Ostatnie 48 godzin dla reprezentacji Polski to było istne szaleństwo. Pierwszy po przylocie do Bratysławy test na COVID-19 wyeliminował ze składu naszej reprezentacji pięciu zakażonych zawodników - Piotra Chrapkowskiego, Jana Czuwarę, Damiana Przytułę, Adam Morawskiego oraz Kacpra Adamskiego (jeszcze w Polsce, z tego samego powodu, odpadli Dawid Dawydzik i Rafał Przybylski).
To był dopiero początek problemów, bo przez kolejne półtorej doby nasza drużyna czekała na wyniki testów numer dwa i cztery, a test numer trzy u wszystkich dał wyniki negatywne. W tym czasie organizatorzy utrudniali naszej drużynie treningi (zajęcia, zamiast w hali, odbyły się w hotelowej sali konferencyjnej, gdzie nie było możliwości trenowania z piłkami), w czwartek dopiero po interwencji naszego sztabu naszą ekipę wpuszczono do hotelowej restauracji na śniadanie.
Kiedy wyniki wspomnianych dwóch testów dostarczono (cztery godziny po zapowiadanym terminie, godzinę po zaplanowanym w hali treningu) okazało się, że niejednoznaczne wskazania – jeden test pozytywny, drugi negatywny – mają Bartłomiej Bis i troje członków sztabu. W końcu jednak udało się przeprowadzić w miarę normalne zajęcia w hali treningowej. W miarę, bo bez Bisa i pięciu zawodników, którzy dolecieli do Bratysławy jako zastępstwo wyeliminowanych z turnieju przez koronawirusa kolegów. Rezerwowi w czwartek wieczorem nadal czekali bowiem na wyniki testów. Nasz selekcjoner, Patryk Rombel, na tym jedynym treningu miał tylko 12 zawodników, w tym jednego bramkarza, Mateusza Korneckiego.