Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na zimowych oponach nie warto oszczędzać

Jerzy Wójcik
Nie wystarczy jeździć na byle jakich oponach zimowych
Nie wystarczy jeździć na byle jakich oponach zimowych Piotr Krzyżanowski
Mamy coraz więcej dni, podczas których temperatura w ciągu dnia nie przekracza 7 stopni powyżej zera. To sygnał, że trzeba zmienić opony z letnich na zimowe. Ale sprawa nie jest tak prosta, jakby mogło się wydawać.

Co zrobić z oponami, które mam już piąty rok, ale ciągle wyglądają dobrze? Jeździć dalej na oponach zimowych, których w tym roku nie zdjąłem przed latem? Co powiedzieć mechanikowi, który proponuje nam pompowanie opon azotem? Czy wreszcie w ogóle warto zmieniać opony, skoro w sklepach można kupić nowe ogumienie całoroczne?

Co do ostatniego punktu eksperci są zgodni. Nie można wyprodukować gumy, która będzie miała równie dobre właściwości w temperaturze -25 st. C zimą i nawet 50 stopni latem. Dlatego opona całoroczna, zarówno w lecie, jak i zimą, będzie odstawała od gum przeznaczonych na konkretną porę roku.

Oczywiście, oszczędności kuszą, bo kupując oponę całoroczną zamiast kompletu letnich i zimowych, płacimy o połowę mniej. Jeżeli założymy, że przeciętna opona kosztuje 200 zł, to w roku ich kupna oszczędzamy 800 złotych, a później ok. 70 zł co roku, bo odpada nam wymiana.

Jednak poza korzyściami finansowymi nie dostajemy praktycznie nic. Testy, które przeprowadzili specjaliści ze szwajcarskiego automobilklubu, pokazują, że latem na całorocznej oponie auto zatrzymało się aż o 14 metrów dalej od tego, które hamowało z prędkości 100 km/h, mając letnie opony. Zimą (przy hamowaniu od prędkości 40 km/h) różnica zmniejszyła się co prawda do 13 metrów w porównaniu z zimówkami. Jednak to wciąż dystans, który może przesądzić o naszym życiu lub śmierci.

Skoro nie warto oszczędzać na zmianie opon, może warto zapłacić mniej pompując je zwykłym powietrzem, a nie azotem (usługa droższa o ok. 40 zł). Zdania ekspertów, jak i mechaników z warsztatów są podzielone. Za azotem są oczywiście ci proponujący tę usługę.

"Koła pompujemy świeżym wiejskim powietrzem" - głosi napis reklamujący usługi jednego z warsztatów w podwro-cławskim Domasławiu (droga Wrocław - Kłodzko). - Dlaczego nie azotem, jak proponuje wiele innych warsztatów? - pytamy. - Nie lubię oszukiwać ludzi - przyznaje Jerzy Ostrowski, szef warsztatu. - Wolę, jak przyjeżdżają do mnie uśmiechnięci niż rozczarowani, bo moim zdaniem pompowanie azotem nic nie daje. Poza tym w powietrzu jest go ponad 78 proc., to wystarczy - zapewnia.

Mechanicy w warsztatach, które proponują tego typu usługi, przekonują, że opłaca się dołożyć po 10 złotych od koła, żeby mieć w nich azot. Dlaczego? Bo azot nie doprowadza do utleniania się gumy na oponach i jej szybszego niszczenia. Poza tym cząsteczki azotu mają wolniej przenikać przez niewielkie pory, które zawsze tworzą się w gumie. Dzięki temu opony z azotem po prostu nie trzeba dopompowywać.

- I z tym ostatnim argumentem mogę się zgodzić - przyznaje Violetta Bubnowska, szefowa ośrodka doskonalenia techniki jazdy Tor-Rakietowa. - Testowaliśmy opony pompowane azotem i rzeczywiście nie trzeba ich dopompowywać. Ae co do utleniania gumy miałabym wątpliwości, bo jeśli już, to utlenia się ona szybciej, ale od wewnątrz, a nie od zewnątrz, gdzie jej właściwości są ważniejsze - dodaje.

Właśnie stan gumy na zimowych oponach jest kluczowy, z czego nie zawsze kierowcy zdają sobie sprawę i patrzą wyłącznie na głębokość bieżnika. Kodeks drogowy przewiduje, że bieżnik ma mieć minimum 1,6 mm wysokości. Jednak zdaniem fachowców nawet opony zimowe, które mają bieżnik 4 mm, mogą być już bardzo niebezpieczne dla kierowcy. A to dlatego, że w popularnych zimówkach ważniejsze od głównego bieżnika są tzw. lamele, czyli niewielkie nacięcia na powierzchni opony. Jest ich nawet 10 razy więcej niż w oponach letnich. To one zapewniają bezpieczniejszą jazdę w śniegu i wodzie. Fabrycznie mają głębokość ok. 2,5 mm, jednak po kilku sezonach użytkowania praktycznie znikają, mimo że główny bieżnik teoretycznie spełnia jeszcze przepisowe wymogi.

- Dlatego sugerujemy kierowcom, by wymieniać zimówki na nowe maksymalnie po czterech sezonach użytkowania - tłumaczy Viletta Bubnowska z Tor-Rakietowa. - Nie muszą być to od razu najdroższe modele. Ważne, by były fabrycznie nowe, z nacięciami - dodaje.

I tu mamy także odpowiedź dla tych użytkowników, którzy zapomnieli zmienić zimówek na wiosnę i przejeździli na nich lato. Dziś te opony nadają się jedynie na śmietnik. Fachowcy tłumaczą, że w ciągu kilku miesięcy, gdy opony pracowały w temperaturze przekraczającej często 30 i 40 stopni, niewielkie nacięcia starły się razem z nieodporną na temperatury gumą. A to oznacza, że nasze gapiostwo będzie nas kosztowało teraz ponad 600 złotych za komplet nowych zimówek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska