Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mieczysław Łopatka: Polska koszykówka idzie w dobrym kierunku. Potrzebny był impuls

Marta Wrońska
Tomasz Hołod
79-letni Mieczysław Łopatka jest jednym z niewielu polskich koszykarzy, którym udało się polecieć na mistrzostwa świata. Zawodnik wraz z kadrą narodową w 1967 roku wywalczył piąte miejsce, co było ogromnym sukcesem. W ubiegłym miesiącu Biało-Czerwoni po 52 latach awansowali na mundial. Legendarny trener opowiedział nam o swoich przemyśleniach na temat obecnej reprezentacji.

Polacy dwa tygodnie temu awansowali na mistrzostwa świata. Pan był jeden z niewielu, którzy byli na tej imprezie pierwszy raz w dziejach polskiej koszykówki.
Tak, miałem przyjemność, by być na tej imprezie w 1967 roku. Polska kadra była wtedy po raz pierwszy na mistrzostwach świata. Była wtedy to dla nas wielka sprawa. Druga taka trafiła nam się teraz.

Jak Panowie podróżowali na mundial? Statkiem, samolotem? Jechaliście aż do Urugwaju.
Tak, to była długa podróż. Myśmy bezpośredni okres przed wyjazdem do Urugwaju spędziliśmy na wspólnym zgrupowaniu z reprezentacją Włoch i potem z Rzymu przez Lizbonę, Nairobi polecieliśmy samolotem. Razem z drużyną Italii ostatecznie dotarliśmy do Montevideo, stolicy Urugwaju.

Nie było żadnych problemów z ówczesnymi władzami Polski, że Panowie wyjeżdzają?
Władze polskie były wtedy pod presją. My zostaliśmy zaproszeni. Byliśmy medalistami mistrzostw Europy z 1963 roku we Wrocławiu i 1965 roku w Moskwie. Pojechaliśmy tam zasłużenie. Nie było żadnych problemów.

Kwalifikacje na mundial także były bardzo trudne.
Żeby się zakwalifikować, musieliśmy najpierw rozegrać trzy mecze w Salto. Tam zajęliśmy drugie miejsce, za Brazylią, co dawało nam udział w najlepszej ósemce świata i awans na mundial.

Udana impreza dla Pana i kolegów. Polska zajęła piąte miejsce na świecie.
Można powiedzieć, że aż piąte miejsce. Wtedy na mistrzostwach grały potęgi światowe, m.in. reprezentacja Związku Radzieckiego, która wygrywała igrzyska olimpijskie i mistrzostwa Europy. Drudzy na świecie byli wtedy Jugosłowianie, następnie Brazylijczycy i reprezentacja Stanów Zjednoczonych. Po tych potęgach my byliśmy na piątym miejscu. Myślę, że to był sukces dla nas.

Jak najbardziej, to był wielki sukces. Pan został na tej imprezie królem strzelców.
Może te słowa są bardziej spektakularne w piłce nożnej, ale w koszykówce też tak się mówi. Dodatkowo zostałem wybrany do piątki najlepszych zawodników mistrzostw świata, to też był dla mnie zaszczyt. Na pewno było to coś fajnego, że coś takiego mnie spotkało. Jest to bardzo miła rzecz, tym bardziej, że to były mistrzostwa świata i jak historia pokazała, jedyne, na których graliśmy do 2019 roku.

Teraz polska kadra awansowała na mundial drugi raz w historii. Myśli Pan, że ta moda na koszykówkę wróci?

Na pewno tak. Musiał nastąpić impuls, żeby polską koszykówkę wprowadzić na odpowiednie tory. Myślę, że teraz dzięki awansowi i eliminacjom idziemy w dobrym kierunku. Co prawda na przestrzeni 52 lat reprezentacja próbowała parę razy, żeby awansować na mistrzostwa świata i to się nie udało. Wielki bum na basket nastąpił po mistrzostwach Europy w Barcelonie, gdzie Biało-Czerwoni zajęli siódme miejsce. Wtedy były transmisje NBA na kanale ogólnopolskim. Myślę, że w tamtym momencie to zaprzepaściliśmy. Nie wykorzystaliśmy potencjału i tylko skonsumowaliśmy te wielkie pieniądze, zamiast je wykorzystać. To był błąd, ale na błędach się człowiek uczy i tym razem się może uda. Niektórzy myśleli, że popularność polskiej koszykówki można opierać na klubach, które grają w Eurolidze, ale tak nie jest. Mamy jednak te doświadczenia, że to sukces reprezentacji rodzi bum na daną dyscyplinę i mam nadzieję, że tak będzie również teraz.

Kwalifikacje do mistrzostw świata w Chinach nie były od początku do końca udane dla kadry Mike’a Taylora.
W pewnym momencie po przegranym meczu z Węgrami byliśmy już prawie na dnie i szkoleniowiec miał być zwolniony. Był to prawdziwy zimny prysznic dla naszej reprezentacji i od tego się rozpoczęła dobra gra. Tak dobra, że mamy awans na mistrzostwa świata.

Ostatni mecz z Holandią to święto polskiej koszykówki. Spotkanie o pietruszkę, bo byliśmy już pewni awansu na mundial. Był Pan tam wtedy w Ergo Arenie.
To była taka gra o nic i w tym przypadku ta koszykówka moim zdaniem powinna być jeszcze bardziej radosna. Na mecz przyszło ponad siedem tysięcy ludzi. Spotkanie było zorganizowane na wysokim poziomie, tym bardziej ważne jest to, żeby nasz poziom sportowy się do tego dostosował.

Odebrał Pan w przerwie meczu z Holandią nagrodę upamiętniającą wyniki z 1967 roku. Jak Pan się poczuł, odbierając to wyróżnienie?
Było bardzo fajnie. Ludzie bili brawo na stojąco. Poczułem się trochę tak, jakbym ja tutaj był zwycięzcą.

Jednak ludzie nie zapominają o wielkich sukcesach.
Tak. Można powiedzieć, że nie zapominają.

Czym według Pana wyróżnia się obecna kadra prowadzona przez Mike’a Taylora?
Za naszych czasów, jak myśmy grali w reprezentacji, to każda drużyna miała swoją taktykę i grała coś innego. Teraz na całym świecie gra się to samo. Tylko wykonawcy są inni. Nie wspominajmy o NBA - tam koszykówka wygląda zupełnie inaczej. Teraz jest tak, że nawet, jak się przegrywa 15-20 punktami, to można w dwie minuty wygrać cały mecz. Schematy są wszędzie takie same. Awansowaliśmy, bo mieliśmy też trochę szczęścia. W przedostatnim meczu w Chorwacji w tamtej kadrze nie grali zawodnicy z NBA, gdyż mieli zakaz. Jeżeli te gwiazdy by grały, to my byśmy nie mieli szans. Myślę, że to jednak bardzo fajnie, bo młodzi koszykarze mogą się pokazać na arenie międzynarodowej.

16 marca losowanie grup mistrzostw świata. Mateusz Ponitka mówił, że chce trafić na Amerykanów.
Trudno powiedzieć, czy Amerykanie będą w naszej grupie. Dużo będzie zależeć od szczęścia. My na pewno nie będziemy losowani ani z pierwszego, ani z drugiego koszyka, będziemy dolosowywani do tych dwóch ekip. Musimy trafić na jak najsłabszy zespół, który będzie w naszym zasięgu. Gdybyśmy wyszli z grupy, to byłby dla nas wielki sukces, a potem gdybyśmy wygrali jeszcze jeden mecz, to już by było spełnienie marzeń. Wtedy byśmy się znaleźli w najlepszej ósemce świata.

Mamy na to szansę według Pana?
Dopóki piłka w grze, to wszystko jest możliwe. Szansa jest zawsze. Musimy bardzo chcieć, ale według mnie nasza reprezentacja będzie tego pragnąć. To by było ukoronowanie kariery dla wielu zawodników.

Przenieśmy się teraz do Wrocławia. FutureNet Śląsk jest liderem I ligi. Zespół z wielkim potencjałem i historią. Myśli Pan, że awans jest w zasięgu drużyny Radosława Hyżego?
Tak. Jestem pewien, że uzyskamy ten sportowy awans do ekstraklasy. Nie jestem jednak pewny, czy ten potencjał, który jest obecnie w zespole, wystarczy do tego, żeby utrzymać się w Energa Basket Lidze.

Czego według Pana brakuje obecnemu WKS-owi?
Drużyna potrzebuje wzmocnień i transferów. Mówię tu o zagranicznych koszykarzach, bo poziom w ekstraklasie jest zupełnie inny niż w I lidze. Śląsk powinien pozyskać czterech nowych graczy z silnymi nazwiskami. Naszym celem nie będzie od razu zdobycie mistrzostwa Polski. Trzeba małymi kroczkami iść do przodu. Solidnie przygotować się, żeby potem móc walczyć z najlepszymi. Mam nadzieję, że ci młodzi chłopcy, którzy mają papiery na grę, nie zginą w przyszłym sezonie w ekstraklasie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska