Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Naprawdę wielki

Katarzyna Mroczkowska
Paweł Relikowski
Mur Chiński w Jinshanling. Pozycja obowiązkowa dla każdego odwiedzającego Chiny. Rezygnujemy z ofert turystycznych i jedziemy na własną rękę.

Dołączają się Australijczyk z Londynu i szalona dziewczyna z Brooklynu w Nowym Jorku. Telepiemy się komunikacja miejska i z dworca autobusem międzymiastowym. Później po długich negocjacjach wsiadamy do taksówki. Po trzech godzinach podróży i pół godzinie wędrówki staje na Murze! Na tym sławnym Murze, jednym z cudów świata. Ach i och. Rzeczywiście jest ogromny. Rozciąga się kilometrami na grzbietach zielonych wzgórz i ginie gdzieś za horyzontem. Albo za mlekiem, które spowija krajobraz. Wspinamy się wysokich stopniach na wieżyczki i za każdym razem widoki są lepsze. Co za okolica i przyroda. Po godzinie marszu uświetniamy pobyt na Murze uczta z pysznego mango. Przyjemność w historycznym miejscu. W Jianshanling nie ma wielu turystów, wiec można pełna piersią doświadczać pobytu na Murze. Po dwóch godzinach wracamy i jeszcze kilkakrotnie oglądam się za siebie.

Prawdziwe cudo
Powrót jest męczący. Upał, tłok w autobusie, głód. Niezwykle jest to, ze autobus międzymiastowy odchodzi co 10 minut ze stacji i zawsze jest pełny. Marzenia o ciepłym posiłku się spełniają. Udaje się zamówić ryż z warzywami i jajkiem. Rewelacja. Jeszcze tylko prysznic i wyrko. Zwiedzanie wymaga dużego wysiłku. Amerykanka nie wytrzymała napięcia i ostatni etap pokonała taksówka.

Chiński Środek Świata
Jest sobota weekend. Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności udaje nam się kupić bilety do X'ian. Właśnie męczyłyśmy się z napisem na karteczkę, z która chciałyśmy pójść do kasy na dworcu kolejowym. Zauważyła to para chińsko-holenderska i zaoferowała pomoc. Tym sposobem zyskałyśmy jedne z ostatnich biletów oraz towarzystwo w długiej podróży. Zapomniałam, że jestem w najludniejszym państwie świata i żeby dostać się gdziekolwiek trzeba długo wcześniej o to zadbać. Pięć dni to za mało. Nawet jeśli pociąg odjeżdża kilkanaście razy na dobę. Podbudowane transportowym sukcesem jedziemy do Świątyni Nieba. Jednak w otaczającym Tiantan parku nie zaznam spokoju. Tysiące Chińczyków również przybyły zobaczyć miejsce, w którym cesarz jako Syn Niebios stawał się łącznikiem między ludźmi a siłami wyższymi. Kompleks jest piękny i zatłoczony. Najważniejsza część wybudowanej w 1420 roku świątyni stanowi Pawilon Modłów o Pomyślne Zbiory. Monumentalna, niebieska budowla świetnie się prezentuje. Niestety brak błękitnego nieba powoduje, ze nie widziałam jej w najlepszej formie. Były most prowadzi do dwóch innych obiektów - Ściany Echa (zasada głuchego telefonu nie zadziałała) i Środka Świata. Dopiero przed samym zamknięciem udało się zrobić zdjęcie punktu bez tła w postaci ludzkich głów. No i mieć marmurowy okrąg wielkości dużej pizzy tylko dla siebie a nie w asyście pięciu osób. Wieczorny spacer parkowymi alejkami przynosi ukojenie zmęczonemu ciału, a cisza tłumi całodniowy gwar w głowie. Pekińczycy grają w zośkę, badmintona, karty itd. Pod koniec dnia okolice Świątyni Nieba należą do mieszkańców. Wracając zajrzałyśmy do księgarni. Przewodnik Lonely Planet "China" jest niedostępny za względu na Tybet. Miła ekspedientka bez skrępowania odpowiedziała na moje zapytanie. Natknęłyśmy się również na polska rodzinę z Gdańska. Pierwsi Polacy spotkani w Chinach.

Po drugiej stronie nieczynna stacja merta Olympic Green. Dzisiaj można tam napić się kawy i połazić.

Beijing 2008 - afterparty
Niedziela. Ostatni dzień weekendu. Nie poddaję się. Masa ludzka mnie nie złamie. Na tapetę bierzemy obiekty olimpijskie. Ulica otoczona wysokościowcami. Dzielnica pewnie specjalnie przygotowana na Igrzyska Olimpijskie w 2008 roku. Tak żeby stanowiła wyśmienite tło i świadectwo nowoczesnej metropolii. Wkrótce wyłaniają się Ptasie Gniazdo i wysoka wieża z kółkami olimpijskimi. Gdzieś za nimi Wodna Kostka, w której fenomenalnie pływał Michael Phelps. Gdzieś za smogiem i za chmurami burzowymi. Tuptamy od strony północnej. Ładny deptak nad wodą, z pomostami i kwiatami. Na brzegu licznie zgromadzili się fani fotografii z wypasionymi aparatami. Łapią w kadrze czaple polujące na ryby. Po drugiej stronie nieczynna stacja merta Olympic Green. Dzisiaj można tam napić się kawy i połazić. Wkrótce wchodzimy do najważniejszej części. Na ogromnej przestrzeni setki spacerujących. Rodziny z dziećmi, młodzież, pary zakochanych. Między nimi krążą sprzedawcy latawców, wody mineralnej, lodów i pamiątek. Podziwiam olimpijskie osiągnięcia architektoniczne. Ptasie Gniazdo z racji swego położenia świetnie nadaje się do albumowych fotek. Czekamy, są zapadnie zmierzch i zobaczymy kolorową iluminacje. Efekciarsko, ale robi wrażenie. Po chwili ponownie znajdujemy się na deptaku. Tym razem od południa. Niesamowite. Tańce towarzyskie i nowoczesne, zajęcia z aerobiku (albo podobne), karaoke, rolki, wrotki. Czasami dobrze odpuścić jeden przystanek jazdy metrem i zetknąć się z chińska codziennością.

Zapraszam do galerii zdjęć na stronie www.myfeelingoftheworld.wordpress.com

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska