Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Młodych ludzi już nie obchodzi "Pan Tadeusz". To jest jakiś absurd! (ROZMOWA)

Hanna Wieczorek
Prof. Mirosława Nowak-Dziemianowicz
Prof. Mirosława Nowak-Dziemianowicz fot. Archiwum prywatne
- Jeśli w XXI wieku, w europejskim kraju, na maturze, a więc na egzaminie dojrzałości, prosi się osiemnastolatka, żeby odpowiedział na pięć pytań do tekstu, który ma poniżej, to jest żart. To jest zadanie dla dziecka ze szkoły podstawowej - mówi prof. Mirosława Nowak-Dziemianowicz, dziekan Wydziału Nauk Pedagogicznych Dolnośląskiej Szkoły Wyższej w rozmowie z Hanną Wieczorek.

Kolejne europejskie badania pokazują, że 20 procent polskich uczniów nie umie czytać ze zrozumieniem. To taka trudna sztuka?
W XXI wieku nie jest to osiągnięcie cywilizacyjne. To podstawowa kompetencja, której brak świadczy o poziomie polskiej szkoły i edukacji. Ja o tym lata całe piszę i środowisko nauczycielskie jest na mnie obrażone. I tyle.

Można nauczyć dzieci tej sztuki?
Można, ja moje nauczyłem.

Z dzieci, które czytają bez zrozumienia, wyrastają dorośli, którzy też nie rozumieją.

Aleksander Nalaskowski zrobił badania "Nauczyciele z prowincji u progu reformy oświatowej", jeszcze przed reformą oświatową rządu Buzka. Okazało się, że wielu przedstawicieli tego środowiska nie rozumie czytanego tekstu i nie zna znaczeń różnych pojęć. Tak to już jest, że wszystko zależy od jakości edukacji.

Tylko od edukacji?
Jakość naszych kompetencji zależy od kilku rzeczy: naszych zdolności, możliwości i jakości naszej edukacji. A więc, od tego, jakie warunki są nam stwarzane do uczenia się i czy są w ogóle stwarzane? Czy są adekwatne do naszych możliwości i czy ktoś zna te możliwości? Czy ktoś zna prawidłowości rozwoju procesów poznawczych i czy warunki naszej edukacji są dostosowane do tych procesów? Czy może są to kolejne, dziwne pomysły polityczne i to z tych pomysłów składa się system edukacji, który obecnie w Polsce przemyślanym systemem, z wizją rozwoju człowieka, nie jest. Bardziej przypomina materię ciętą nożyczkami pod chwilowe i lokalne braki. Całe lata mówiono, że edukacja jest kiepska, ponieważ szkoły są przeludnione. Jest wyż i nauczyciel nie indywidualizuje zajęć, bo ma za dużo uczniów i za dużo obowiązków. Teraz jest niż demograficzny, szkoła mogłaby odetchnąć i nareszcie w komfortowych warunkach pokazać, co potrafi. Zniknąłby podstawowy problem - przepełnienie.

To takie proste?Mówię to z ironią. Podstawowym problemem nie jest to czy mamy za dużo, czy za mało dzieci w klasach. Teraz, kiedy jest mało dzieci, można by pokazać, jak idealnie wygląda edukacja w małych zespołach dziecięcych, ale szkoły się zamyka, bo decyduje o tym rachunek ekonomiczny.

W masowej, przeludnionej szkole można dobrze uczyć?Wszędzie można stworzyć warunki do uczenia się. Trzeba tylko wziąć pod uwagę inne zmienne. Na przykład, jeśli gdzieś jest dużo ludzi, to mamy problem w stworzeniu bliższego kontaktu interpersonalnego. A więc bezpośredniej rozmowy ucznia i nauczyciela każdego dnia. Znamy badania, z których wynika, że są uczniowie, z którymi nauczyciele nigdy nie rozmawiają, którym nie zdarza się wejść w sytuację komunikacyjną z nauczycielem przez cały rok.

To chyba niemożliwe.Nauczyciele rozmawiają na lekcji z dobrymi uczniami, którym nie są potrzebni. I nie próbują rozmawiać z tymi z ostatnich ławek, ale ich dyscyplinują - mówią: nie krzycz, siedź prosto, co z ciebie wyrośnie, ty idioto. Nie próbują rozmawiać, bo to nie jest takie przyjemne, ani tak łatwe, jak rozmowa z prymuską. A ci "dobrzy czy najlepsi uczniowie" przychodzą z dużym kapitałem indywidualnym i społecznym, który zawdzięczają rodzinie i jej statusowi. Ci, którzy mają ogromne braki, a szkoła mogłaby im pomóc, potrafią przeżyć cały rok szkolny nie nawiązując bezpośredniego kontaktu z nauczycielem.

Nauczyciel nie powinien się skupiać na pracy z najlepszymi uczniami?Powinien pracować i z bardzo dobrymi, i ze słabymi. Nie wolno nam gubić talentów. Taki zawód... Lekarzowi, nikt nie mówi, że będzie leczył tylko grypę, a nie będzie leczył angin i ma wobec tego komfortową sytuację. Nauczyciel musi się zajmować dzieckiem zdolnym i słabym. Z uczniem, który przychodzi bez umiejętności, wiedzy i kompetencji, trzeba pracować inaczej niż z tym, który przychodzi wyposażone już w te kompetencje.

Różnice są tak duże?Tak. Są jeszcze dzieci, które trzeba uczyć alfabetu, ale dużo uczniów zaczyna naukę z umiejętnością czytania. Nie wiadomo czy czytania ze zrozumieniem, ale z opanowaną technicznie tą umiejętnością.

Wracamy do czytania ze zrozumieniem...Trudno nie wrócić. Choćby z powodu system egzaminów zewnętrznych. Do świadomości nauczycieli i decydentów dociera, że coś z nimi jest nie tak. Jeśli w XXI wieku, w europejskim kraju, na maturze, a więc na egzaminie dojrzałości, prosi się osiemnastolatka, żeby odpowiedział na pięć pytań do tekstu, który ma poniżej, to jest żart. To jest zadanie dla dziecka ze szkoły podstawowej. A psychologia rozwoju mówi, że zadania banalnie proste, nas demotywują. Od lat matura jest banalnie prosta. Sprawdzenie, czy rozumiem tekst, polega na tym, że ktoś mi daje zadanie zinterpretowania, opisania problemu, którego ten tekst dotyczy. Nie chodzi o to, by dać dziesięć linijek tekstu i zapytać: kto jest podmiotem? Mężczyzna czy kobieta? Dokąd idzie bohater? Czego boi się bohater tego tekstu?

Może osoby, które układają test boją się zadać trudniejsze pytania, wymagające znajomości lektury?
Mam dwudziestoletniego syna, ścisłowca. Rok temu zdawał maturę i dziś jest na politechnice. Przyznaje, że lektur nie czytał. Kiedy pytam dlaczego, słyszę: - Bo to jest strasznie nudne. Od lat mówię, że nie zachęci się młodych ludzi do czytania przepięknym "Panem Tadeuszem". Dwudziestolatka w XXI wieku nic nie obchodzi "gryka jak śnieg biała". Chyba, że jest poetą, chce zostać literatem i dostrzeże piękno mickiewiczowskiego dzieła. Wszyscy pozostali - miłośnicy gier komputerowych, współczesnej popkultury - nie będą tego czytali. Trzeba im podsunąć poruszające książki dotyczące ich rzeczywistości. Lektury opowiadające o ważnych dylematach etycznych, które będą ich udziałem. Młodych ludzi naprawdę już nie obchodzi ostatni zajazd na Litwie i ostatni polonez. To jest jakiś absurd. "Pan Tadeusz" powinien być zarezerwowany dla studentów filologii polskiej. Wiem, że teraz narażam się "patriotom", ale nie wolno zamykać oczu i nie zwracać uwagi na rzeczywistość. Nie znam żadnego młodego człowieka, który by to przeczytał.

Tym bardziej, że dostaje do czytania fragmenty "Pana Tadeusza".To jest lektura wyrwana z kontekstu, młodzi ludzie nie wiedzą, w jakich okolicznościach powstał "Pan Tadeusz", po co Mickiewicz go napisał. Dzisiaj w Polsce szkoła jest instytucją archaiczną. Napisałam na ten temat tyle książek i artykułów, że czasem nie chce mi się na ten temat mówić. Ale, żeby to wiedzieć, trzeba czytać. A książek nie czytają politycy, ministrowie, kuratorzy, dyrektorzy wydziałów edukacji. A jak nie czytają, to nie wiedzą, o czym piszą inni ludzie. Zresztą nie tylko oni, nie czytają także przedstawiciele wolnych zawodów. 50 procent Polaków nie bierze do ręki książek. Lubię czytać i wakacje spędzam z beletrystyką. Mieliśmy ulubione miejsce, gdzie wyjeżdżaliśmy z rodziną. Brałem krzesełko, siadałam nad brzegiem jeziora i czytałam książkę za książką. Zaprzyjaźniony bosman przyszedł kiedyś i mówi: - Wiesz, Mirka, mnie bardzo dużo ludzi pyta o tę biedną kobietę, co na tych wakacjach siedzi sama na tym krzesełku i tak czyta, i czyta. Więc wymyśliłam mu odpowiedź: - Mów, że ta kobieta jest naukowcem i musi czytać... I miał już spokój, ludzie mówili: "achaaa" i nie ubolewali nad tą biedną kobietą, która tylko czyta. Ta biedna kobieta, obiekt troski plażowiczów, to pełne współczucia: "achaa", kiedy dowiadują się, że czytanie to jej zawodowy obowiązek, to najlepsza puenta.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska