- Pomysł zrodził się z marzenia, by mieszkać nad wodą. Kupno jachtu było poza zasięgiem. Zbudowałem więc statek będący moim domem, a jednocześnie połączyłem to z pracą w centrum - mówi Kamil Zaremba, pomysłodawca domu.
Pływająca willa to sposób na znalezienie sobie przestrzeni w miejscu, które dostępne jest jedynie wielkim inwestorom. Próba wydarcia dla siebie kawałka w miejscu, gdzie cena za mkw. sięga niebotycznych kwot. Zaremba udowadnia, że można tam zamieszkać i nie wydać niebotycznej fortuny na niewielkie mieszkanie.
- Budowa pochłonie maksimum 400 tys. zł. Za te pieniądze postawię dom o powierzchni 250 mkw. w centrum. I nie kupiłbym nawet dwupokojowego mieszkania - przekonuje.
Docelowo dom ma "stanąć" w okolicy mostu Grunwaldzkiego, po stronie urzędu wojewódzkiego. Jak jednak poradzić sobie z tak prozaiczną kwestią jak adres i dostarczanie poczty?
Niestety, lokatorzy pływającego domu nie będą mogli się w nim zameldować. W związku z tym nie dotrze do nich urzędowa korespondencja. Jest jednak szansa, że na podstawie porozumienia z urzędem pocztowym listonosz dostarczy np. pocztówki czy prywatne listy. Oczywiście, Zaremba będzie musiał zamontować skrzynkę wrzutową przy brzegu.
Dom ma ciekawą konstrukcję. Ściany opierają się na metalowym stelażu. Wypełnione są masą styropianową wstrzykiwaną do formy pod wysokim ciśnieniem. Materiał jest lekki i w przypadku jednostki pływającej ma to kluczowe znaczenie. - Ściany zewnętrzne mają 19 cm grubości, ale metr kwadratowy waży zaledwie 6 kilogramów! Materiał, z którego korzystałem, zatrzymuje ciepło wewnątrz - tłumaczy Zaremba.
Mieszkanie na wodzie wiąże się z zagrożeniami związanymi z wiatrem i prądami rzecznymi. Dlatego konstrukcja domu przypomina górę lodową: większość ciężaru ukryta jest pod wodą. Betonowa platforma, na której spoczywa dom, waży 130 ton, sama konstrukcja zaś, wraz z wyposażeniem wnętrz, około 15 ton. Dom będzie więc stabilny i odporny na silny wiatr.
Pierwotny plan zakładał dwie kondygnacje, z czego jedna miała przebiegać poniżej linii wody. Oznaczałoby to, że zanurzenie konstrukcji wyniesie trochę ponad 1,5 metra. Okazało się jednak, że Odra w pewnych fragmentach jest zbyt płytka, a pan Kamil nie wypłynąłby ze stoczni dalej niż na 100 m.
Dla Wrocławia dom na wodzie to przypomnienie jego międzywojennej przeszłości. Wystarczy spojrzeć na pocztówki z lat 20. czy 30., aby zobaczyć, jak liczne były obiekty pływające po powierzchni Odry. Były to nie tylko domy mieszkalne, ale także kawiarnie. Może nastał czas, aby powrócić do tamtych rozwiązań.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?