Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na polskim rynku pracy dzieje się cicha rewolucja. Skończy się wzrostem bezrobocia? czterodniowym tygodniem pracy? Czym zaskoczy?

Zbigniew Biskupski
Zbigniew Biskupski
Wyraźne ograniczenie aktywności gospodarczej wpłynie na popyt na pracę i zahamuje dotychczasowy trend spadkowy bezrobocia. Jednak nie spodziewam się skokowego wzrostu tego wskaźnika. Sytuacja demograficzna i kurczenie się zasobu siły roboczej spowodują, że nawet spowolnienie gospodarcze i spadek popytu na pracę nie podniesie zauważalnie bezrobocia.
Wyraźne ograniczenie aktywności gospodarczej wpłynie na popyt na pracę i zahamuje dotychczasowy trend spadkowy bezrobocia. Jednak nie spodziewam się skokowego wzrostu tego wskaźnika. Sytuacja demograficzna i kurczenie się zasobu siły roboczej spowodują, że nawet spowolnienie gospodarcze i spadek popytu na pracę nie podniesie zauważalnie bezrobocia. Przemysław Świderski / Polska Press
"Wprowadzenie 4-dniowego tygodnia pracy będzie zmianą ewolucyjną. Na razie ciężko nam sobie wyobrazić lekarza, który pracuje 4 dni w tygodniu. Z krótszego tygodnia pracy niemal od zaraz mogłyby skorzystać np. programiści, eksperci IT, księgowi z centrów finansowych. Ostatecznie jednak 4-dniowy tydzień pracy musi dotyczyć wszystkich po równo." Rozmowa z Krzysztofem Inglotem – ekspertem rynku pracy, założycielem Personnel Service S.A.

Rynek pracy w Polsce – pierwsze skojarzenie, to rekordowo niskie bezrobocie, nawet w skali całej Unii Europejskiej. Pod tą spektakularną witryną kryje się prawdziwa burza procesów, dziejących się teraz i grożących prawdziwą erupcją, może nawet na skalę wulkanu. Jeśli będzie recesja, szybko może wrócić bezrobocie – może nawet dwucyfrowe – i to trend ogólny, związany z globalną gospodarką. Mamy też swoją specyfikę – migrantów z Ukrainy. Teraz pozytywnie wpływają na gospodarkę, ale jaki będzie ich wpływ, gdy dojdzie do recesji i masowego ograniczania produkcji?

Krzysztof Inglot – ekspert rynku pracy, założyciel Personnel Service S.A.
Krzysztof Inglot – ekspert rynku pracy, założyciel Personnel Service S.A. Fot. archiwum Personnel Service

Stopa bezrobocia rejestrowanego na koniec czerwca br. wyniosła 4,9 proc. i była najniższa od 1990 roku. Jednocześnie liczba ofert pracy na popularnych portalach utrzymuje się na poziomie ok. 200 tys. miesięcznie i to przy wchłonięciu przez naszą gospodarkę ok. 380 tys. uchodźców, którzy podjęli zatrudnienie. Rynek pracy ma silne podstawy.

Rzeczywiście należy się spodziewać, że bezrobocie wzrośnie. Wyraźne ograniczenie aktywności gospodarczej wpłynie na popyt na pracę i zahamuje dotychczasowy trend spadkowy bezrobocia. Jednak nie spodziewam się skokowego wzrostu tego wskaźnika. Sytuacja demograficzna i kurczenie się zasobu siły roboczej spowodują, że nawet spowolnienie gospodarcze i spadek popytu na pracę nie podniesie zauważalnie bezrobocia. Natomiast co do Ukraińców, nadal nie jesteśmy w stanie oszacować ile z osób, które do nas przyjechały, zostanie na dłużej. Większość ma nadzieję na powrót do swojej ojczyzny.
Warto tutaj przywołać badanie ukraińskiej agencji badawczej Rating Group. Wynika z niego, że po wybuchu wojny 18 proc. Ukraińców było zmuszonych zmienić swoje miejsce zamieszkania. Wśród nich połowa zamierza wrócić do domu dopiero po zakończeniu działań wojennych, szybki powrót zadeklarowało 16 proc. Ukraińców, a brak takiego planu tylko 10 proc. osób. Pomimo niepewności związanej z tym, kiedy skończy się wojna, nastroje wśród Ukraińców są pozytywne. 73 proc. osób uważa, że sprawy idą w dobrym kierunku. Odmiennego zdania jest tylko 12 proc. respondentów.
Morale narodu jest zatem na wysokim poziomie. Natomiast ci, którzy zdecydują się zostać w Polsce raczej nie powinni obawiać się o pracę. Zwłaszcza, że pracodawcy mocno ich cenią i w zdecydowanej większości mają do nich pozytywny lub neutralny stosunek. Z naszego „Barometru Polskiego Rynku Pracy” wynika, że tylko 12 proc. firm wskazuje na negatywne nastawienie do pracowników ze Wschodu. Pracodawcy cenią w Ukraińcach zwłaszcza pracowitość (54 proc.), szybką adaptację (39 proc.) i sprawną naukę języka (32 proc.).

Ewentualna recesja to sytuacja może nie tak nadzwyczajna jak pandemia, bo trafia się gospodarce częściej niż masowe zarazy, ale na rynki wpływa nadzwyczajnie. COVID-19 niesłychanie spopularyzował, zwłaszcza w Polsce, model pracy zdalnej. Czy tylko przyspieszył procesy z tym związane, które były nieuchronne?

Praca zdalna przed pandemią była traktowana jak benefit, teraz jest dla pracowników czymś naturalnym. Jak pytaliśmy Polaków jeszcze pod koniec 2020 roku, jakiego wymiaru czasu pracy zdalnej oczekują, mówili tylko o jednym dniu, ale zagwarantowanym ustawowo. Widać zatem, że w mentalności zatrudnionych dokonała się zmiana. Pracodawcy też zauważyli, że home office nie prowadzi do spadku efektywności, co jest istotnym elementem.
Należy jednak pamiętać, że nawet w szczytowym momencie COVID-19 z pracy zdalnej korzystało maksymalnie 20 proc. pracowników. Nie jest to zatem zjawisko masowe, które objęło wszystkich, ale spopularyzowało się na tyle, że dokonało trwałych zmian na rynku pracy. Pokazało też, że takie rewolucje są możliwe, co jest istotne chociażby z punktu widzenia coraz głośniejszej dyskusji związanej z wprowadzeniem 4-dniowego tygodnia pracy.

No właśnie to może gorący temat nie tylko ze względu na kampanię wyborczą, ale i skutki recesji na rynku pracy. Czy spodziewa się Pan przyspieszenia wdrożenia modelu 4-dniowego tygodnia pracy?

Jak już wspomniałem, test pracy zdalnej pokazał, że takie rewolucje na rynku pracy są możliwe, co może być też ważnym krokiem w stronę 4-dniowego tygodnia pracy. Jest to nieuchronny kierunek, ale dopiero w perspektywie dekad. Nasza gospodarka nie jest gotowa na taką zmianę, ale pamiętajmy, że skracanie tygodnia pracy nie jest nowym zjawiskiem. Konwencja Międzynarodowej Organizacji Pracy w 1919 roku przyjęła ośmiogodzinny dzień pracy w wymiarze 48 godzin tygodniowo. Wszystko z przesłaniem krótszej pracy niż w erze przemysłu, gdy pracowano 7 dni. Następnie wdrożono 5-dniowy tydzień pracy, który upowszechnił się w erze powojennej, a wielka zmiana nastąpiła na przełomie lat 60 i 70. To wtedy pracownicy zaczęli mieć wolne weekendy. W Polsce pięciodniowy tydzień pracy mamy dopiero od końca lat 80-tych.

Wprowadzenie 4-dniowego tygodnia pracy będzie zmianą ewolucyjną. Na razie ciężko nam sobie wyobrazić lekarza, który pracuje 4 dni w tygodniu. Z krótszego tygodnia pracy niemal od zaraz mogłyby skorzystać np. programiści, eksperci IT, księgowi z centrów finansowych. Ostatecznie jednak 4-dniowy tydzień pracy musi dotyczyć wszystkich po równo.

Skrócenie czasu pracy, niezależnie od tego jakie doraźne zamiany zajdą na rynku jest chyba konieczne i nieuniknione. Jeden prosty powód: teraz pracownicy narzekają na przepracowanie, dlatego tak spektakularne są działania, w tym w ustawodawstwie europejskim w kwestii prawa do bycia off?

Doświadczenie pandemii wpłynęło na pracowników podwójnie. Zaczęliśmy doceniać własne zdrowie. Z „Barometru Polskiego Rynku Pracy” wynika, że Polacy wskazują rozbudowany pakiet opieki medycznej jako najbardziej atrakcyjny benefit pracowniczy (35 proc.). Doceniliśmy też czas wolny. Chcemy 4-dniowego tygodnia pracy (29 proc.), dodatkowych dni wolnych w roku (28 proc.) oraz krótszego o godzinę dnia pracy (23 proc.). Przekonaliśmy się bowiem, że swoje obowiązki można wykonywać efektywnie z domu, a nasze zdrowie bardzo jest istotne. Stąd chcielibyśmy pracować mniej, żeby zadbać o work-life balance. A pamiętajmy, że Polacy są jednym najbardziej zapracowanych krajów.
Z danych Eurostatu podsumowujących 2021 r. wynika, że średni tygodniowy czas pracy w naszym kraju wyniósł 39,7 godzin. Dłużej pracowali tylko Grecy (średnia 40,1 godzin) oraz Rumuni (39,8 godzin). Średnia dla wszystkich krajów członkowskich wyniosła 36,2 godzin pracy tygodniowo. Najkrócej w Unii Europejskiej, bo poniżej 36 godzin tygodniowo, pracują Szwedzi (35,4 godzin), Irlandczycy (35,8 godzin), Francuzi (35,8 godzin) oraz Luksemburczycy (35,8 godzin).

Efektem przepracowania – choć nie tylko – jest też zjawisko wypalenia zawodowego, Zjawisko, bądź – jak niektórzy chcą, w tym WHO – choroba zawodowa. Z pewnością do spotęgowania procesu przyczyniła się i pandemia, i obecnie inflacja. Swoje może też zrobić ewentualna recesja?

Przypomnę, że 1 stycznia br. wypalenie zawodowe trafiło do Międzynarodowej Statystycznej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych ICD-11 (International Classification of Diseas). To coraz bardziej palący problem w firmach, który w ciągu ostatnich dwóch lat, w wyniku COVID-19 znacznie się nasilił. 66 proc. menadżerów w USA z powodu pandemii dotknęło wypalenie zawodowe. Podobny odsetek odnotowano w Wielkiej Brytanii. W Polsce w 2021 roku hasło “wypalenie zawodowe” było wpisywane w wyszukiwarkę Google o 200 proc. częściej niż rok wcześniej. Problem wypalenia zawodowego może dotyczyć pracowników na każdym szczeblu. I choć symptomy są podobne, ich powody ze względu na charakter pracy się różnią.
Menadżerowie mierzą się m.in. z wysoką odpowiedzialnością, stresem, obciążeniem pracą, brakiem jasności roli czy presją czasu. Menedżerowie średniego szczebla są szczególnie narażeni na wypalenie zawodowe, ponieważ muszą troszczyć się o zespół, starając się jednocześnie spełniać wymagania i potrzeby decydentów. Ostatnie dwa lata szczególnie mocno dotknęły tę grupę. Zmieniająca się szybko rzeczywistość, reorganizacja procesów w firmach i migracje pracowników stanowiły wyzwanie nawet dla najbardziej doświadczonych. Nasi menadżerowie poradzili sobie jednak świetnie, prowadząc zespoły przez te trudne czasy i sprawiając, że nasza gospodarka ma się świetnie. Pracodawcy muszą jednak pamiętać o zdrowiu psychicznym swojej kadry, zwłaszcza teraz, gdy czeka nas czas ochłodzenia koniunktury, co podbije niepokoje.

Do tego trzeba dodać nowe technologie: dla rynku pracy najważniejsza jest chyba robotyzacja i niezwykle szybko postępujący proces stosowania w praktyce Sztucznej Inteligencji. Jak one wpływają i w pewnej perspektywie wpływać będą na rynek pracy, także w Polsce?

Kurs na automatyzację firmy obrały już dawno temu, ale proces modernizacji przez minione lata mocno nie przyspieszył. Przedsiębiorcy, którzy działają w warunkach niepewności raczej zamrażają inwestycje i skupiają się na rozwiązywaniu doraźnych problemów związanych m.in. z przerwanymi łańcuchami dostaw, brakiem produktów i surowców czy rosnącymi cenami. Nie można mieć jednak wątpliwości, że rynek pracy się zmienia, a technologia odpowiada za część tych przemian. Przypomnę analizę Pearson, z której wynika, że 20 proc. zawodów zniknie całkowicie, a 70 proc. ulegnie mniejszym lub większym zmianom. Firmy i pracownicy powinni się na to przygotować, choć zmian nie widać. Z „Barometru Polskiego Rynku Pracy” wynika, że podczas gdy w 2021 roku 38 proc. przedsiębiorców uważało, że w ich branży przyspieszyła automatyzacja, już w tym roku taką opinię wyraża 32 proc. firm. Najlepiej jest pod tym względem w logistyce (67 proc.), IT (59 proc.) oraz w średnich przedsiębiorstwach (38 proc. vs. 29 proc. małych i 28 proc. dużych).
Kiedy pytamy firmy o faktyczne działania związane z automatyzacją, co piąta przyznaje, że aktualnie w przedsiębiorstwie wdrażane są rozwiązania z zakresu automatyzacji lub/i robotyzacji, 17 proc. planuje to w niedalekiej przyszłości, a 19 proc. aktualnie nie planuje, ale nie wyklucza tego w kolejnych latach. Zdecydowanymi liderami technologicznej rewolucji są duże firmy, wśród których co trzecia stawia na automatyzację. Co ważne, co drugi pracodawca zakłada redukcję etatów wynikającą z automatyzacji. Należy jednak docenić świadomość pracodawców, jeżeli chodzi o konieczność przekwalifikowania pracowników i wyposażenia ich w nowe umiejętności. Szkolenia z zakresu obsługi nowych systemów i maszyn planuje 44 proc. firm, a 21 proc. przekwalifikuje osoby, którym robot zabierze pracę.
Niewielkie tempo automatyzacji uspokaja pracowników. 7 na 10 osób nie zauważyło, by w ostatnim czasie zatrudniająca ich firma modernizowała się technologicznie. Automatyzację miejsca pracy dostrzegło 16 proc. badanych, szczególnie z miast powyżej 500 tys. mieszkańców. Widać jednak dużą świadomość dotyczącą zmian. 44 proc. osób chce podnosić swoje kwalifikacje. Są to głównie osoby młode. Tylko co trzeci pracownik nie zamierza się dokształcać. Motywacją dla zdobywania nowej wiedzy jest to, że chociaż nie widzimy przyspieszającej automatyzacji, już 17 proc. z nas zna kogoś komu robot zabrał pracę. Takie zjawisko zaobserwowali szczególnie młodzi pracownicy poniżej 25 roku życia.

Nie uciekniemy też od problemów demograficznych. Znane już Europie i części świata zjawisko starzenia się społeczeństw zaczyna być też problemem polskim. Ważną kwestią stanie się m.in. zatrzymanie w pracy jak najdłużej seniorów. W praktyce ciekawym narzędziem zastosowanym w 2022 r. w Polsce może być ulga podatkowa – zwolnienie z PIT dochodów osób, które mimo osiągnięcia wieku emerytalnego zostają, bez korzystania z emerytury, na rynku pracy. Oczywiście skuteczność takiego rozwiązania można będzie ocenić dopiero za jakiś czas, ale chyba jest to krok w dobrym kierunku.

Zdecydowanie. GUS prognozuje, że do 2050 roku 40 proc. Polaków będzie mieć 60 lat lub więcej. Firmy zapewniają, że chętnie zatrudnią pokolenie 50+, ale deklaracje rozmijają się z rzeczywistością. W „Barometrze Polskiego Rynku Pracy” przyjrzeliśmy się rozkładowi wieku załogi w firmach i pracownicy 50+ stanowią do 20 proc. zespołu w ponad połowie przedsiębiorstw. Z eksperymentu Polskiego Instytutu Ekonomicznego wynika też, że osoby dojrzałe są zapraszane na rozmowy rekrutacyjne kilkukrotnie rzadziej niż osoby młode.
A niesłusznie, bo dojrzali pracownicy mają doświadczenie oraz często unikalną wiedzę, którą mogą się podzielić z młodszymi. Spójrzmy też na deklaracje pracowników. Połowa osób (48 proc.) nie chce przedłużać swojej aktywności zawodowej ponad wiek emerytalny. Gdyby jednak miało do tego dojść, podstawowym argumentem za wydłużeniem swojej obecności na rynku pracy jest znacznie wyższa emerytura. 47 proc. z nas zgodzi się na dłuższą pracę pod warunkiem zwiększenia świadczenia w przyszłości. Na drugim miejscu uplasowało się dostosowanie charakteru zajęcia do kondycji fizycznej potencjalnego emeryta (36 proc.). Podium argumentów za dłuższą aktywnością na rynku pracy zamykają ulgi podatkowe. 27 proc. z nas wskazuje, że zerowa stawka PIT przekona ich do pozostania w pracy po uzyskaniu wieku emerytalnego.

Wielość wątków, które poruszyliśmy w tej rozmowie dowodzi, iż postawiona przeze mnie na początku teza, iż rynek pracy pod względem zjawisk i procesów jest tylko z pozoru drzemiącym wulkanem. A niewiadomych, o których mówiliśmy jest wiele: dostosowanie modelu edukacji do potrzeb pracodawców, niska aktywizacja zawodowa kobiet w Polsce, wciąż duży odsetek Polaków myślących o wyemigrowaniu w poszukiwania lepszej pracy. Jakie to stawia zadania przed rynkiem pracy?

Od wielu lat powtarzam, że trzeba zacząć od edukacji, która jest najważniejsza. Powinniśmy lepiej wykorzystać potencjał intelektualny polskiego społeczeństwa, kształcić te kompetencje, które przyczynią się do wzrostu innowacyjności naszej gospodarki. Wydaje mi się, że Polska musi iść w tym kierunku. Jesteśmy jednak w takim momencie, że skupiamy się na przyziemnych problemach rynku pracy, zamiast myśleć o rozwoju i potrzebach polskiej gospodarki w przyszłości. Kształcimy młodych wyposażając ich w wiedzę dostępną w Internecie, zamiast uczyć ich pracy zespołowej, innowacyjnego myślenia, kreatywności. Musimy też wiedzieć jak kierować karierą młodych ludzi, tak, żeby wybierali zawody potrzebne za 5, 10 czy 15 lat.
Przykładowo, w zeszłym roku ze względu na pandemię potrzebnym zawodem była profesja pielęgniarki, co też potwierdzają badania. Są one jednak robione wstecz zamiast do przodu. I ciężko przewidzieć czy za 5 lat, gdy sytuacja pandemiczna się zmieni, będziemy potrzebowali aż tylu pielęgniarek, czy raczej budowlańców i kierowców. Powinniśmy mieć narzędzia, które pozwolą nam to przewidywać, tak jak robi się to w Niemczech. A pamiętajmy, że chodzi o przyszłość naszych dzieci. Dlatego ciągle o tym mówię, bo to jest szalenie istotne. Warto też pamiętać, to nie tylko zadanie dla polityków i przedsiębiorców, ale też rodziców. To oni są najlepszym doradcą dla swoich dzieci, jeżeli chodzi o wybór ścieżki zawodowej. Niech ten wybór nie będzie dyktowany modą, czy tym, gdzie na studia idą znajomi. Warto przyjrzeć się kompetencjom naszych dzieci i zobaczyć, co ich naprawdę interesuje. Jeżeli mamy w domu pasjonata motoryzacji, może nie warto wysyłać go na prawo, tylko niech zostanie najlepszym mechanikiem w swoim regionie. To pasja powinna dyktować nasz rozwój, a rodzice powinni nas w tym wspierać

Dziękuję za rozmowę.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Niedziele handlowe mogą wrócić w 2024 roku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Na polskim rynku pracy dzieje się cicha rewolucja. Skończy się wzrostem bezrobocia? czterodniowym tygodniem pracy? Czym zaskoczy? - Strefa Biznesu

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska