Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Matrix" i "Władca Pierścieni" to filmy biblijne? Ks. prof. Marek Lis: "Gandalf może być Chrystusem"

Piotr Bera
Gandalf Biały. Kadr z filmu "Władca Pierścieni: Powrót króla"
Gandalf Biały. Kadr z filmu "Władca Pierścieni: Powrót króla" mat. prasowe
- Człowiek wątpiący i niewierzący może stworzyć wartościowe dzieło – mówi ks. prof. Marek Lis, filmoznawca oraz autor książki “100 filmów biblijnych". Ks. prof. Marek Lis jest dr nauk komunikacji społecznej, dr hab. teologii, kierownikiem Katedry Homiletyki i Środków Przekazu Wiary Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Opolskiego oraz prof. nadzwyczajnym na tej uczelni. Jest filmoznawcą i współredaktorem “Światowej encyklopedii filmu religijnego”. Był członkiem jury ekumenicznego na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes.

Bóg milczy we współczesnym kinie? W „Milczeniu” i „Ostatnim kuszeniu Chrystusa” Martina Scorsese Niebiosa nie dają żadnych znaków.

W kinie biblijnym panują dwie tendencje. Jedno to kino historyczne, kostiumowe przenoszące nas do czasów Starego Testamentu. Tutaj obecność Boga jest wręcz namacalna. Drugą tendencją jest inspirowanie się Biblią, ewangelią i nauczaniem Jezusa. Odwołania do teologii są znacznie bardziej subtelne. Przykładem jest „Dekalog” Krzysztofa Kieślowskiego, gdzie nie mówi się wprost o 10 przykazaniach, jedynie słychać ich echo. Podobnie jest w filmie „Constans” Krzysztofa Zanussiego. Główny bohater Witek próbuje żyć w zgodzie z ośmioma błogosławieństwami z Kazania na górze Chrystusa. Z kolei „Goście Wieczerzy Pańskiej” Ingmara Bergmana to obraz osamotnienia pastora, który zmaga się z kryzysem wiary. W ostatniej sekwencji pastor spotyka się z niepełnosprawnym kościelnym, cytującym słowa o Chrystusie na krzyżu, który najboleśniej doświadcza właśnie milczenia Boga.

Bo prawdziwa wiara nie opiera się na namacalnych dowodach o istnieniu Boga.

Bóg milczał również przed jezuitami Sebastião Rodriguesem (Andrew Garfield) i Cristóvão Ferreirą (Liam Neeson) w „Milczeniu” Scorsese. Ojciec Rodrigues szybko zdał sobie sprawę z tego, że kroczy drogą Jezusa, że zostanie zdradzony i osądzony, a znakiem tego utożsamienia jest chwila, gdy, zobaczył Jego odbicie w lustrze wody. Jednak w finałowej scenie jedyne, co pozostaje, to milczenie i krzyż, któremu dochowuje wierności. Pokazane jest cierpienie człowieka, a jednak głos Jezusa rozbrzmiewa spoza kadru. Zdarza się, że taką biblijność przenosi się do czasów współczesnych.

Tak częściowo jest w „Żywocie Briana”, w którym pojawia się nawet absurdalny statek kosmiczny zabierający Briana do innej galaktyki.

To jest parodia, akcja filmu dzieje się w czasach starożytnych, choć autorzy nie unikają współczesnych odniesień. Myślę jednak o nowym filmie „Chata”. Produkcja cieszy się sporą popularnością, a Bóg jest kimś na wyciągnięcie ręki. Jest kumplem, dobrą sąsiadką częstującą szarlotką. Motyw cierpienia i śmierci dziecka jest tu kontrapunktem do cierpienia Chrystusa w wydaniu heretyckim – twórcy odwołują się do starożytnej herezji patrypasjanizmu. Według niej na krzyżu nie umierał tylko Chrystus, ale także Bóg Ojciec.

Jezusem w kinie może być nawet kelner.

W filmie „Spotkanie” z 2010 r. kilkoro Amerykanów spotyka się na drodze, gdzieś na prowincji, podczas burzliwej nocy. Wszyscy znaleźli schronienie w przydrożnym barze, a tam okazuje się, że kelnerem, kucharzem i właścicielem jest Jezus. Bóg jest tutaj namacalnie, wręcz nachalnie obecny.

Wróćmy jednak do „Milczenia” i „Ostatniego kuszenia Chrystusa”. Tam Bóg nie jest namacalny i na pierwszy rzut oka widać podobieństwo tych produkcji. Scorsese toczy w nich dysputy teologiczne o sensie wiary, czym ona jest i w jaki sposób może przemawiać do nas Bóg.

Na pewno widać podobieństwo warsztatowe dzieł niezależnego artysty, nie jest to komercyjne kino hollywoodzkie. „Ostatnie kuszenie...” jest dziełem apokryficznym opartym na powieści Nikosa Kazantzakisa. Grek stawia pytanie, co by się stało, gdyby Jezus zszedł z krzyża. Odwraca też ewangeliczny punkt widzenia, bo tutaj bohaterem jest Judasz. Podobnie jest w „Jesus Christ Superstar” - tam obok Judasza pierwszoplanową postacią jest też Maria Magdalena.

Judasz w apokryfie św. Tomasza jest elementem planu Jezusa. Chrystus kazał mu zdradzić, przez co ostatecznie doszło do ukrzyżowania i następnie zmartwychwstania. Takie przedstawienie dziejów Chrystusa nie spodobało się kapłanom. Kazantzakisa grecki Kościół prawosławny obłożył ekskomuniką.

Ta fantazja kłóci się z biblijnym przekazem filmu. Np. muzyka w „Ostatnim kuszeniu” jest świetna, ale wzięta jakby z innego
świata, jest orientalna, lecz nie żydowska. Podczas sceny ostatniej wieczerzy nawiązuje do Koranu, gdy słychać arabski śpiew „Nie ma boga prócz Boga (jedynego), a Mahomet jest jego Prorokiem”. To film niejednoznaczny i znacznie mniej dojrzały od „Milczenia”. Książkę Shūsaku Endō, na podstawie której zekranizowano „Milczenie”, Scorsese przeczytał w 1989 roku i podobnie jak wcześniej powieść Kazantzakisa, nie dawała mu spokoju.

Cisza gra główną rolę.

Chyba po raz pierwszy w swych filmach Scorsese zrezygnował z muzyki, która przecież w filmach kreuje emocje, coś opowiada. Jest za to milczenie i tym razem film mówi ciszą o ciszy. I w tej ciszy stawia widzom pytanie, gdzie jest Bóg? Czym jest wiara i co to znaczy wierzyć? Początkowo wydaje się, że wieśniak Kichijiro jest Judaszem, ale później okazuje się skruszonym Piotrem, a w końcu zostaje męczennikiem. W książce Kichijiro to postać odpychająca, a w filmie zaczynamy mu współczuć i dostrzegamy, że powstaje po każdym upadku. Nie jest herosem, ale dojrzewa i ze zdrajcy podejmuje ryzyko bycia chrześcijaninem, podejmuje ryzyko cierpienia.

Kichijiro może być każdym z nas. Tak samo jak młodzi ojcowie Rodrigues i Francisco Garupe (Adam Driver), którzy wyruszyli do XVII-wiecznej Japonii na poszukiwania swojego mentora Ferreiry, który zniknął bez śladu. Te postacie są niejednoznaczne.

Ojciec Ferreira jest pokonaną i upokorzoną przez prześladowania ofiarą. Z kolei Garupe nie opuszcza wiernych i ponosi śmierć męczeńską. Natomiast Rodrigues trafia na perfidną maszynę prześladowań misjonarzy i japońskich chrześcijan. Dobroduszny, jak się wydaje, samuraj Inoue przyznaje, że nie chce zabić misjonarzy, tylko doprowadzić ich do upadku: pierwszym krokiem, prawie niewinnym, jest podeptanie tabliczki z wizerunkiem Chrystusa lub naplucie na krzyż. Jeden ze znajomych zapytał
mnie po seansie, dlaczego uciemiężony ojciec Rodrigues nie popełnił samobójstwa.

Byłoby to przyznaniem się do porażki.

I wielkim triumfem prześladowców. Rodrigues znalazł się w pułapce, zastawionej przez prześladowców, ale jedyne co mu pozostało to drewniany krzyżyk, który towarzyszy mu do samego końca. Jego japońska żona zaryzykowała życiem skrycie wkładając mu do trumny ten krzyżyk do ręki. To chyba znak, że Rodrigues stworzył domowy Kościół, który zszedł do podziemia. Dlatego nie należy pochopnie oceniać jego apostazji. Podobnie było w Albanii czy Czechosłowacji w czasach komunizmu, gdzie Kościół działał w podziemiu – w milczeniu będącym odpowiedzią na wezwanie Boga. Scorsese składa hołd męczennikom i pokazuje, że milczenie było formą obrony przed perfidią prześladowców.

Okazuje się jednak, że motywy biblijne można znaleźć także w kinie masowym. W książce „100 filmów biblijnych”wspomina ksiądz o„Matrixie”.

Proszę sobie przypomnieć: ta trylogia kończy się ukrzyżowaniem Neo. Przyjrzyjmy się jednak pierwszej części, w której nawiązania do Biblii nie są nachalne, ale rozpoznawalne. Już w pierwszej scenie, w której spotykamy Neo, proszący go o program człowiek woła „Jesteś moim osobistym Jezusem!”, co przywołuje scenę z rozdziału 3. wersetu 11. Ewangelii św. Marka – „Nawet duchy nieczyste, na Jego widok, padały przed Nim i wołały: «Ty jesteś Syn Boży»”. W postaci Szyfranta można odnaleźć Judasza, a Morfeusz to Jan Chrzciciel. Morfeusz wie, że Wyrocznia przepowiedziała nadejście Wybrańca – Neo. Wszystko zbiera się w ewangeliczną postmodernistyczną całość, u kresu której Neo umiera i zmartwychwstaje za sprawą miłości Trinity (czyli Trójcy). Można też znaleźć powiązania między „Matrixem” i „Opowieściami z Narnii”.

C. S. Lewis był religijnym człowiekiem i nie ukrywał, że jest to opowieść o wartościach chrześcijańskich.

„Lew, czarownica i stara szafa” to syntetyczna próba spojrzenia na ludzkość cierpiącą z powodu grzechu pierworodnego. Trwa
oczekiwanie na powrót lwa Aslana, czyli Chrystusa. Aslan dobrowolnie oddaje życie, umiera, by jednak pokonać własną śmierć, a w końcu zwycięża złą czarownicę. „Opowieści z Narnii” to dzieło Walden Media, które produkuje filmy o chrześcijańskich wartościach.

Jak daleko można się posunąć w biblijnych nawiązaniach do popularnych dzieł? Frodo z „Władcy Pierścieni” może być Chrystusem dźwigającym krzyż?

Powieść Tolkiena jest niezwykle złożona. Chrystusem może być Gandalf Szary, zwany Pielgrzymem. Gandalf umiera i powraca jako Gandalf Biały. Czy to Chrystus, a może jednak Anioł? Frodo, owszem dźwiga swój krzyż w postaci pierścienia, ale na sam koniec ulega pokusie. Ostatecznie zwycięża jednak miłosierdzie.

W postaci Golluma?

Gollum staje się nieoczekiwanym znakiem miłosierdzia. Gandalf w rozmowie z Frodem w kopalni Moria powiedział: „Nie mów i nie uśmiercaj tak pochopnie! Wielu z żyjących zasługuje na śmierć, a ilu z umarłych zasługuje na życie? Czy potrafisz je im przywrócić?”.

„Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni”.

Otóż to. Bez Golluma nie triumfowałoby dobro. Okazano mu miłosierdzie. To jak w ewangelicznej przypowieści o polu pszenicy, w której na polu wyrosły też chwasty. Jednak pozwolono rosnąć zarówno pszenicy, ziarnu dobremu, jak i chwastom, które na koniec zostaną przeznaczone na spalenie. Gollum niejako rósł obok tej pszenicy. We „Władcy Pierścieni” jest też mowa o nieśmiertelności. Arwena będąca elfem związała się z człowiekiem i zrzekła się jej. Tak jak Chrystus, Bóg, który uniżając się, stał się człowiekiem, o czym pisał św. Paweł. Tolkien to znacznie bardziej wyrafinowany teolog od Lewisa.

Tolkien i Lewis bardzo dobrze się znali, szanowali, ale się poróżnili. Tolkien zarzucił przyjacielowi, że w „Lwie, czarownicy i starej szafie” motywy chrześcijańskie przedstawił zbyt topornie.

Tolkien nie przepadał za zbyt prostym podejściem do teologii. W jego dziełach jest wiele nawiązań do mitologii nordyckiej, a mimo to, jest tam wiele chrześcijańskich treści. Ta literatura ma wielką głębię.

Czego nie można powiedzieć o stosunkowo nowym filmie „Noe: Wybrany przez Boga” Darrena Aronofsky’ego. Noe z biblijnego człowieka sprawiedliwego stał się zimnym zabójcą i mistrzem szermierki w postaci Russella Crowe’a z „Gladiatora”.

„Noe” wydaje się biblijny przez sięgnięcie do dość dosłownie potraktowanego tekstu Księgi Rodzaju, ale ostatecznie taki nie jest. Tej opowieści bliżej do „Wodnego świata” Kevina Costnera i „Księgi ocalenia” z Denzelem Washingtonem. To filmy postapokaliptyczne. Taka jest choćby scenografia u Aronofsky’ego. Drelichowe ubiory bohaterów czy robione na drutach swetry widzieliśmy wcześniej u Costnera. W pejzażach kręconego na Islandii filmu widać postindustrialny krajobraz, fragment rurociągu, jakieś instalacje hutnicze. Film wychodzi od motywu biblijnego, żeby opowiedzieć zupełnie inną historię z pogranicza dramatu ekologicznego. Jednak rozumiem zamiar Aronofsky’ego, żeby poprzez Biblię opowiedzieć dramat o ludziach, którzy zniszczyli Ziemię, czyli skarb, jaki dostali od Boga.

Czyli nie powinniśmy zwracać uwagi na apokryficzność tego filmu? Na arce brakuje żon synów Noego, nie ma również kilkudziesięciu bałwochwalców.

Aronofsky wyraźnie zamierzał wprowadzić elementy apokryfów Starego Testamentu. Jednak pod płaszczykiem biblijności opowiada o ludziach współczesnych. Zadaje nam pytanie czy dalej będziemy niszczyć Ziemię. Zastanawia się też gdzie jest Bóg.

Tak swobodne podejście do Biblii być może wynika z jej ograniczeń. Pismo Święte nie podaje wielu szczegółów wydarzeń, nie opisuje nawet wyglądu Jezusa Chrystusa. Biblia to nie scenariusz i filmowcy mają szerokie pole do użycia swojej wyobraźni.

Zgadza się. Przykładem takiej wyobraźni jest „Maryja, matka Jezusa” włoskiego reżysera Guido Chiesy. Włoski tytuł brzmi „Io
sono con te”, czyli „Jestem z Tobą”. Niestety, polski tytuł z góry narzuca maryjne postrzeganie tego filmu, a tak naprawdę, jest
to ciekawe dzieło z pogranicza dojrzałego feminizmu. Chiesa próbuje wytłumaczyć kim jest Jezus, jak na jego dorosłość i nauczanie wpłynęła postawa świadomej matki – Maryi. To obraz o formowaniu się człowieczeństwa w Jezusie. Jest to film kostiumowy, ale kryją się w nim współczesne pytania dotyczące obecności Boga i ewangelii. Jestem pod ogromnym wrażeniem.

A jak odbierać po latach „Pasję” Mela Gibsona? To film brutalny, epatuje się w nim okrucieństwem. Nie wszyscy wierni są gotowi go przyjąć.

„Pasja” w 2004 roku właściwie otworzyła polską kinematografię na tematykę religijną i biblijną. Po upadku komunizmu i zakończeniu monopolu dystrybucji filmowej pojawili się prywatni producenci. Jednak bali się ryzyka i nie ryzykowali sprowadzania filmów religijnych. „Pasja” jednak przyciągnęła do kin ponad 3 mln widzów.

Którzy nie byli gotowi na to, co zobaczą. Pamiętam jak jeden z księży opowiadał mi, jak widzowie wchodzili na salę z colą i kubłami wypełnionymi po brzegiem popcornem. Po seansie brali ten popcorn z powrotem.

Po „Pasji” dystrybutorzy uwierzyli w kino biblijne. Tuż po śmierci Jana Pawła II pojawił się „Karol – człowiek, który został papieżem”, który również przyciągnął miliony widzów. Spotkałem się z wytłumaczeniem, że ludzie chodzili do kina i w ten sposób przeżywali swoją żałobę. Niedługo później na duży ekran trafił „Jan Paweł II” z Jonem Voightem. Obecnie każdego roku pojawiają się nowe filmy biblijne, jest w kinach sporo filmów o tematyce religijnej, choć często słabych. Gibson chciał szokować i to mu się udało. Jednak to nurt, który nie ma kontynuatora.

„W Zabić Jezusa” jeden z Rzymian trzyma zakrwawioną i odciętą głowę Jana Chrzciciela rzucając ją pod nogi Salome. To mogło obrzydzić.

To tylko epizod. Wiele brutalności było też w zeszłorocznym filmie Kevina Reynoldsa „Zmartwychwstały” oraz w „Exodus: Bogowie i królowie” Ridley’a Scotta. Tam okrucieństwo w pokazaniu plag egipskich jest porażające. Przyznam, że nie lubię wracać do „Pasji”.

Dlaczego w takim razie polskie filmy biblijne są w większości cukierkowe, płytkie i nie skłaniają do refleksji?

Niewiele jest polskich filmów biblijnych. W 1972 powstał „Piłat i inni” Andrzeja Wajdy, który z „Mistrza i Małgorzaty” na pierwszy plan wyciągnął wątek pasyjny. Próbował Biblię odczytywać Kieślowski w „Dekalogu”, Zanussi w „Obcym ciele” pyta o milczenie Boga. Z ostatnich produkcji należy wymienić „Popiełuszko. Wolność jest w nas”, w którym los księdza Jerzego przypomina los Chrystusa, aż po niesprawiedliwie zadaną śmierć. Twórcą, po którym mógłbym spodziewać się głębszej analizy jest Wojciech Smarzowski. Jak nikt inny potrafi podejść do przeszłości nie tworząc fresków historycznych. „Wołyń” jest przykładem moralitetu. Owszem, okrucieństwo jest obecne, ale Smarzowski potrafi zatrzymać kamerę i nie
pokazać wszystkiego, zostawić niedopowiedzenia.

Smarzowski mógłby podążyć drogą Gibsona. Okrucieństwo i hiperbola nie są mu obce.

Tak, ale nie podążyłby drogą nieudanych hagiografii jak np. „Karolina” czy „Zerwany kłos”. Te filmy można we fragmentach pokazać np. na katechezie, ale całość się nie broni. Nie prowadzi do większych przeżyć duchowych, nie stawia również pytań. Nie zostawia widza z niepewnością.

Czy powinniśmy wkinie biblijnym odrzucać dzieła nawiązujące do apokryfów?

W żadnym razie. Jestem przekonany, że jeśli twórcy sięgają po apokryfy, ale próbują zadawać pytania, to jest to uzasadnione. Ogromnie cenię dzieła mówiące o zmaganiach człowieka z duchowością, nawet jeśli nie są poprawne teologicznie. Stąd moja niezgoda na „Chatę”. Owszem, opowiada o ważnych rzeczach – śmierci, rodzinnej tragedii i nieprzepracowanej żałobie, ale mam zastrzeżenia do twórców, że pokazują Boga oswojonego, z którym można pobiegać po jeziorze i zjeść szarlotkę. Taki słodki, niestawiający wymagań Bóg to nie jest rzeczywistość znana z Biblii.

Dlatego po kino religijne sięgają nie tylko wierzący. Pier Paolo Pasolini był komunistą, homoseksualistą, a w roli Maryi w „Ewangelii według świętego Mateusza” obsadził własną matkę. Mimo to, dzieło trafiło na watykańską listę „ważnych i wartościowych filmów”.

Od zarania dziejów zadawano pytania, kto może tworzyć sztukę religijną. Ci, którym wydawało się, że znają Boga i wierząc w Niego bez problemu go przedstawią? To z góry skazane jest na niepowodzenie, bo Bóg w swej nieskończoności jest niewyobrażalny. A może tworzyć powinni ci, którzy Go poszukują i szukają światła? Reżyser-agnostyk nie ma pewności, czy Bóg istnieje, ale może pokazać szczerą tęsknotę za Nim. Właśnie o tym można opowiedzieć coś pięknego. W ten sposób człowiek wątpiący i niewierzący może stworzyć coś bardziej prawdziwego. I bardziej wartościowego.

ROZMAWIAŁ PIOTR BERA
Wywiad ukazał się w zeszłorocznym wielkanocnym wydaniu papierowym "Gazety Wrocławskiej" (15-17 kwietnia 2017).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska