Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mistrz świata Michał Turyński: Lubię się bić na czyimś podwórku (ROZMOWA)

Wojciech Koerber
Sarajewo, 11 marca. Radość Michała Turyńskiego i Tomasza Skrzypka (w rogu, a raczej w narożniku), spuszczona głowa Dzevada Poturaka.
Sarajewo, 11 marca. Radość Michała Turyńskiego i Tomasza Skrzypka (w rogu, a raczej w narożniku), spuszczona głowa Dzevada Poturaka. Dzevad Poturak facebook
Z 30-letnim Michałem Turyńskim (Fighter Wrocław), zawodowym mistrzem świata prestiżowej organizacji WAKO PRO w kick-boxingu (kat. superciężka), rozmawia Wojciech Koerber.

Gdy wychodził Pan w sobotę i niedzielę na miasto, to jaki pasek wybrał do spodni?

Haha, swój stary.

A swój nowy?

Wziąłem tylko do znajomych i na Targi Żywności Ekologicznej, które odbywały się akurat we Wrocławiu. Reprezentowaliśmy tam klub Fan Fit II ze Stadionu Miejskiego, w którym trenujemy jako Fighter Wrocław. Poza tym żadnych fajerwerków nie było.

To już wiem od trenera Skrzypka. Po gali napisał m.in.: „godz. 2 w nocy, jesteśmy w pokoju hotelowym, trzeźwi, żadnego afteru, sztucznych ogni i podnoszenia stołów zębami.” A jak ocenia Pan samą walkę w Sarajewie z Bośniakiem Dzevadem Poturakiem? Musiała być w Pana wykonaniu niezła, skoro sędziowie przyznali wygraną na punkty na terenie wroga.

Zgadza się, walczyliśmy w jego rodzinnym mieście i w jego hali, czyli mogę mówić o swoim sukcesie. Pierwszą rundę oceniam jako wyrównaną, w kolejnych byłem szybszy, wyprzedzałem jego ataki i akcje, którymi znokautował już 31 ludzi. To legenda.

Organizatorzy liczyli, że dostarczyli swojej gwieździe mięso armatnie z Polski, ale to mięso nie dało się rozszarpać i pożreć?

Na pewno walczyłem w paszczy lwa i na pewno z gościem, który – teoretycznie – był dwie klasy wyżej niż ja. Zresztą wszystkie media branżowe wysoko moich akcji nie oceniały. Wiem, że Poturak od 12 lat nie przegrał wcześniej w Sarajewie, ale ostatnio uległ numerowi 1, Zabitowi Samiedovowi. No i ma już 38 lat, co działało na moją korzyść. Już po rozgrzewce mógł się czuć nieco podmęczony, bo pierwszy raz w życiu spotkałem się z sytuacją, że odegrano wszystkie cztery zwrotki Mazurka Dąbrowskiego. I po każdej kolejnej on wydawał się być coraz bardziej zdziwiony.

Czyli pomylili się Bośniacy w doborze przeciwnika.

Mnie nigdy nie stawiano w roli faworyta. Raczej ściągano jako gościa, który przyjedzie po pieniążki i po łomot. Być może zbagatelizowali mnie nieco po porażce na punkty z Thomasem Hronem w Wilnie. Historia się jednak napisała i nikt już mi tego mistrzostwa nie zabierze.

To starcie kogutów podczas konferencji prasowej było w pewien sposób reżyserowane, czy faktycznie między Panem i Poturakiem pojawiła się zła krew?

Sama sytuacja wyglądała groźnie, przynajmniej ja ją wziąłem na poważnie. Po wszystkim Dzevad przyszedł jednak i przeprosił. Powiedział, że po części sam ją nakręcił, ze względów komercyjnych. Później zachowywał się jednak fair, od klasowych zawodników można i trzeba wymagać klasowych zachowań. Niesamowity człowiek, ale cóż – no zepsuliśmy święto w Sarajewie.

A zarobek godny? Będzie na starego malucha?

Gdybym miał tam pojechać dla samych pieniędzy, to na pewno bym nie pojechał.

Ponoć w szatni nie mieliście prysznica, a w ringu nie było dziewczyn z numerkami.

W hotelu mieszkaliśmy czterogwiazdkowym, z basenem i cywilizacją. Ale po wejściu do hali doznałem szoku. Ciężki PRL, u nas podobnych już nie ma. Drewniane deski na siedzeniach, stare lampy, a w środku tartan. Do toalety natomiast mieliśmy ze swojej szatni ze sto metrów, po przekątnej hali. Do tego tylko kilka stopni na plusie, chodziłem w koszulce termicznej i dwóch bluzach. Kaloryfery pozakręcane, toalety pozamykane, a cała gala surowa – u nas by się nie sprzedała. Muzyka, wychodzi dwóch gości, biją się i w kółko to samo – muzyka, wychodzą, tłuką się, muzyka dwaj następni, tłuką się. Walka totalna, bez żadnych przerw dla kibiców, których było około czterech tysięcy. Wszyscy skandowali imię Poturaka, ale ja akurat lubię walczyć na czyimś podwórku, to wyzwala u mnie większy focus, większą koncentrację. Wiadomo, że w ringu chcemy się zniszczyć i zabić, ale po walce trzeba się szanować i tak było. Nie lubię zawodników-buraków. Dziękuję trenerom: Tomkowi Skrzypkowi, z którym szlifowaliśmy techniki ogólne i Piotrowi Szypulskiemu, z którym pracowałem nad technikami bokserskimi. Pozdrawiam też żużlowców Włókniarza Częstochowa. Tomek został ostatnio ich opiekunem od przygotowania fizycznego i przez tydzień wspólnie się wspieraliśmy na obozie. A dzięki takim obozowym warunkom – sen, jedzenie, trening, brak zmartwień - jest możliwość budowania formy. No i dziękuję pani prezes oddziału południowo-zachodniego firmy Konsalnet, dzięki której na czas przygotowań dostałem wolną rękę. By wypracować szybką rękę.

Słyszałem od trenera, że przed walką zrezygnował Pan z pracy, właśnie by pomóc szczęściu. A co teraz?

W poniedziałek melduję się w pracy z powrotem i wznawiamy działalność. Praca wciąż jest numerem jeden, z niej żyję, a sport to zajęcie dodatkowe, pasja.

Czym się Pan zajmuje w Konsalnecie?

Byłem szefem ochrony, ale od pewnego czasu jestem zwykłym pracownikiem ochrony, bo nie wymaga to nadzoru i dokumentacji, mam mniej telefonów.

A strażakiem ochotnikiem w rodzinnych Ciepłowodach już Pan nie jest?

Długa historia i drażliwy temat, bo jestem strażakiem w krajowym systemie ratowniczo-gaśniczym. Mam wszelkie uprawnienia do prowadzenia akcji i ukończone niezbędne kursy, lecz na chwilę obecną obowiązuje system pracy 24 godziny na 48, a grafik jest ustalany na cały rok. To problem. Szkoda, bo z naszą ciepłowodowską ekipą trzykrotnie sięgaliśmy po mistrzostwo Dolnego Śląska, a w zawodach ogólnopolskich zajęliśmy 10. miejsce na ponad sześć tysięcy krajowych jednostek. To też moja pasja.

A co dalej z pasją sportową?

Leczę nogi i wracam do treningów. Nie ma osiadania na laurach, jest dalsza praca i będzie szósta obrona mistrza Polski PZKick. Nadal będę uczestniczył w życiu kadry narodowej prowadzonej przez Tomka Skrzypka, a w tym roku chciałbym pojechać na ME.

Literki KSW nie kuszą?

Dla mnie w tej chwili to sprawa drugorzędna. Jeśli jesteś w czymś dobry, to nie musisz robić tego, co robią wszyscy. Jeśli miałbym w takiej federacji dobre możliwości płacowe, to może bym się zgodził, ale pamiętajmy, że tak jak zawodnik MMA nie poradzi sobie nigdy w kick-boxingu, tak kick-bokser nie poradzi sobie w MMA. Od dwunastu lat walczę w stójce, nie mam więc doświadczenia w zapasach i parterze, zatem stoję na straconej pozycji z wyznawcami brazylijskiego jiu-jitsu. Musiałbym zmienić system treningów, zainteresować się zapasami, a na karku już trzydziestka. 16 razy byłem mistrzem Polski w pięciu dyscyplinach: karate, taekwon-do, low-kicku, K1 i muay-thai. I chyba wystarczy, poświęcę się kick-boxingowi.

Już za rok we Wrocławiu The World Games...

Robię wszystko, żeby wygrać eliminacje i w tych igrzyskach zawalczyć. Od pięciu lat jestem w Polsce królem dywizji superciężkiej w K1, co stawia mnie w kolejce do tej imprezy na pierwszym miejscu. Ale, jak mówię, przede mną jeszcze kwalifikacje. Jeśli ktoś okaże się lepszy, to chylę czoła.

Wiadomo już, wedle jakiej formuły odbędą się te zawody? Poza tym, że w formule turniejowej, rzecz jasna.

Oczywiście, w formule turniejowej, czyli przegrywający odpada. Innych szczegółów jeszcze nie znam, choć według regulaminu PZKick. jednego dnia można stoczyć góra dwie walki. Takie zawody mogą zatem potrwać i trzeba to wziąć pod uwagę podczas przygotowań.

A gdyby mistrzowi świata zaproponowano zaszczytną funkcję ambasadora The World Games?

To potraktowałbym nominację jako wyróżnienie. Choć, póki co, nie mam w ogóle pojęcia, z czym taka rola miałaby się wiązać.

Rozmawiał Wojciech Koerber

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska