Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Można go podpalać, wyrzucać z okna i topić w Odrze...

Jacek Antczak
Archiwum prywatne
Z Leszkiem Sztokałą, wrocławskim kaskaderem, dublerem, epizodystą i statystą, który zagrał między innymi w filmie "80 milionów" Waldemara Krzystka, nie tylko o kaskaderskich trikach rozmawia Jacek Antczak

"Dla ciebie spalam się", chyba za często słuchasz tego kawałka. Ile razy się spalałeś?
- Kilkanaście.

Z jakim skutkiem?
- Z dobrym. W takim sensie, że było efektownie, a nic mi się nie stało - jak widać, jestem cały i zdrowy.

Kilka miesięcy temu na wrocławskim Rynku spaliłeś się ku radości harleyowców i gapiów, ale... nie do końca.
- Bo płonąłem tylko czterdzieści sekund. Przez kostium. Następnym razem muszę zrobić grubszy sweter i coś pod niego założyć. Na to spalenie zaprosił mnie klub harleyowców, by urozmaicić swój zjazd. Wcielałem się w rolę Freddy'ego Kruegera, postać ze słynnego horroru, który zostaje schwytany, podpalony i ku uciesze publiczności pokonany. Nie do końca się udało. Miałem jeszcze zapas oddechu i pełno energii, ale i tak ten występ był możliwością pokazania, że jestem i można mnie...

...podpalać?
- Podpalać, wyrzucać z okna, potrącać samochodem, topić w Odrze czy ciągnąć za koniem...

Albo trochę poturbować. Jak ktoś trafi do kina na film "80 milionów" Waldemara Krzystka, to zobaczy, jak Cię biją zomowcy.
- Zagrałem w kilku fajnych scenach, również jako statysta i epizodysta. Jako mały chłopak widziałem ojca, który wracał obolały do domu, pobity przez milicjantów. Tym razem mogłem wejść w jego skórę i zobaczyć, jak wyglądały starcia z ZOMO. Bitwa na moście Grunwaldzkim przejdzie pewnie do historii kina. Ta scena kosztowała ogromne pieniądze, a ja jestem zaszczycony, że brałem w niej udział. Nie obyło się bez kontuzji, woda z armatek wodnych ma ogromną siłę i kiedy dostałem w plecy strumieniem, przeleciałem nad koszem na śmieci i wpadłem pod tramwaj. Nie mogłem się wygramolić, miałem podbite oko, ale warto było. Podczas nagrywania innej sceny jechałem w ciężarówce z grupą aresztowanych. Wjechaliśmy na dziedziniec aresztu śledczego przy ulicy Łąkowej. Gdy z hukiem otworzyły się drzwi więźniarek, rzucili się na nas milicjanci. Wrzeszcząc, szarpiąc i kopiąc, wyrzucali nas z samochodów i ustawiali pod ścianą. Leżąc na ziemi, zobaczyłem, że kobieta, która patrzy, jak dostaję kolejne razy od przebranego za zomowca kolegi, rozpłakała się. Po ujęciu podszedłem do niej. Okazało się, że w latach 80. właśnie tutaj ją przywieziono i tak traktowano. Właśnie dla takich chwil warto być kaskaderem.

Nie jesteś już dwudziestolatkiem, bywałeś konwojentem, lakiernikiem, magazynierem, kierowcą, od 10 lat grasz w kapeli Kilersi, a dopiero kilka lat temu zamarzyłeś, by zostać kaskaderem.
- Już jako kilkulatek mówiłem, że zostanę klaunem albo kaskaderem. I tak się stało, bo ten zawód to skrzyżowanie odwagi kaskadera z wygłupami klauna. Od kilkunastu lat trenuję aikido, które bazuje na umiejętności sprawnego poruszania się i upadania. Gdy zobaczyłem, że we Wrocławiu powstaje szkoła kaskaderska, pomyślałem, że dochodzę do czterdziestki i może warto sprawdzić, czy się jeszcze do czegoś nadaję. Pytałem trenerów, czy nie jestem za stary, ale odpowiedzieli, że w tym zawodzie pracują starsi ode mnie. Czasem trudno obsadzać młodziutkich kaskaderów jako dublerów, bo nie wszyscy aktorzy są młodzi. Przeszedłem kurs i wyspecjalizowałem w...

...spalaniu się?
- Tak, rzeczywiście najbardziej lubię wszystkie tricki związane z ogniem. Choć polscy kaskaderzy, inaczej niż zachodni, którzy mają wąskie specjalizacje, są uniwersalni, potrafią zrobić różne rzeczy i już podczas szkolenia zdobywają wiele licencji.

Na przykład?
- Wysokościowe, spadochronowe, sztuk walki, strzeleckie, jazdy konnej, szermierki, kierowcy rajdowego, nurka i tak dalej. Ludzie przychodzą do szkoły kaskaderów posiadając już różne umiejętności, reszty uczą się na kursie. Ja wcześniej trenowałem aikido, judo i inne sztuki walki, pływałem, nurkowałem, byłem ratownikiem WOPR. Kurs jeździecki robiłem już w szkole kaskaderskiej, a strzelecki prywatnie. Strzelam z każdej broni: krótkiej i długiej.

A z kuszy?
- Pewnie, z łuku też, a jeśli chodzi o szermierkę, to potrafię w podstawowym zakresie pojedynkować się "szablą polską", co jest w programie szkoły kaskaderów, ale wolę broń palną.

Jakie było Twoje pierwsze doświadczenie kaskaderskie?
- Mieliśmy praktykę w filmie "Od pełni do pełni". Zabezpieczaliśmy plan. Bo zdarza się, że aktor jest sprawny, czuje się na siłach i chce sam wykonać niebezpieczną scenę. Produkcja nie zawsze się na to zgadza. Nawet najmniejszy uraz może wykluczyć go na wiele tygodni, a to wiąże się z przerwaniem zdjęć i poważnymi kosztami. W tym filmie mój przyjaciel Andrzej Nejman, wysportowany aktor, mimo że miał dublera, jeździł na linach zawieszony pod sufitem wytwórni z podczepioną do siebie na uprzęży Kasią Glinką i skakał ze statku do Odry.
Może nie były to skomplikowane numery, ale wymagały poświęcenia i odwagi. Był listopad, nocne zdjęcia, zimno, woda sześć stopni, płytko, około dwóch i pół metra, kamieniste dno usiane ławkami i koszami na śmieci. Usunęliśmy przeszkody i Andrzej wykonał wiele skoków. Takie sceny wymagają zabezpieczenia. Nurkowie, ratownicy, pogotowie muszą być na planie, niezależnie, czy wykonuje to kaskader, czy aktor. Ubezpieczałem Andrzeja - trzymałem drugi koniec liny, na której wisiał, wielokrotnie wyciągałem z wody na ponton, owijałem kocami termoizolacyjnymi i dostarczałem na brzeg. Zaufanie to podstawa. Trzymasz linę, na końcu której wisi życie twojego kolegi.

Twoja przygoda z kinem zaczęła się, zanim poszedłeś do szkoły kaskaderów. Jesteś statystą i epizodystą.
- Lubię kino. Po prostu. Zanim zostałem kaskaderem, zagrałem w pięciu filmach i kilku serialach. W "Pierwszej miłości" gram od dawna...

Kogo?
- Faceta o ksywie Bonanza, mieszkańca Wadlewa, wioskowego wiraszkę i kowboja. Czasami gdzieś jadę samochodem, idę do sklepu po wino. Jak to statysta. Przydomek przylgnął do mnie po scenie meczu piłkarskiego - grałem w koszulce z napisem "Bonanza". Odtąd Bonanza co chwilę pojawia się w "Pierwszej miłości". Raz nawet pojechał ciągnikiem. Rekwizytor załatwił go w wiosce, ale czas nas gonił, a rolnik poszedł w pole. No to poszedłem po kombajn i wjechałem na plan. Gdy reżyser pytał z podziwem: "Lechu, to potrafisz jeździć ciągnikiem?", odparłem, że "kaskader potrafi wszystko". I dostałem epizod.

Teraz grasz w "Głębokiej wodzie".
- Nie mam kaskaderskich sztuczek, ale gram w fajnych scenach w dwóch odcinkach: w jednej jestem w grupie Anonimowych Alkoholików, w drugiej prowadzę nielegalne walki psów.
Ale pewnie marzysz, żeby ktoś Cię fajnie zabił, wyrzucając z okna Sky Tower?
Każdy kaskader marzy o takich scenach. Oczywiście, nikt poza nim nie będzie wiedział, że to on leci z okna, bo bohaterstwo zawsze przydzielone jest aktorowi. Ale najważniejsze, że on wie, że to on i jak widzi, że to jest świetnie zmontowane, to satysfakcja jest ogromna. Może po tym wywiadzie taką scenę życia dostanę...

Co wybierasz: potrącenie, podpalenie, pobicie?
- Mogłoby być podpalenie, choć koledzy wiedzą, że mam jedno w głowie - porwanie cysterny. Pościg samochodowy i przy pełnej szybkości wskakuję na trap, jak w filmie "Mad Max". Każdy kaskader ma sceny, w których się czuje najlepiej. Ja dobrze się czuję w przeskokach z samochodu na samochód, w potrąceniach, to znaczy, gdy mnie się potrąca i jestem ciągnięty za pojazdami czy koniem. To lubię najbardziej. No i podpalenia. Przygotowuję się do zmierzenia się z kilkoma rekordami świata w tej dziedzinie. Jeden - spektakularny - chcę pobić w marcu we Wrocławiu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Można go podpalać, wyrzucać z okna i topić w Odrze... - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska