Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

O. Andrzej Konopka: Kościół traci całe pokolenia młodych

Małgorzata Matuszewska
O. Andrzej Konopka
O. Andrzej Konopka Tomasz Hołod
Rozmowa z o. Andrzejem Konopką, dominikaninem, ustępującym przeorem klasztoru dominikanów we Wrocławiu

Długo Ojciec pracował we Wrocławiu?

Trzy kadencje przeorskie po trzy lata, od 1994 do tego roku. Oprócz nich była krótka pierwsza miłość: kilka miesięcy po święceniach kapłańskich dostałem pierwszą asygnatę, czyli przeznaczenie do klasztoru, właśnie do Wrocławia. Było to w czerwcu 1985 roku, pracowałem we Wrocławiu do
grudnia. To było piękne spotkanie z Wrocławiem i praca katechetyczna z dziećmi. W grudniu zostałem przeniesiony do Krakowa i zostałem tam duszpasterzem akademickim.

Skąd Ojciec pochodzi?

Na portalu "Nasza klasa" napisałem, że jestem włóczęgą. Urodziłem się w Poznaniu, korzenie mojej rodziny są na Lubelszczyźnie i Kresach. Tradycje domowe, wychowanie, religijność, były bardzo wschodnie. Poznań był dla mnie zawsze trochę nie moim miastem. Kiedy przyszedłem do zakonu, okazało się, że w mojej duszy gra natura człowieka Wschodu.

To dobrze Ojciec trafił do Wrocławia.

Tak. W Krakowie, Rzeszowie, Tarnobrzegu i Sandomierzu też dobrze się czułem. Kiedy rodzice odwiedzali mnie w Krakowie, czuli się znakomicie. Mówili, że Kraków, Lubelszczyzna, Kresy to ich dzieciństwo. Później pewnie uważali się za poznaniaków, mój ojciec zmarł, mama żyje.

Na czym polega bycie dominikaninem? Jakie to jest bogactwo?

To dość trudne pytanie, bo każdy dominikanin pewnie inaczej zdefiniowałby swoją psią naturę (nazwa dominikanie pochodzi z łaciny. "Dominicanes" znaczy psy Pana - przyp. red.). Odkrywam swoje powołanie dominikańskie na kilku płaszczyznach. To powołanie rozumiem jako ogromną wrażliwość na człowieka i to, że za człowiekiem, dzieckiem Bożym, trzeba iść aż na krańce świata. Żeby go odzyskać, wzorem świętego Dominika.

Święty Dominik był głęboko przekonany, że ludzie, do których został posłany, potrzebują prawdy, potrzebują wyciągnięcia z herezji. Od początku bliska mi była wrażliwość na człowieka. Porusza mnie widok człowieka stojącego w kolejce do konfesjonału. Przejmuję się, kiedy widzę, że musi za długo czekać. Jeśli ktoś przychodzi i prosi o Chrystusa, nie powinien czekać.

Druga płaszczyzna zrodziła się ze struktury dominikańskiej. W odróżnieniu do innych zakonników, dominikanie zmieniali miejsce pracy. Zostawali zakonnikami by iść tam, gdzie zostali posłani. W średniowiecznej Europie ojcowie i bracia w cysterskich i benedyktyńskich klasztorach żyli w jednym
miejscu od nowicjatu po śmierć. Dominikanie byli od początku mobilni, mieli zmieniać miejsce. Dziś jestem we Wrocławiu, jutro będę w Krakowie, albo w Pradze. I to jest natura dyspozycyjności. Jestem dyspozycyjny wobec Ducha Świętego i Kościoła.

Trzecia warstwa bycia dominikaninem to życie wspólne. Nasze wspólnoty ubogacają się, są demokratyczne (dlatego mogły sobie wybrać takiego, a nie innego przeora), modlimy się w nich i mamy poczucie, że życie we wspólnocie ma nas uświęcać. Tych warstw jest na pewno więcej, ale dziś ważne są dla mnie te trzy.
Ojciec był we wrocławskim kościele dominikanów już wtedy, kiedy była tu parafia. Dlaczego została zlikwidowana?

W 1985 r. uczyłem dzieci z klas I-III religii, w klasztornej sali. Parafia funkcjonowała zupełnie na innych zasadach. W 1994 roku katecheza była prowadzona w szkołach. Chodziliśmy do szkół, w których nie uczyła się młodzież z naszej parafii, to było IX LO i Liceum Plastyczne. Nie mieliśmy
kontaktu z dziećmi i młodzieżą parafialną, bo oni podlegali pod inne parafie. To był problem: z jednej strony mnóstwo ludzi przychodziło do naszego kościoła z innych rejonów miasta, z drugiej strony nasi parafianie musieli chodzić do kościołów, w których ich dzieci uczyły się religii.
Zastanawiałem się wtedy, co z tym fantem zrobić i zaproponowałem, żeby wrócić do korzeni. Dominikanie przyszli tutaj w w 1226 roku, dostali kościół zakonny. Zawsze tak pracowaliśmy - przy zakonnych kościołach.

Dlaczego dominikanie nie prowadzą parafii?

Nie zostali do tego stworzeni, jak księża diecezjalni. Mają być zdolni do wszystkich zadań, do których w danym momencie może wezwać ich Kościół: głoszenie nauki, misje, prowadzenie sanktuarium, spowiedź, poradnictwo, grupy. We Wrocławiu poza dominikańskim nie ma kościoła, w którym spowiadano by przez cały dzień. Tylko kościół, w którym pracuje większa grupa braci, jest w stanie podjąć ogromny trud i wysiłek całodziennej spowiedzi.

Spowiadanie nie jest prostym siedzeniem w konfesjonale, jak się wydaje na pierwszy rzut oka.

To jest ogromny trud. Trzeba zdawać sobie sprawę, że być może, jeśli człowiek przyjdzie dziś do spowiedzi, to będzie dla niego powrót do Kościoła: do Boga, do zasad, do wiary. To, że wszedł do kościoła i zobaczył księdza w konfesjonale, może być dla niego decydującym momentem
powrotu. Jeżeli przeczyta tylko kartkę z informacją, że spowiedź jest wieczorem, w czasie mszy, to może już nie wrócić.

Ciąży Ojcu odpowiedzialność za każde spotkanie z człowiekiem?

Tak. To bardzo poważny ciężar. Nie ma tak trudnej sprawy, jak spowiedź. W Kościele są dwa takie bardzo bliskie spotkania z wiernym. Tak blisko spotyka się proboszcz ze swoim parafianinem w kancelarii lub na kolędzie. Drugie spotkanie jest bardzo intymne, bo dotyka ludzkiego wnętrza,
ludzkiego nawrócenia - Łaski Bożej. To konfesjonał. Tutaj człowiek odsłania coś bardzo ważnego w swoim życiu. W konfesjonale bierze się też odpowiedzialność za ludzkie sumienie, jego wybory, przyszłość, która może być decydująca o wszystkim.

Czym, poza modlitwą, ładuje Ojciec baterie?

Zakon, po łacinie "Ordo", porządek, zewnętrzny i wewnętrzny ład, który sprawia że zakonnik żyje w Bożym porządku, który ma decydujący wpływ na jego wnętrze. Świat zewnętrzny przez swoje zawirowania, kryzysy, potrzebuje tego wewnętrznego ładu. Symptomem tego są próby organizowania rekolekcji dla ludzi zapracowanych w klasztorach, aby przez kilka dni żyli w świecie za klauzurą.
Nasze klasztory są zbudowane na zasadzie wprowadzania ładu w życie. Jeśli przestrzega się programu dnia, to człowiek jest psychicznie zdrowy. Często łapałem się na tym, że kiedy siedziałem dłużej w nocy nad czymś i rano szedłem niewyspany do pracy, to później tylko na tym traciłem, spłacając nieuporządkowanie. Życie klasztorne, równowaga modlitwy, pracy, posługi w kościele, wykładów, studium i odpoczynku, daje psychiczną równowagę. Siłę do działania.

Zastanawiałem się kiedyś, jak to się stało, że przez trzy lata nie jeździłem na urlopy, brałem rekolekcje dla kapłanów, kleryków, sióstr, parafialne. Mam ogromne zobowiązanie względem własnej rodziny. Wiem, dlaczego opuściłem ojca i matkę, i poszedłem do zakonu, ale oni potrzebują
czasami spotkania ze swoim synem, bratem, żeby z nimi chwilę pobyć. I myślę, że mój rachunek sumienia był tak robiony, że czasami omijałem czwarte przykazanie. I powinienem do nich pojechać. Myślę, że teraz będzie dobry na to czas.

Dokąd Ojciec jedzie?

Dostałem ogromny podarunek od Pana Boga. Zostałem wybrany na przeora, ale nie zostałem zatwierdzony. Ostatecznie tak się stało, że zostałem przeznaczony do takiego miejsca, o którym mówię: będę u babci.

U Pana Boga za piecem?

Będę w Świętej Annie koło Częstochowy. Święta Anna to mama Maryi, czyli babka Jezusa. Kiedy usłyszałem, że idę do Świętej Anny, powiedziałem: idę do babci. Na dobry, wiejski chleb, do sióstr dominikanek - mniszek żyjących w pobernardyńskim klasztorze. Ich zadaniem jest modlitwa i
wspieranie naszej działalności. Będę tam kapelanem. I będzie to zupełnie inny rytm życia. Kiedyś prowadziłem tam dni skupienia, był grudzień i o czwartej kończył się dzień, razem ze zmrokiem. Szło się spać z kurami. W dużych miastach, w duszpasterstwie, grupy działają do późnego wieczora.
Idę pracować w wolniejszym rytmie, co nie znaczy, że nie będzie intensywny.

Pracy nie zabraknie?

Nie zabraknie, bo kapelaństwo ma swoje zadania. Drugą ważną sprawą, trochę egoistyczną jest moja własna refleksja na temat kapłaństwa. W najbliższych miesiącach będę przeżywał dwudziestopięciolecie kapłaństwa. Trzydzieści lat jestem w zakonie. I pomyślałem, że jest to moment, w którym trzeba na chwilę się zatrzymać.

Intensywnie pracowałem przez te 25 lat: ze studentami, młodzieżą, katechizowałem, byłem przeorem, w Sandomierzu odzyskiwałem klasztor. 25-lecie kapłaństwa to moment zatrzymania się i pogłębionej refleksji. Chcę przywołać Ducha Świętego, żeby On przypomniał wszystkie osoby, które stały na mojej drodze, zostały mi powierzone. Chcę się pomodlić, mieć więcej czasu, żeby napisać list. Od wielu lat nie pisałem listów, bo nie było na to nigdy czasu. Tylko na bieżące sprawy.
Kilka dni temu papież Benedykt XVI ogłosił Rok Kapłański. Kapłaństwo przeżywa kryzys i chcę to przemyśleć.
Kapłani przeżywają kryzys, podobnie, jak cały świat. Na czym polega kryzys kapłanów?

Jeżeli papież ogłasza taki rok, to znaczy, że są symptomy tego, że kapłan nie może odnaleźć się we współczesnym świecie. Tożsamość zakonna i kapłańska jest potrzebna i chciałbym poświęcić rok zgłębieniu tajemnicy kapłaństwa. I przyjrzeniu się temu, czym jeszcze mogę pomóc innym. Chcę
odnowić to, czego kiedyś się uczyłem, ale czego zapomniałem: języków obcych. Używałem tylko polskiego, bo byłem w polskich klasztorach. Myślę, że potrzeba mi odnowienia znajomości z angielskim, łaciną - starymi i nowymi językami.

Będąc ostatnio w Irlandii, uświadomiłem sobie, że jestem jak bez rąk i nóg, bo 20 lat nie używałem angielskiego i pozapominałem słówek. Pomyślałem, że to czas na nadrobienie braków. Być
może będzie mi potrzebny ten język. To czas wyjątkowo podarowany. I nie wiem jeszcze, co mnie tam spotka, ale na pewno będzie coś nieoczekiwanego.

Charakterystycznym symbolem tego roku kapłańskiego jest postać św. Jana Vianneya, spowiednika, człowieka modlitwy, całkowitego oddania, którego życie toczyło się w zabitej deskami wiosce Francji, gdzie na kolanach przyszła do Niego Europa, w przenośni i dosłownie. Poszukujemy tego fenomenu kapłaństwa, tak samo dziś.

Wrocław jest ośrodkiem akademickim. To znaczy, że jest szczególnie cenny?

Tak. To miasto ma w sobie urok młodych ludzi. Młodości towarzyszy nadzieja i spontaniczność. Widzę to często po młodych ludziach przychodzących do kościoła, do konfesjonału. Jest w nich ogromny potencjał, który przenoszą do miasta.

Nie uważa Ojciec, że uczniowie szkół zawodowych są trochę zaniedbani przez Kościół? Dla nich nie ma chyba wielu duszpasterstw.

Kościół traci całe pokolenie ludzi w wieku od bierzmowania, uczniów zawodówek, liceów, studentów. Bo kapłani do nich nie docierają. Problem nie leży w tych młodych ludziach, bo oni szukają prawdy. Bywają zrażeni do Kościoła, czasem myślą stereotypami. Ale Kościół nie może na nich się obrażać, tylko iść do nich. Potrzeba więcej kapłanów z charyzmą pójścia do tych ludzi, bycia z nimi. Na początek oni nie potrzebują niczego więcej, oprócz bycia. Później wejdą głębiej.

Ludzie, którzy spotkali w czasie studiów świętej pamięci księdza Zienkiewicza, albo Orzecha, mieli to szczęście, że spotkali ludzi otwartych i dbających o nich. Dostrzegam w części młodego pokolenia kapłanów chęć ułożenia sobie życia. To, co mówię, jest bolesne, ale prawdziwe.
Może dla rozwiązania tego problemu został ogłoszony Rok Kapłaństwa?

Kiedy byłem młodym księdzem, nie miałem wakacji, bo przez dwa miesiące z młodzieżą jeździłem z obozu na obóz, z pielgrzymki na pielgrzymkę. Chciałem z nim być. Cały wolny czas przeznaczałem na bycie z młodzieżą, uważając, że to jedyna szansa, by zostali przy Kościele, łagodniej przeszli przez czas buntu. Dziś duszpasterstwa młodzieżowe bywają często ekskluzywne: to 20-osobowe, fajne grupy, w której czujemy się super i tym się zadowalamy.

Ale spotkałem też w tym samym Wrocławiu fantastycznych duszpasterzy młodzieży, 12 lub 18 godzin katechezy, spotkania w duszpasterstwie, wyjazdy, długie rozmowy, i naprawdę coś co budzi nadzieję na autentyczność życia tych kapłanów - a młodzi to widzą!!! We Wrocławiu jest pewnie ze sto tysięcy studentów, jeśli nie więcej. Można policzyć osoby czynnie biorące udział w duszpasterstwach i ile z nich jest na niedzielnych mszach świętych, ale może lepiej nie ogłaszać takich statystyk, bo wielu by się przeraziło i zasmuciło?

Problem odchodzenia młodych ludzi jest wielowątkowy. Ich bunt styka się z kryzysem kapłaństwa,
czyli kryzysem kapłana, duszpasterza, który odda za nich życie. Potrzeba odnowy bycia duszpasterzem. Każdy duszpasterz powinien iść do ludzi, wiedząc, że musi z nimi być.

Dziękuję wszystkim, których spotkałem na mojej drodze tu we Wrocławiu, którzy swoim przychodzeniem na spacerowe i ostatnie w mieście spotkania dawali mi radość bycia kapłanem i dominikaninem. Przepraszam wszystkich, których zawiodłem i nie dałem przykładu dobrego pasterza owczarni. Do zobaczenia...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska