemnoty na zapadłej wsi albo dla zdewociałych staruszek, bo nam, młodym, wykształconym i z wielkich miast tak samo jak im trzeba oczyszczenia. I z toksyn, i ze złych myśli. I ćwiczenia woli. Wolnej woli. Nam tak samo jak naszym babciom potrzeba chwili refleksji nad sobą - to dla mniej odważnych, albo po prostu modlitwy, zatrzymania się, rachunku sumienia, albo znów dla mniej odważnych - bilansu dobrego i złego. Po co? Żeby pójść dalej, żeby się rozwijać, żeby być człowiekiem w pełni. To ostatnie oznacza też gotowość do niesienia pomocy. Nam więc, tak samo jak naszym prababkom, potrzebna jest jałmużna. Nie chcesz jej dać w kościele, daj na fundację, ale daj coś z siebie.

Może i nasze babcie nie były asertywne i wyzwolone, ale nie były też tłuste i nie chorowały na cukrzycę w wieku 30 lat.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska