Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Najstarsza kobieta - krawiec we Wrocławiu: Tylko bardzo proszę, nigdy nie mówcie do mnie krawcowa

Bożena Kończal
Bożena Kończal
W zakładzie Wandy Fok powstaje właśnie płaszcz z grubego wojskowego materiału -  udźwignąć go to sztuka, a co dopiero wbić igłę!
W zakładzie Wandy Fok powstaje właśnie płaszcz z grubego wojskowego materiału - udźwignąć go to sztuka, a co dopiero wbić igłę! Bożena Kończal
Przepracowała 56 lat i ani myśli o prawdziwej emeryturze. Uważa, że każdy w życiu ma jakieś powołanie, przeznaczenie. Ona od zawsze wiedziała, że chce szyć i ... pomagać ludziom. Inaczej zresztą być nie mogło. Ojciec był szewcem, a jej rodzina, wywodząca się z Moraw, z rzemiosłem związana jest od sześciu pokoleń. Kiedyś sądziła, że za jej życia praca mistrzów w zawodach rzemieślniczych doczeka się dobrego piaru, że zostanie doceniona, ale powoli traci na to nadzieję. Tym bardziej, że chętnych do nauki jest coraz mniej. Jeszcze trochę czasu upłynie, a prawdziwych mistrzów w swoim zawodzie: krawców, szewców, kaletników już nie uświadczysz.

Na brak pracy Wanda Fok, najstarszy czynny zawodowo krawiec we Wrocławiu, nie narzeka. Dla kogo szyje dla wszystkich - od dzidziusia do dziadusia. W swoim niewielkim zakładzie ma dwie uczennice, które przychodzą dwa razy w tygodniu. Na manekinach czarna wytworna suknia i płaszcz z grubego wojskowego materiału - udźwignąć go to sztuka, a co dopiero wbić igłę! Ze względu na wiek pani Wanda nie przyjmuje już tyle zleceń co kiedyś. Ale kocha ten zawód i nie wyobraża sobie życia bez niego. W czasach pandemii do zakładu przychodzi też mniej klientów i zmienił się rodzaj zleceń.

Kiedyś najwięcej zamówień było na szycie odzieży, teraz klienci zlecają przeróbki rzeczy, często tych, które dla nich szyła przed laty. Bo jak dobry materiał, strój dobrze uszyty - to garnitur czy płaszcz, gdy ktoś dba o swoją garderobę, posłużą długie lata. Nie tak jak odzież z bazarków, butików czy sieciówek - jeden góra dwa sezony i do wyrzucenia.

Jakość musi kosztować
– Klienci się zmienili. Dzisiaj są bardziej wymagający, niż kiedyś. Nie ma takiego, który wchodzi, mierzy i wychodzi. Trzeba poświęcić mu bardzo dużo czasu. Musi poczuć się jak w domu. Teraz mężczyźni podchodzą do mody podobnie jak kobiety i zwracają uwagę na szczegóły – opowiada się pani Wanda.

Kto dziś zamawia garnitury? Pani Wanda ma wielu stałych klientów i to w różnym wieku. Najczęściej są to panowie w tak zwanym średnim wieku, ale przybywa też tych około trzydziestki. Ci najstarsi - 60 i więcej lat - zazwyczaj zlecają przeróbki. Uszycie garnituru w jej zakładzie trwa nawet i dwa miesiące. Długo? Ale 2-3 przymiarki nie wystarczą, aby naprawdę dobrze wymodelować ubranie, a do tego wiele elementów szyje się ręcznie – na przykład wykończenia klap, dziurki, kieszonki, wszywanie podszewki to wszystko wymaga czasu i staranności. Rocznie w jej pracowni powstaje kilka garniturów. Ile kosztuje szycie jednego?

- Z materiałem klienta to średnio 3,5-4 tys. złotych, ale w stolicy za taką samą robotę biorą 6-10 tys. zł. Jaki rynek taka cena – mówi pani Wanda. Za uszycie damskiego płaszcza trzeba zapłacić ok. 1,5 tys. zł plus materiał, za sukienkę i 500-1000 zł. Wiele osób kupuje odzież, np. spodnie w second handzie za 30 zł, przynosi do poprawki i dziwi się, że za skrócenie ma zapłacić 30 czy 50 zł. Za 10 zł, nie da się tego zrobić – koszty utrzymania firmy, są zbyt wysokie.

Przeczytaj, zanim zaczniesz planować swój strój na wigilijne przyjęcie

Modowe, ponadczasowe klasyki. Czy masz je w swojej szafie?

Szyć każdy może, ale ...
Wanda Fok, jest starszą Cechu Rzemiosł Odzieżowo-Włókienniczych we Wrocławiu, a także wiceprzewodniczącą Ogólnopolskiej Komisji Branżowej Krawców i Rzemiosł Odzieżowo-Włókienniczych Związku Rzemiosła Polskiego w Warszawie. Jako krawiec i mistrz coraz bardziej martwi się tym, że brakuje następców. Rzemiosło jest niedoceniane, zresztą tak było prawie zawsze. Rzemieślnicy to prywaciarze, a ci, niezależnie do tego kto rządził krajem, zawsze byli jacyś tacy podejrzani. Kiedyś wszyscy czeladnicy, mistrzowie zrzeszeni byli w cechach i izbach rzemieślniczych. Trzeba było solidnie się natrudzić, aby nauczyć się zawodu, a potem zdać egzaminy. Dyplom mistrzowski był gwarantem najwyższej jakości usług. Gdy któryś rzemieślnik próbował chodzić na skróty, psując opinię rękodzielnikom, Cech przywoływał go do porządku. Kiedyś w Cechu, którego jest starszą było 2 tysiące osób, teraz zaledwie 8 zakładów. Składka członkowska nie odstrasza, to zaledwie 30 złotych, mniej niż zakupy w warzywniaku. Problem w tym, że teraz nie ma obowiązku zrzeszania się i każdy, kto kupi sobie maszynę do szycia już może zostać krawcową.

Dlatego pani Wanda prosi, aby nie nazywać jej krawcową. Jest krawcem. Dla jej pokolenia to dużo znaczy. Egzamin czeladniczy zdała w 1968 roku, mistrzowski męski w 1979 roku, a damski – w 1994. Chodziła do nieistniejących już dziś - zasadniczej szkoły zawodowej przy ul. Kotlarskiej, a potem Technikum Włókienniczo - Odzieżowego przy pl. Teatralnym oraz Studium Podyplomowego – Projektowanie i Stylizacja Odzieży.

Zawodu uczyła się od mistrza Mariana Suligi, który prowadził swój zakład krawiecki przy ul. Kiełbaśniczej 1a. - Zawsze powtarzał, że dobry krawiec, to pół księcia, że w krawiectwie męskim można się wykazać i miał rację – wspomina pani Wanda. - Wymagał punktualności, staranności, dbałości o każdy detal i pełnej koncentracji na pracy. Jako młoda dziewczyna trochę się buntowałam, ale teraz wiem, że tylko tak można nauczyć się cierpliwości i staranności, tak potrzebnych w zawodzie krawieckim.

Praktyczna nauka zawodu trwała 6 dni w tygodniu. W jednym dniu praca a potem szkoła , albo odwrotnie. Teraz tego nikt już nie wymaga. W 3 dni zajęć w szkole, dwa dni praktyki. Czego można nauczyć się w tym systemie – wzdycha pani Wanda i dodaje, że młodzież nie ma dziś cierpliwości. Praca nad każdym detalem wymaga czasu, skupienia a uczniowie chcieliby wszystko szybko robić, a szycie ręczne ich wręcz przeraża.

Chętnych do nauki jest coraz mniej. Powodem jest nie tylko niż demograficzny. W czasach babyboomu, o przyjęcie na praktykę ubiegało się kilku kandydatów, teraz są zakłady, w których kandydaci do nauki zawodu zdarzają się co kilka lat. Młodzi ludzie nie mają do rzemiosła cierpliwości.

– Niewielu jest ludzi wykonujących zawód, który naprawdę kochają, a ja nie wyobrażam sobie momentu, gdy będę musiała odłożyć igłę i przestać szyć – mówi Wanda Fok. Rodzice chcą, aby ich dzieci kończyły licea i szli na studia, ale czy każdy musi mieć dyplom szkoły wyższej i często brak perspektyw na dobrą pracę? Będąc czeladnikiem, też można zdać maturę i studiować. Zawsze, trzeba iść za głosem serca. Rzadko się, ale się zdarza - ruch w drugą stronę. Pani krawiec opowiada, że jej koleżanka ukończyła dwa kierunki studiów, a jednak prowadzi zakład krawiecki. Podobnie modystka, też ma dyplom wyższej uczelni, ale kocha i robi kapelusze.

Niejeden garnitur, niejeden żupan
Najstarszy krawiec Wrocławia potrafi uszyć wszystko nawet kontusz i żupan. Szyła odzież historyczną między innymi dla Wrocławskiego Teatru Pantomima, Teatru im. Cypriana Kamila Norwida w Jeleniej Górze, czasami dla Teatru Polskiego we Wrocławiu i dla teatru w Strasburgu. Były też kontusze, żupany, fraki i smokingi dla Opery Wrocławskiej, gdzie pracowała. Kolejny kontusz uszyła na obchody jubileuszu 70-lecia Izby Rzemieślniczej we Wrocławiu dla jej prezesa Zbigniewa Ładzińskiego. Zwykłych płaszczy, sukienek, marynarek nie sposób już policzyć, chociaż niektóre wzory pamięta do dziś.

– Pierwszą rzecz uszyłam, gdy chodziłam do szkoły podstawowej. Była to czarna sukienka z bawełny, w czerwone róże i zielone listki, bez rękawów, bo wówczas nie umiałam ich tworzyć. Szyłam ją ręcznie, bo nie miałam maszyny – opowiada pani Wanda. W założeniu własnego zakładu pomogła praca w Niemczech, gdzie szyła garnitury, płaszcze i kostiumy dla prywatnych osób. Opowiada, że czuła się dumna, że klienci chwalili jej pracę. W kraju bywa z tym różnie.
Planowała wrócić do Niemiec, zostawiła nam nawet swoją maszynę do szycia, ale mówi, że tak tęskniła za rodziną, że nie pojechała. Ale praca za zachodnią granicą dodała jej skrzydeł i zapewniła środki na start w branży.

12 kilogramów mniej
Siedzibę zakładu zmieniała kilka razy. Rosnące czynsz i inne opłaty sprawiały, że ledwo wychodziła na swoje. Pasja pasja, ale rachunki trzeba płacić. Gdy otwierała zakład w suterynie przy ul. Kniaziewicza przed drzwiami stała długa kolejka klientów. Myślała, że teraz ma tłuste lata przed sobą. Będzie szyć, projektować nowe modele, rozwijać firmę. Los miał inne plany. Nastał 1997 rok i woda zalała jej zakład niemal po sufit. Jakimś cudem ocalały tylko dokumenty. Bele materiałów i tkaniny od klientów, chociaż były zapakowane w folię, to jednak woda nie oszczędziła. Nie wszystkie maszyny dało się też odratować. Pamięta, że zamiast współczucia, usłyszała wtedy wiele cierpkich słów o tym, że prywaciarze, nie będą nabijać sobie kabzy. Aby spłacić klientów i stanąć na nogi pozaciągała kredyty. Rzemieślnicy nie otrzymali obiecanej im pomocy finansowej. Gdy ruszyła protestacyjna głodówka, nie zastanawiała się i zrezygnowała po 11 dniach – jej organizm zaprotestował. Po akcji protestacyjnej została jej tylko satysfakcja, że nie pozostała bierna i 12 kilogramów mniej na wadze.

A może tak rekord Guinnessa
Gdy zaczęła się pandemia, pani Wanda, jako jedna z pierwszych zaczęła akcję szycia maseczek. Jest też rekordzistką Polski w długości szycia. W Elblągu przez 24 godziny szyła wraz z zespołem poduszki przeznaczone dla dzieci z hospicjum. Powstałych ich tysiące. Takich akcji charytatywnych w jej życiu było i jest wiele. Powstawały kotki, czapki, przytulanki, ozdoby świąteczne dla różnych fundacji – wylicza.

- Nie można istnieć dla siebie i najbliższych, tyle osób, które miały mniej szczęścia - potrzebuje wsparcia. Dlatego jest współzałożycielem Fundacji „Myślę, Czuję, Jestem” – dodaje pani Wanda.

Wierzy, że uda się jej jeszcze zrealizować wielkie marzenie, czyli zorganizować we Wrocławiu bicie rekordu Guinnessa w szyciu. Może, gdy skończy się walka z wirusem, będzie można to zrobić bezpiecznie. Byłoby wspaniale. A gdy zadzwonią z Elbląga, też chętnie pojedzie, jeśli tylko sił wystarczy.

Gdy pani Wanda krząta się po swoim zakładzie, choć nieco narzeka, że zdrowie szwankuje, to nikt nie uwierzyłby, że ma 56 lat pracy za sobą. Z błyskiem w oku opowiada o modelach, która aktualnie powstają w jej pracowni. Z dumą pokazuje kreacje uszyte na specjalne pokazy lub szczególne wydarzenia. Nieco zakurzone, nadal są piękne i tworzą klimat zakładu. Ma jeszcze dużo, dużo planów. Ot, choćby wykształcić jeszcze kilku krawców (nie krawcowe!), dotychczas wyszkoliła 17, niektórzy prowadzą własne zakłady. Chce też uzupełnić swoją imponujących rozmiarów kolekcję naparstków, które dumnie prężą się na półce w zakładzie i uporządkować kronikę życia zawodowego i cechu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Dlaczego chleb podrożał? Ile zapłacimy za bochenek?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska