Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Metro, Gaudi i dildo. Barcelona okiełznana

Małgorzata Kaczmar
Mój redakcyjny kolega po powrocie z Barcelony zapytał: "Co ty widzisz w tym mieście?". Co? Wieżowce współczesnych architektów, metro z klimatyzacją i ulice szerokości dwóch Legnickich. Dziś pierwsza część naszego cyklu "Porównajmy się z Europą", w ramach którego odwiedzamy europejskie miasta. O Barcelonie pisze dziś Małgorzata Kaczmar

Byłam w Barcelonie sześć razy. To miasto się kocha albo nienawidzi. W stolicy Katalonii nie ma zabytków na miarę Rzymu czy Paryża. W jej muzeach trudno znaleźć obrazy Rubensa czy Bruegla (choć są Picassa). Ale mnie, zaciętej przeciwniczce zwiedzania z przewodnikiem w ręce, ani trochę to nie przeszkadza. Bo Barcelona to bardziej styl życia niż miasto turystyczne.

Furorę stolica Katalonii zaczęła robić po premierze filmu Woody'ego Allena "Vicky Christina Barcelona". Obraz, za którego Penelope Cruz dostała Oscara, był kręcony właśnie w tym hiszpańskim mieście. A ponieważ za oceanem obejrzały go tłumy, do stolicy Katalonii zaczęli zjeżdżać turyści - głównie z Ameryki i Australii. Był 2008 rok. Rozpoczął się barceloński szał.

To dlatego głównym deptakiem miasta, La Rambla, w czasie wakacji przelewają się dzikie tłumy. Języki mieszają się - przoduje angielski.

- Mieszkańcy w czasie wakacji wyjeżdżają z miasta - przyznaje Alejandro Gomez, rodowity barcelończyk. - W lipcu i w sierpniu trudno tu poczuć klimat prawdziwej Barcelony. Jest McDonald, głośne imprezy i amerykańska muzyka.

Dlatego, jeśli chcemy zobaczyć Barcelonę w wersji espanol, trzeba zawitać tu we wrześniu. Turystów jest mniej, ceny - niższe, a miejsc noclegowych - więcej.

Turystka nietypowa

W lipcu i w sierpniu trudno tu poczuć klimat prawdziwej Barcelony. Jest McDonald, głośne imprezy i amerykańska muzyka

Jestem turystką nietypową. Odczuwam niechęć do średniowiecznej, renesansowej i barokowej architektury sakralnej. Nie znoszę zorganizowanych wycieczek, przewodników, zakwaterowania w hotelach z setką innych polskich turystów, którzy lubią właśnie to, czego nie lubię ja. Spać kładę się nad ranem, a wstaję w czasie hiszpańskiej sjesty.

Barcelonę za każdym razem zwiedzałam na własną rękę. Ułatwił mi to samolot linii Rynair. Podróż zajmuje nieco ponad dwie godziny. Lądujemy w 100-tysięcznej Gironie położonej ok. 70 km od miasta Gaudiego. Warto spędzić tu dwa dni i zachwycić się starym miastem otoczonym wysokim, średniowiecznym murem. Można przejść po prawie całej fortyfikacji, a z jednej z baszt podziwiać okolicę. Nie ma tu tak wielu turystów, jak w Barcelonie, no i ceny są niższe. W restauracji za obiad dla jednej osoby zapłacimy nawet 10 euro mniej niż w stolicy Katalonii. Tanio można też przenocować. W mieście są trzy hostele (noclegi po ok. 15 euro). Girona jest świetnie skomunikowana z Barceloną. Oczywiście można złapać autobus do stolicy regionu zaraz po wyjściu z lotniska, ale lepiej (taniej o kilka euro i wygodniej) pojechać pociągiem - do samego centrum Barcelony.
Miasto Gaudiego
Nazwanie Barcelony miastem Gaudiego nie jest nadużyciem. Kamienica Casa Batllo, wyglądająca jak z podwodnego świata, park Güell i niedokończona katedra Sagrada Familia to jego dzieła.
Antonio Gaudi, syn ubogiego kotlarza, po studiach projektował bramy wjazdowe, kioski, budki z warzywami. Aż w końcu spotkał na swojej drodze fabrykanta Eusebiego Güella. I zmieniło się jego życie. A także katalońskie miasto. To dla Güella Gaudi wybuduje najpiękniejszy, moim zdaniem, park w Europie. Realizacja zwariowanej wizji zajmie mu 14 lat.

Barceloński przemysłowiec zażyczył sobie miasta-ogrodu. Na powierzchni 20 hektarów miała mieszkać bogata burżuazja. Gaudi projektu nie ukończył. Ale to, co zdążył zrobić, i tak imponuje. W labiryncie schodów natykamy się na rzeźby salamander i węży, a starożytna architektura miesza się z secesją i modernizmem. W parku jest domek słynnego architekta. I taras, z którego można obserwować okolicę. Kawa za 3 euro.

Obowiązkowym przystankiem jest też Sagrada Familia. Gaudi bazylice poświęcił ostatnich 15 lat życia. Wieże kościoła ukończono w 1920 r., sześć lat przed jego śmiercią.

Komunikacja na szóstkę

Do obydwu tych miejsc dojedziemy metrem. Barcelona ma, moim zdaniem, jeden z najlepszych systemów komunikacji miejskiej w Europie. Podróż jedną z jedenastu linii metra, tramwajami i autobusami to przyjemność - wszystkie pojazdy są klimatyzowane, a miasto jest doskonale przygotowane do goszczenia nawet starszych turystów.

Jeden drink w najpopularniejszych klubach, takich jak Sutton czy Opium, kosztuje 20 euro. Butelka coli - 9

W zeszłym roku spędzałam tam Wielkanoc z rodzicami i 77-letnią babcią. Do parku Güell, który jest na sporym wzniesieniu, babcia wjechała... ruchomymi schodami. Na autobus, tramwaj i metro jest jeden bilet. Jeden przejazd kosztuje 1 euro.

Nie tylko Gaudi

Ale Barcelona to nie tylko Gaudi. Drugą, po Sagrada Familia, wizytówką stolicy Katalonii jest Torre Agbar, liczący 144 metry wieżowiec nazywany przez barcelończyków "dildo grande" (wielkie dildo). Wielokolorowy budynek w kształcie penisa wzniesiono sześć lat temu. W całości pokryty jest szkłem, a w nocy podświetla go 2,5 tysiąca świateł LED.

Barcelona to mekka dla imprezowiczów. Ale jeden drink w najpopularniejszych klubach, takich jak Sutton czy Opium, kosztuje 20 euro. Butelka coli - 9. No i płaci się za wejście do klubu. Ale wystarczy na portalu Facebook odnaleźć jego profil, zaprosić znajomych, a potem napisać wiadomość z prośbą o wejście konkretnego dnia. I wchodzimy za darmo.
W klubach trzeba uważać. Barcelończycy twierdzą, że w ich mieście działa uniwersytet dla kieszonkowców. Po La Rambla chodziłam więc trzymając torebkę w garści. Portfel i kartę kredytową zostawiałam w hostelu. Mimo to w pewnym momencie poczułam czyjąś rękę na torebce. Odwróciłam się i zobaczyłam... eleganckiego biznesmena w garniturze i z laptopem pod pachą! Złodzieje w Barcelonie dbają o dobry kamuflaż...

Młodzi Chińczycy z mojego hostelu szczęścia nie mieli. W metrze złodziej wyciągnął dziewczynie z plecaka karty kredytowe, a chłopakowi z przedniej (!) kieszeni - portfel. Cóż, kieszonkowcem może tu być miła staruszka, napotkana na ulicy matka z dzieckiem. A co do ulic - choć nie są czyste, na każdym rogu są kontenery do segregacji śmieci. Specjalne kontenery są nawet na stare pralki czy wersalki.

Barcelończycy twierdzą, że w ich mieście działa uniwersytet dla kieszonkowców

Mojego kolegi Barcelona nie zachwyciła, bo głośno, bez urokliwych uliczek. Mówiłam: Barcelonę się albo kocha, albo się jej nienawidzi.

Jak się dostać?
Do Barcelony najłatwiej dostać się z Wrocławia samolotem. Linie Ryanair latają do stolicy Katalonii w każdą środę i niedzielę. Cena za lot w dwie strony to ok. 200 zł.

Wydatki
Noc w hostelu tokoszt 25 euro, duży talerz hiszpańskiej paelli (mieszanka ryżu, warzyw, owoców morza) - 10 euro, bilet na przejazd metrem w jedną stronę -1 euro, bagietka w supermarkecie - 0,69 euro.

Co oni wiedzą o Wrocławiu?
Barcelończyka Carlosa Senero przepytuje Małgorzata Kaczmar

Wrocław to...
- Miasto w Polsce, blisko granicy z Niemcami.

Hala Ludowa to...
- Dziwaczny, ale ciekawy budynek, leżący z dala od centrum, cały z betonu. Niedaleko tryska gigantyczna fontanna.

Manana?
- Klub niedaleko Rynku. Nie zagniesz mnie. Moi znajomi byli we Wrocławiu na Erazmusie.

Artykuł powstał we współpracy z liniami lotniczymi Ryanair.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska