Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Moje szkolne wspomnienia - Część IV - Licealista (3)

Jan-Joachim Brzeski
Z pamiętnika ucznia głogowskiej szkoły z czasów powojennych.

W jesiennych miesiącach wznowiona została prowadzona we wsiach agitacja na rzecz kolektywizacji rolnictwa. Nasi przeszkoleni nauczyciele oraz my, uczniowie ze starszych klas, musieliśmy brać czynny udział w propagandzie. Jako uzupełnienie tych zebrań, nasz szkolny chór i zespół taneczny dawał część artystyczną. Występy były zawsze dobrze przygotowane, a zebrani w sali rodzice obdarzali nas głośnym aplauzem - szczególnie, gdy wśród chórzystów znajdowały się dzieci z tej wioski.

Dla nas uczniów aktywności te były bardzo męczące i przeszkadzały w normalnym toku nauki i życiu szkoły. Do określonych wiosek dowożono nas z reguły ciężarówkami przykrytymi jedynie plandeką, więc podczas jazdy bywało bardzo zimno. Z tych występów wracaliśmy do Głogowa najczęściej bardzo późno wieczorem przemarznięci „do kości”. Ten okres agitacji trwał do późnej jesieni 1952 roku.

W dziewiątej klasie doszedł jeden nowy przedmiot - przysposobienie wojskowe. W tym przedmiocie zapoznawano nas z podstawową strukturą Wojska Polskiego oraz z podstawowymi rodzajami broni - wyposażeniem żołnierzy, oraz z musztrą. Za dokładne maszerowanie i wykonanie rozkazów otrzymywaliśmy oceny. Rozkładanie i składanie broni (produkcji rosyjskiej) i granatów ręcznych (zapalniki były atrapą) było dla nas chłopców, interesujące. Strzelanie z broni małokalibrowej na stanowiskach na terenie koszar wojskowych, było też oczywiście przewidziane. Do koszar maszerowaliśmy ze śpiewem, przy czym prowadzący zajęcia nauczyciel bardzo zwracał uwagę na prawidłowe, wojskowe zachowanie się i za to też wystawiał oceny. Z tym wojskowym „kramem” nie miałem kłopotów, co gwarantowało mi dobre oceny.

Pod koniec lutego 1953 roku z głośników radiowych słychać było wiadomości o wydarzeniach na skalę światową. Podawano komunikaty dotyczące stanu zdrowia długoletniego władcy, urodzonego w Gruzji, syna szewca i praczki, człowieka, który powszechnie znany był pod nazwiskiem Stalin.

W dniu 5 marca 1953 roku rozległ się z głośników głos spikera radiowego oznajmujący, że „Stalin, wielki syn Związku Radzieckiego, nie żyje”. Był to moment kiedy nie tylko w Rosji, ale też we wszystkich państwach Układu Warszawskiego, wstrzymano oddech. Nas uczniów zgromadzono w auli szkolnej, gdzie stojąc poinformowani zostaliśmy o wydarzeniu. Kilka dziewcząt obok mnie zaczęło płakać. Ceremonia trwała około dwie godziny, po czym mogliśmy pójść do domu. Po kilku dniach znowu musieliśmy się zgromadzić w auli szkolnej, aby wysłuchać radiowej relacji z pogrzebu Stalina nadawanej z Moskwy. Były to bardzo długie godziny. Gdy później na temat tych wydarzeń i ceremonii rozmawiałem z moim wujkiem, ten jedynie krótko, ale bardzo trafnie powiedział: „Sic transit gloria mundi” (tak przemija chwała świata). Ciekawostka: o tym wydarzeniu w kronice szkoły nie ma ani słowa. Czyżby kronikarz (ktoś ze starszych klas) po prostu nie miał zamiaru choćby w kilku zdaniach o tym wspomnieć?

Dla nas uczniów rozpoczął się okres opracowywania „wielkich osiągnięć”. Musieliśmy uczyć się życiorysu Stalina po polsku i po rosyjsku. Na lekcjach rosyjskiego musieliśmy czytać długie artykuły z rosyjskiego dziennika „Prawda”, chwalące dzieła zmarłego przywódcy. O okropnościach ery stalinowskiej świat miał się dowiedzieć znacznie później.

Dla nas uczniów na razie niewiele się zmieniło. Przy występach chóru szkolnego musieliśmy w dalszym ciągu nosić zielonożółte koszule zetempowskie z czerwonym krawatem, czego bardzo nie lubiłem. Trwało to aż do mojej matury w 1955 roku.

Wielkim szkolnym wydarzeniem było zajęcie przejezdnego z uczniów, J. Kucharczyka, szóstego miejsce w Ogólnopolskiej Olimpiadzie Matematycznej. Cała szkoła została zebrana w auli, gdzie wyróżniono go, wspólnie z jego (i moim) nauczycielem matematyki, panem Matuszewskim.

Przedmiot nauczania „Przysposobienie Wojskowe” kończył się w dziesiątej klasie. Proponowano nam aby, jako chwalebne zakończenie podstawowego szkolenia wojskowego, zapisać się na kurs i zdać egzamin na prawo jazdy. Opłata za ten kurs była bardzo mała. Natychmiast się zgłosiłem i byłem bardzo zdziwiony, że ze szkoły byłem prawie jedynym uczestnikiem kursu.

Obowiązkowe jazdy samochodem i motocyklem prowadziły mnie przez rodzinny Głogów. Jeździliśmy wysłużonym dżipem produkcji amerykańskiej między ruinami zniszczonego centrum miasta albo ulicami przedmieścia, gdzie powolutku rozpoczęła się odbudowa miasta. Zadziwiające było, jak przez osiem lat, które upłynęły od zagłady prawie całego miasta, przyroda nieubłaganie starała się przykryć swą zielenią bezmyślne zniszczenia.

W kwietniu 1953 r. trwała w Ogólniaku rekrutacja do innych szkół, np. do średniej szkoły pedagogicznej. Zgłosiło się wielu kolegów i koleżanek. W efekcie, z dwóch klas ósmych powstała jedna klasa dziesiąta. W nowym roku szkolnym 1953/54 było nas w klasie „aż” 14 uczniów. Może dzięki temu (każdy był częściej pytany) moje wyniki nauczania się znacznie poprawiły, a może były inne powody? Miałem już 17 lat, a krew nie woda...!

W 1954 r. zdarzył się w życiu szkoły niecodzienny wypadek. Podczas trwania egzaminu maturalnego z biologii zasłabł nagle dyrektor szkoły, pan Franczak. Zsunął się nieprzytomny z krzesła. Wezwano pogotowie, ale następnego dnia zmarł. Nie doczekał uroczystego wrześniowego dnia oddania do użytku sali gimnastycznej, która mu bardzo leżała na sercu, o której marzył i się o nią troszczył.

Tak minęły następne dwa lata licealisty w Głogowie, zbliżał się termin matury. Egzamin maturalny, zwany też egzaminem dojrzałości, obejmował pięć przedmiotów. Z matematyki i z języka polskiego były przewidziane egzaminy pisemne i ustne, a z fizyki, biologii i nauki o konstytucji składaliśmy jedynie egzaminy ustne. „Jedynie” jest tu łagodnie powiedziane - uczyć musieliśmy się intensywnie. Byłem więc zmuszony spędzić całe tygodnie przed egzaminem nad książkami i zeszytami, nad powtórką przerobionego materiału z przedmiotów maturalnych.

Na początku ósmej klasy było nas 82, a do matury, w jedenastej klasie przystąpiło jedynie 13 uczniów. Jasne, wielu uczniów z mojej i sąsiedniej klasy zmieniło szkołę, ale wielu uczniów zrezygnowało, bowiem wymagania ciągle wzrastały.

Pod koniec maja, w pierwszym dniu pisemnego egzaminu maturalnego z języka polskiego, zamówiliśmy w klasztorze redemptorystów mszę świętą w intencji dobrych wyników egzaminów. Mszę św. odprawił przeor klasztoru, a ja grałem na fisharmonii. Po mszy, w krótkim przemówieniu życzono nam wszystkim „złamania karku” i dużo pomyślności.

Egzaminy zdaliśmy wszyscy. Gdy po egzaminach ustnych opuściłem salę, uczyniłem to o czym marzyłem już od dawna: Zdjąłem czerwony krawat i wrzuciłem do najbliższego kosza, ze słowami „wreszcie!” Nauczyciel, który to zauważył, spytał jedynie: „Wszystko w porządku?”. Przytaknąłem, on pogratulował mi krótko i życząc wszystkiego najlepszego, zostawił mnie samego.

Również moja „prywatna nauczycielka rosyjskiego”, moje serduszko, zdała wszystko z bardzo dobrymi ocenami. Oboje wpadliśmy sobie w ramiona, byliśmy szczęśliwi.

Moje dalsze życie? .... Może kiedyś opowiem.

Rubryka tworzona we współpracy z Towarzystwem Ziemi Głogowskiej. Masz ciekawe wspomnienia z czasów szkoły? Wyślij je na adres email [email protected].

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska