Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miasto Lubin jak Księstwo Raczyńskie

Agata Grzelińska
Prezydent Lubina Robert Raczyński na budowie obwodnicy południowej miasta, o którą toczy bój z marszałkiem
Prezydent Lubina Robert Raczyński na budowie obwodnicy południowej miasta, o którą toczy bój z marszałkiem fot. Piotr Krzyżanowski
Jedni mówią: konsekwentny wizjoner. Inni: nie potrafi żyć bez wrogów, rzuca hasła jak granaty, wywołuje wojny, po czym znika. A on sam? Nie zwraca uwagi na te opinie. O Robercie Raczyńskim pisze Agata Grzelińska

Traktuje to miasto jak swoje, woda sodowa uderzyła mu do głowy, władza zmienia, ale żeby aż tak? - takie komentarze o Robercie Raczyńskim, prezydencie miasta, słyszy się w sklepach, na przystankach, prywatnych i służbowych spotkaniach w Lubinie bardzo często. Ostatnio jeszcze częściej. Powód?

Historia sprzed kilku dni, gdy ni z gruszki, ni z pietruszki włodarz miasta kazał zablokować przejście dla pieszych przy ul. Niepodległości - drodze wojewódzkiej. Na reakcję zarządcy - Dolnośląskiej Służbie Dróg i Kolei - nie trzeba było długo czekać. DSDiK kazała zdemontować barierki, co nie tylko nie zakończyło tej dziwnej sprawy, ale rozkręciło ją na dobre. Prezydent bowiem nakazał służbom miejskim ustawić barierki na nowo i zastrzegł, że jeśli DSDiK ponownie je zdemontuje, to on każe je przyspawać. Dzień później dowiedzieliśmy się, dlaczego prezydent jest tak zdeterminowany. Otóż na feralnym przejściu auto potrąciło jego mamę...

Dramat, to zrozumiałe, ale mieszkańcy ignorują barierki, przechodzą przez ul. Niepodległości, tak jak przechodzili, i komentują pod nosem, że "to już przesada"; że "dobrze, że nic poważnego nie stało się starszej pani Raczyńskiej, bo gdyby, nie daj Bóg, samochód mocniej ją poturbował, to prezydent pewnie nakazałby zaorać drogę"; że "tak się szarogęsić w mieście nie można", etc., etc.
Oj, można, można i prezydent Lubina dobitnie udowadnia to co jakiś czas. Przykłady?

Durne prawo, czyli jak być naczelnikiem, formalnie nim nie będąc
Falę oburzenia, która rok temu odbiła się echem w całej Polsce, wywołało stwierdzenie prezydenta Raczyńskiego, że nie zamierza przestrzegać "durnego prawa". Tak skomentował fakt, że osoba skazana prawomocnym wyrokiem sądu nie może pracować w administracji publicznej. - Jak to nie może?- oburzył się prezydent Robert Raczyński i udowodnił, że w jego mieście może.

Po tym, jak sąd skazał naczelnika wydziału oświaty, kultury i nadzoru właścicielskiego Andrzeja Pudełkę za złamanie ustawy kominowej, prezydent najpierw zwolnił go z pracy, a potem przyjął ponownie, ale już jako swego doradcę. Efekt?
Wydział oświaty, kultury i nadzoru właścicielskiego formalnie nie ma naczelnika (przynajmniej tak wynika z internetowej strony urzędu), a Pudełko - jako doradca, a nie naczelnik - jak dawniej bywa na szkolnych uroczystościach, nadzoruje oświatę i kulturę oraz miejski majątek. Zresztą, o zatrudnianiu w miejskich instytucjach współpracowników z prawomocnymi wyrokami można pisać więcej, ale ciekawsze będą inne przykłady.

Zastępca jest za drogi. Co innego sztab doradców
Krzysztof Maj, były rzecznik prasowy prezydenta Lubina, podkreśla, że Robert Raczyński jest wizjonerem i że nawet jeśli wydaje się, iż załatwia prywatną sprawę, walczy o coś więcej. Zastawiając przejście, według Maja, Raczyński - faktycznie silnie związany emocjonalnie z matką - walczy nie tylko o jej dobro, ale o bezpieczeństwo wszystkich mieszkańców.
- On patrzy na dwa-trzy lata do przodu. Nie planuje od przypadku do przypadku, ale widzi miasto całościowo - uważa Maj. - I konsekwentnie dąży do realizacji swojego planu. Nawet jeśli wydaje się, że przepisy na to nie pozwalają.
Jako przykład oszczędności były rzecznik podaje brak zastępców prezydenta. Robert Raczyński nie powołał ich, by nie wydawać pieniędzy na ich pensje i przez kilka lat musiał się z tego tłumaczyć wojewodzie, który przekonywał go, że prawo w Polsce nakazuje prezydentowi miasta mieć zastępcę.

- W końcu wojewoda dał spokój - zauważa Krzysztof Maj.
Nie wspomina przy tym, że prezydent Raczyński ma trzech doradców: wspomnianego już Andrzeja Pudełkę, Franciszka Skibickiego i Ignacego Piętę. Można domniemywać, że doradcy zarabiają mniej niż zastępcy prezydenta (doradcy nie muszą składać oświadczeń majątkowych), ale nie ma pewności, czy i tak nie wychodzi na jedno. Wojewoda przecież nie upierał się chyba, by prezydent Raczyński miał aż trzech zastępców.

Za wierność książę potrafi sowicie wynagrodzić
Zapytany wprost, czy traktuje miasto jak swoje prywatne księstwo, Robert Raczyński odpowiada: O tym, że to nie jest moje prywatne miasto, świadczą moje dochody - mówi jak zwykle krótko i na temat.
Rzeczywiście, pensja Roberta Raczyńskiego nie szokuje na tle innych dolnośląskich włodarzy miast. W 2011 roku prezydent Lubina zarobił w sumie ok. 165 tys. zł, czyli tyle samo co prezydenci Bolesławca, Świdnicy i Legnicy.

Opozycja w Lubinie nie ma pretensji o zbyt wysoką pensję czy brak zastępców. Nie znaczy to jednak, że docenia oszczędność prezydenta. O nie! Opozycja zarzuca Robertowi Raczyńskiemu szastanie miejską kasą. I nie chodzi o to, że prezydent buduje jak szalony czy wydaje miliony na inwestycje. O budowaniu jeszcze będzie mowa. Opozycji nie podobają się nieprzyzwoicie wręcz duże wynagrodzenia dla wąskiego grona współpracowników.

- To, że grupa kilkunastu ludzi uwłaszcza się za publiczne pieniądze i zarabia od 300 tysięcy do 500 tysięcy złotych rocznie, jest niespotykaną nigdzie indziej w Polsce patologią - mówi Piotr Borys, lubinianin, europoseł Platformy Obywatelskiej, który rozważa konkurowanie z Raczyńskim o fotel prezydenta w najbliższych wyborach. - Nikt nie ma nad nim kontroli - dodaje Borys i tłumaczy, co sprawiło, że przez 14 lat prezydentury Robert Raczyński stracił hamulce i zaczął traktować Lubin jak swoje księstwo: Po pierwsze to, że rządzi niepodzielnie w otoczeniu tych samych ludzi, którzy są od niego zależni,i których sowicie wynagradza. Po drugie, sprzyja mu system. Rządzi bogatym miastem, w którym takie problemy, jak bezrobocie, brak pieniędzy czy budowa stadionu za władze miejskie załatwia bogaty KGHM. Po trzecie, ma monopol na miejskie media - portal, dwie telewizje i bezpłatną gazetę - które całkowicie kontroluje.

Książę straszy, ale tylko niektórych, i tym, że nie będzie mu się chciało
Jeden z naszych rozmówców wspomina, że wszyscy ludzie prezydenta też czasem się buntują. Jednak on ma na nich skuteczny bat. Ponoć grozi wtedy, że nie wystartuje w kolejnych wyborach i wszyscy wpadają w panikę, że runie stabilne, dochodowe status quo. Wywołana do tablicy redaktor naczelna miejskiego portalu zaprzecza jakiejkolwiek kontroli.
- Bardzo chętnie postawię skrzynkę whisky komuś, kto wskaże mi inne miasto, na którego oficjalnym portalu można bezkarnie krytykować prezydenta. Tak jest w Lubinie - zapewnia Joanna Michalak. - Ludzie piszą różne rzeczy, a prezydent Raczyński jeszcze nigdy nie zapytał o numer IP czy nie kazał czegoś wykasować. To świadczy o charyzmie prezydenta.
Robert Raczyński, który sam słynie z ostrego języka, potwierdza, że lubi pozytywne opinie. Negatywne, ale konstruktywne bierze pod uwagę, a obraźliwymi się nie przejmuje.

- Chodziłem do męskiej szkoły, więc takie rzeczy mnie nie wzruszają - mówi. I dodaje, że choć mówi prosto i dosadnie, żeby zrozumiał go prosty obywatel, nikogo nie obraża.
"Nieroby" i "pasożyty", czyli za leniwy na wojnę
- Jak to nie obraża?! - pytają oburzeni urzędnicy z Gminy Wiejskiej Lubin czy urzędnicy lubińskiego starostwa, których w powiecie zatrudniała poprzednia ekipa rządząca.
W 2008 roku poruszeni do żywego poszli do sądu, gdy w lokalnej telewizji Robert Raczyński nazwał ich "nierobami ze starostwa". Kilka dni temu do opamiętania wzywali go urzędnicy z gminy po tym, jak stwierdził w wywiadzie prasowym, że jest za likwidacją małych gmin, bo te jak pasożyty "otaczają zdrowe jądro. Żyją tylko dzięki miastu, tuczą się na nim i hamują jego rozwój...".

- Mówię o systemie, nie o ludziach. O żadnym człowieku nie powiedziałem, że jest pasożytem. Chodzi o system. Tak samo rząd pasożytniczo wykorzystuje KGHM, wysysa stąd pieniądze, które tu nie wracają - tłumaczy Raczyński. - Podobnie jest z marszałkiem, który nic tutaj nie robi i nawet nie panuje.
Wywołanego do tablicy marszałka, któremu Raczyński wypomina, że nie dał pieniędzy na budowę obwodnicy Lubina, a wybudował most w Ciechanowie i Radoszycach, wspominają też inni moi rozmówcy.
- Raczyński żyje, gdy prowadzi wojnę. Konflikt go niesie. Gdy zdobył pełnię władzy w Lubinie i stracił wroga w radzie i powiecie, przygasł - twierdzi jeden z dziennikarzy od lat obserwujący Raczyńskiego. - Dopiero gdy znalazł nowego wroga w marszałku i w gminie, znów się ożywił. Znów jest barwny i kontrowersyjny.

- On rzuca hasła jak granaty, wywołuje pożar, skłóca ludzi i... znika - dodaje inny z komentatorów.
- Taki ma styl. Bywa niedyplomatyczny, ale jest zrozumiały - mówi Michalak.
Raczyński przyznaje, że nie waży słów. - Dyplomacja służy ukrywaniu intencji. Nie muszę być dyplomatą, bo nie oszukuję - mówi. - Może czasem mówię niegrzecznie, ale jestem uczciwy i stanowczy. Za nikim się nie chowam, gdy podejmuję decyzje. Nazywam rzeczy po imieniu. A wojna? Jestem na nią za leniwy...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska