Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mój panel dotykowy, czyli: co o ty wiesz o dżawie?

Jacek Antczak
Alt, Backspace, Ctrl, Delete, Enter... W ostatnich dniach przekonałem się, że jeśli nie zna się powyższego alfabetu, alfabetu współczesnego świata, można się uznać za życiowego analfabetę.

Bo jeśli dziś nie potrafisz sobie "wygenerować certyfikatu" i zaktualizować, pardon, "zapgrejdować dżawy" oraz "sporządzić kopii zapasowej swego thunderbirda", to cud, że się jeszcze uchowałeś.

A w życiu każdego człowieka, także felietonisty pochodzącego z epoki Gutenberga (to taki gość, co wymyślił takiego średniowiecznego facebooka), nadchodzą czasem czarne dni. A jak wiadomo, pechowe sytuacje lubią się na siebie nakładać. Powiedzmy, że nadchodzi czas zakupu nowego laptopa, a jednocześnie bank, w którym masz konto, uaktualnia oprogramowanie i prosi klientów, by sobie "wygenerowali certyfikat bezpieczeństwa". Jeśli wraz ze swoim awatarem przeżyjesz oba epokowe wydarzenia, oznacza to, że przeszedłeś wielką próbę. Nie musisz się wylogowywać z tego świata i spokojnie możesz się zresetować.

Najbardziej podobało mi się, że będę teraz miał terabajt, bo ten przedrostek pochodzi od greckiego téras, czyli potwór. Potwornie to skomplikowane

Pierwszy poziom (laptop) okazał się dość prosty. Po paru godzinach rozmów z ludźmi, którzy twardo stąpają po ziemii (to taki okrągły twardy dysk), wiedziałem już, że potrzebny mi i7 lub i5 i... 1 000 000 000 000 bajtów na dysku. No i jeszcze jakieś HDD, 8MB, LED i takie tam wifi. Najbardziej podobał mi się terabajt, bo ten przedrostek pochodzi od greckiego téras, czyli potwór. Ale nawet potwornie naładowany wiedzą informatyczną nie podołałem poziomowi 2, czyli bankowi, który podał mi instrukcję postępowania w przypadku niemożliwości wykonania przelewu.

Kilkanaście stron informacji z obrazkami o ściąganiu jakichś programów, wpisywaniu kluczy, grzebania w zakładkach i odpowiadania na pytania w trzech językach (polskim, angielskim i suahili, czyli języku informatyków). Po czterech wieczorach poddałem się i zadzwoniłem po pomoc. Techniczną. Uprzejmy bankowy informatyk powiedział, że trzeba było tak od razu, bo oni sobie zdają sprawę, że nie każdy użytkownik (tak powiedział, serio) jest komputerowym specem i poprowadzi mnie za rękę. Ucieszyłem się, bo wiedziałem już, że łatwiejsze niż wygenerowanie tego certyfikatu byłoby skonstruowanie bomby atomowej.

Informatyk prowadził mnie za rękę po... "panelu dotykowym" godzinę. Ściągaliśmy sobie Javę (za moich czasów taki motor, to było marzenie), wyglądaliśmy przez okna ("jaki ma Pan windows?"), otwieraliśmy jakieś dodatki, "wchodziliśmy w przeróżne ustawienia i konfiguracje" (nic z tego, o czym myślicie), instalowaliśmy wtyczki i dodatki. Nawet fajnie było. Przelew wykonałem. Egzamin z życia zaliczyłem. Enter. I delete.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska