Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie w każdym domu czekało miejsce...

Wojciech Chądzyński
Zadbajmy, by przy stole zawsze było miejsce dla niespodziewanego gościa
Zadbajmy, by przy stole zawsze było miejsce dla niespodziewanego gościa Fot. Tomasz Gola
Jest taka polska, stara tradycja, że gdy zasiadamy do wigilijnego stołu, jedno dodatkowe nakrycie stawiamy dla niespodziewanego gościa. Dla kogoś, kto w tę noc przypadkiem zawita w nasze progi.

Czy nie zapomnieliśmy o tym zwyczaju? Kiedy na niebie zabłysła pierwsza gwiazdka, zapukałem w ubiegłoroczne święta do drzwi kilku wrocławskich mieszkań.

Osiedle Powstańców Śląskich na Krzykach. Wokół bloków żywego ducha. Korzystam z okazji, że w bramie wejściowej ktoś zepsuł zamek, wchodzę do jednego z wieżowców. Na pierwszym piętrze drzwi, do których dzwonię, otwiera kobieta w średnim wieku. Recytuję formułkę, która dziś powinna być moją wejściówką do wszystkich mieszkań.
- Jest taka tradycja, że podczas wigilijnej wieczerzy jedno miejsce zostawia się dla niezapowiedzianego gościa. Czy mógłbym dzisiejszego wieczoru skorzystać z państwa gościnności?
Kobieta dębieje, a po paru sekundach bąka:
- Proszę zaczekać, zawołam męża.
Pan domu zjawia się w przedpokoju w towarzystwie dwóch dziewczynek. Starsza na mój widok macha ręką i rozczarowana wzdycha:
- E tam, myślałam, że to Święty Mikołaj.
Mężczyzna wychodzi z mieszkania na klatkę schodową, bierze mnie pod rękę i cichym głosem informuje:
- Proszę się nie gniewać, ale my jeszcze nie przygotowaliśmy kolacji. Czekamy na teściów. Niech pan zajrzy pod piętnastkę. Tam mieszka samotny facet, którego odwiedzają tylko mężczyźni. Może pana zaprosi.
Następny blok, przy tej samej ulicy. W głośniku domofonu bełkoczący głos:
- Czego? Żadnych kolędników! Won!
Dwie bramy dalej:
- Coś podobnego! Żeby nawet w taki świąteczny wieczór człowieka żebracy nachodzili. Wziąłbyś się, leniu, za uczciwą robotę!

Ulica Drukarska. Kolejna brama z zepsutym zamkiem w drzwiach wejściowych. Wjeżdżam windą na szóste piętro. Drzwi otwiera postawny brunet. Recytuję formułkę. Zaskoczony mężczyzna z niezbyt wyraźną miną informuje:
- Wiem, że jest taka tradycja, czytałem, ale niech pan zrozumie, żona by się gniewała.
Zamyka drzwi, a ja schodzę trzy piętra niżej i dzwonię do kolejnego mieszkania. W progu szpakowaty mężczyzna:
- Pan do nas? Naprawdę? - pyta zaskoczony. - Nikt nas nigdy w wigilię nie odwiedził.
Chwilę przygląda mi się uważnie.
- No dobra, zapraszam do środka.
W przedpokoju mruga porozumiewawczo i szepcze konspiracyjnie:
- Będzie okazja strzelić po kielonku. Przy gościach żona nigdy nie zabrania.
Niewielkie, ale przytulne mieszkanko. W kącie obok telewizora choinka, a na środku stół nakryty dla dwóch osób. Po krótkiej modlitwie wyciągam opłatek i składam gospodarzom życzenia. Pani znika w kuchni po trzeci talerz i po chwili jemy pyszny barszcz z uszkami. Gospodarz zza książek stojących na najwyższej półce biblioteczki wyciąga butelkę żołądkówki. W oczach żony zaskoczenie. Widać nie wiedziała jeszcze o tej skrytce. Jednak, ku nieukrywanemu żalowi małżonka, odmawiam wychylenia kielonka i dziękując serdecznie za gościnę, ruszam dalej.
Na parterze otwiera pan w średnim wieku.
- Jest taka tradycja, że podczas…
- Spieprzaj, frajerze!
Drzwi zatrzaskują się z hukiem.

Kolejna ulica osiedla Powstańców Śląskich. Na twarzy młodej niewiasty zaskoczenie.
- To nie jest żaden głupi kawał? Pan naprawdę jest głodny?
Po chwili wahania zostaję zaproszony do mieszkania. Kobieta mieszka sama z sześcioletnim synkiem. Po krótkiej rozmowie oraz wypiciu wybornego kompotu z suszonych śliwek składam gospodyni domu świąteczne życzenia i jadę do centrum.

Ulica Jedności Narodowej. Kolorowe światełka choinek na wystawach sklepowych i w oknach domów stwarzają przytulny, świąteczny klimat. Korzystając z okazji, że z jednej z odremontowanych kamienic wychodzi pan z pieskiem, wchodzę do środka. Drzwi, do których dzwonię, otwiera wysoki młodzieniec. Zaskoczony, prosi, abym poczekał.
- Muszę zapytać babcię. Ona tu o wszystkim decyduje. Po chwili w przedpokoju pojawia się sędziwa kobieta, wspierając się na lasce.
- Wnuczek powiedział, że chce pan z nami spędzić wigilię. A kolędy pan zna? Jeśli tak, to bardzo proszę. W naszej rodzinie szanuje się tradycję. Zawsze jest jedno dodatkowe nakrycie dla jakiegoś biedaka, o przepraszam, chciałam powiedzieć - dla niespodziewanego gościa. Jak żyję, a żyję, jak widać, już długo, nigdy ktoś taki nas nie odwiedził. No, ale proszę. Niech pan wchodzi. My już rozpoczęliśmy kolację.
Starsza pani przedstawia całą rodzinę. Dwanaście osób. Jedząc zupę grzybową, słucham opowiadań o historii rodziny i o tradycji, która każe wszystkim członkom rodu wigilijny wieczór spędzać razem.
- Dobrze, że babcia mieszka w starym budownictwie - mówi siedząca obok mnie młoda, ładna brunetka. - Dzięki temu jakoś wszyscy możemy się pomieścić.
Zjadam jeszcze kawałek wyśmienitego, smażonego karpia, składam wszystkim życzenia i wychodzę.

Ulica Kluczborska. Z domofonu męski głos:
- O co chodzi? Do kogo?
- Jest taka tradycja, że podczas wigilijnej wieczerzy jedno miejsce zostawia się dla niezapowiedzianego gościa. Czy mógłbym skorzystać z państwa gościnności?
- Panie, idź pan swoją drogą! Nie zawracaj głowy porządnym ludziom. Obcego mam do domu wpuścić? Tradycja tradycją, ale bez przesady...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska