Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mroczna twarz polityki

Katarzyna Kaczorowska
Zamach na prezydenta USA Johna F. Kennedy'ego. Okoliczności tej zbrodni do dzisiaj budzą wątpliwości i wciąż nie brakuje głosów, że zabójca Lee Harvey Oswald działał na czyjeś zlecenie. Pytanie tylko - czyje?
Zamach na prezydenta USA Johna F. Kennedy'ego. Okoliczności tej zbrodni do dzisiaj budzą wątpliwości i wciąż nie brakuje głosów, że zabójca Lee Harvey Oswald działał na czyjeś zlecenie. Pytanie tylko - czyje? fot. east news
Co jakiś czas polityka ujawnia swoje najbardziej brutalne oblicze. Ofiary fanatyków przypominają potem, jak łatwo gorącą temperaturę dyskusji doprowadzić do wrzenia, którego nikt nie kontroluje - Katarzyna Kaczorowska

Tego dnia warszawska ulica przypominała piekło. Tłum okupował ulice wokół Sejmu, byle tylko nie dopuścić do środka prezydenta-elekta Gabriela Narutowicza. Sam generał Józef Haller nawoływał: "Rodacy i towarzysze broni! (...) W dniu dzisiejszym Polskę tę, o którą walczyliście, sponiewierano. Odruch wasz jest wskaźnikiem, iż oburzenie narodu, którego jesteście rzecznikiem, rośnie i wzbiera jak fala!".

11 grudnia 1922 roku prezydent-elekt miał zostać zaprzysiężony. Tłum przegrał, bo Narutowicz uroczystą przysięgę złożył. Ostatni akt polityczny histerii rozpętanej przez ówczesną prawicę dokonał się pięć dni później, w samo południe, w warszawskiej Zachęcie. Eligiusz Niewiadomski, malarz, wykładowca (jako pracownik ceniony za sumienność i pracowitość) zastrzelił pierwszego prezydenta niepodległej Rzeczypospolitej. Poseł mazowiecko-podlaski, ks. dr Kazimierz Lutosławski, w "Myśli Narodowej", która ukazała się dzień po zamachu, pisał:

"Nikt nie przeczy, że prezydent został legalnie wybrany i nikomu ani w głowie było tego aktu państwowego i praw prezydenta nie uznawać. Nie protestował nikt przeciw niemu, a akty nieposzanowania władzy i napastowanie posłów, senatorów i prezydenta zostały natychmiast przez całą prasę narodową potępione. Ale manifestować swój pogląd, że ten legalny akt był zdradą Narodu i naruszeniem jego najświętszych praw przez Polaków, co do Żydów się przyłączyli - to jest dobre prawo każdego obywatela w wolnym państwie. Nie każdy legalny akt jest chwalebny i wolny od zamachu zbrodniczości w zakresie moralnym".

Ksiądz Lutosławski nie miał wątpliwości - "nieszczęsny zamach morderczy na prezydenta Narutowicza pogrążył i tak podniecone nasze życie publiczne w istny atak szału, z którego z bezczelną skwapliwością starają się skorzystać wewnętrzni zaborcy: spisek masońsko-belwederski, przez żydostwo międzynarodowe politycznie prowadzony, ażeby zdrowy instynkt Narodu potworną wprost mistyfikacją zbałamucić".

Trzy miesiące później, inny endecki publicysta, Jan Zamorski, pisał o lewicy potępiającej ów polityczny mord: "Przecież w latach 1905 i 1906 ci sami kabotyni, którzy teraz w przesadę rozdzierali szaty i gęby dla potępienia morderstwa politycznego, uczyli swoich zwolenników, że morderstwo polityczne nie jest zbrodnią, że przeciwnie, uprzątanie przeciwników politycznych jest objawem obywatelskości, niepodległości i wielu innych cnót cywilnych".

Niewiadomski, choć przez wielu uważany za osobę niepoczytalną, został skazany na karę śmierci. Tuż przed wykonaniem wyroku w styczniu 1923 roku krzyknął na murach Cytadeli: "Ginę za Polskę, którą gubi Piłsudski!".

W 1993 roku został Człowiekiem Roku magazynu "Time" - razem z Nelsonem Mandelą, Frede-rikiem de Klerkiem i Jaserem Arafatem. Wybór był oczywisty. Dwaj pierwsi rozbroili apartheid w Republice Południowej Afryki, a Icchak Rabin wraz z przywódcą Palestyńczyków dawali całemu światu nadzieję na tak upragniony pokój na Bliskim Wschodzie.
Rok później Rabin, były generał i izraelski premier, dostał Pokojową Nagrodę Nobla. Lider Partii Pracy w 1993 roku w Oslo podpisał pokojowe porozumienie, na mocy którego obie strony konfliktu uznawały nawzajem Izrael i Organizację Wyzwolenia Palestyny. Najważniejsze jednak było to, że w czasie rozmów, którym patronował ówczesny prezydent USA Bill Clinton, uznano konieczność utworzenia Autonomii Palestyńskiej w Strefie Gazy, w mieście Jerycho.

Szok nastąpił 5 listopada 1995 roku, ale atmosfera w Izraelu gęstniała już od blisko dwóch lat. Rabin, który dla jednych był uosobieniem nadziei, dla innych stał się zdrajcą narodu żydowskiego, który lekką ręką chce oddać Arabom jego ziemię obiecaną. Na wiecach protestowali prawicowi działacze wspólnie z Arielem Szaronem i Ben-jaminem Netanjahu, a kukły przedstawiające Rabina przebierano w arafatkę czy mundur SS... Szokowało, kiedy podczas jednej z manifestacji modlono się o śmierć premiera, a na innej niesiono trumnę z napisem "Icchak Rabin - morderca syjonizmu".
Strzały padły na skwerze Królów Izraela w Tel Awiwie. Żydowski nacjonalista związany ze skrajną prawicą, Jigal Amir, był studentem prawa i wierzył, że jego czyn był jedynym możliwym aktem sprawiedliwości w obronie narodu żydowskiego...

Profesor socjologii i populista. Elegant, w zawsze nienagannie skrojonych garniturach i świetnie dobranych krawatach, rozpoznawalny już z daleka po charakterystycznej, gładko ogolonej głowie. Wygadany, w polityce przeszedł drogę od poglądów lewicowych do populistycznych. I absolutnie nie krył tego, że jest gejem. Ba, cała Holandia o tym wiedziała. Pim Fortuyn - bo o nim mowa - karierę zaczynał w holenderskiej Partii Pracy, potem, najwyraźniej zradykalizowany, zaczął myśleć o przystąpieniu do holenderskich komunistów. Ci jednak go nie chcieli, więc Fortuyn postanowił zacząć grać solo.

Jego ostre, krytyczne wobec mniejszości muzułmańskiej i islamu wypowiedzi, zjednywały mu coraz większe poparcie wśród Holendrów, coraz wyraźniej nieradzących sobie z emigrantami. Fortuyn jednak równie ostro reagował, kiedy próbowano porównywać go do skrajnej prawicy i wściekał się, kiedy stawiano go w jednym rzędzie z Austriakiem Jörgiem Haiderem.

Antyislamskie wypowiedzi holenderskiego polityka miały jednego, bardzo konkretnego adresata - Fortuyn krytykował Khalila el-Moumni, jednego z przywódców muzułmańskiej mniejszości w Holandii. I atakował go nie za to, że jest muzułmaninem, ale za to, że otwarcie sprzeciwia się procesowi asymilacji.

6 maja 2002 roku spokojna Holandia przeżyła szok. Podwójny. Pim Fortuyn zginął zamordowany przez sfanatyzowanego zamachowca. Nie był to jednak muzułmanin. Fortuyna zabił Holender, Volkert van der Graaf, deklarujący jak najbardziej lewicowe sympatie polityczne.

Reżyser, prawnuk brata słynnego malarza impresjonisty Vincenta van Gogha, z wykształcenia prawnik, aktor i publicysta, znany był ze zdecydowanych wypowiedzi. Ironiczny, błyskotliwy, związany z republikanami opowiadającymi się przeciwko monarchii, zaangażował się w kampanię Somalijki Ayaan Hirshi Ali, która w Holandii uzyskała azyl polityczny i dostała się do parlamentu.
Ali starała się nagłośnić obyczaj obrzezania dziewcząt, powszechny w części krajów afrykańskich, w tym i w Somalii, który na całe życie okalecza tysiące młodych kobiet. Ayaan Hirshi, która uciekła z Somalii, alarmowała, że wiele z ofiar tego okrutnego rytuału umiera - zabieg przeprowadzany jest w warunkach urągających jakiejkolwiek higienie.

Uciekinierce postanowił pomóc van Gogh - razem nakręcili film "Submission" ("Podporządkowanie"), w którym opowiedzieli historię trzech prześladowanych muzułmanek. Było oczywiste, że naruszenie obyczajowego tabu - a takim musiało być pokazanie dziewczyny maltretowanej przez męża poślubionego z woli rodziny, a nie jej wyboru, czy matki nieślubnego dziecka, będącej ofiarą gwałtu - rozpęta histerię. Ali i van Gogh zaczęli dostawać pogróżki, ale oboje je bagatelizowali. Co mogło im się stać w bogatej i bezpiecznej Holandii?

Ale van Gogh chodził nad przepaścią. W 2003 roku wydał książkę "Allah wie najlepiej", która rozwścieczyła fundamentalistów islamskich.

2 listopada 2004 roku Theo jak zwykle jechał do pracy. Rowerem. Nie miał żadnych szans. Dosięgło go siedem kul, ale zabójca dla pewności poderżnął mu jeszcze gardło...

26-letni Mohammed Bou-yeri, Holender o marokańskich korzeniach, przybił nożem do piersi ofiary pięciostronicowy list pełen gróźb wobec Żydów, przyjaciółki van Gogha Hirshi Ali i zachodnich rządów. Jak na ironię, Theo zginął w trakcie pracy nad filmem poświęconym historii zabójstwa Pima Fortuyna. Holandia przestała być spokojna.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska