Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marieta Gotfryd - Wyrwała się z zajęć gimnastycznych, by koniec końców wyrywać sztangę

Wojciech Koerber
Marieta Gotfryd, oławianka urodzona w Gornej Orjahowicy.
Marieta Gotfryd, oławianka urodzona w Gornej Orjahowicy. Patryk Ciechanowski-Mirek
Do 10. roku życia mieszkała w Bułgarii, tam też przyszła na świat - w Gornej Orjahowicy - a jednak dziś to Dolnoślązaczka z krwi i kości. Bo przecież krew ojca jest dolnośląska. Oławska.

UWAGA! ARTYKUŁ POWSTAŁ W 2013 ROKU

- Obie moje babcie to Bułgarki. Tata natomiast pochodzi ze wsi Osiek pod Oławą, jest najmłodszy z sześciorga rodzeństwa. I jako najmłodszy wyjechał swego czasu z dziadkami do Bułgarii. Tam poznał mamę, Marinkę. Gdzie? W szkole. Przynajmniej tak mówili - uśmiecha się Marieta Gotfryd. A w zasadzie ciocia Marietka. Ma dwie starsze siostry, dwóch siostrzeńców i dwie siostrzenice.

Mama grywała w siatkówkę, ojciec - kopał piłkę. Mała Marieta była za to skazana na gimnastykę sportową. - W bułgarskiej szkole jest ona obowiązkowa przez trzy pierwsze klasy podstawówki. Później możesz latać gdzie chcesz, ale na początku trzeba przejść przez gimnastykę - wyjaśnia. W 1990 roku, jako 10-latka, Bułgarię jednak opuściła. - Taka stęsknił się za Polską i wróciliśmy do Oławy. Choć i tak wciąż nosi go tu i tam. Jest spawaczem, budował statki w Turcji, w Grecji, do dziś sporo czasu spędza na wyjazdach. Mama twierdzi, że mam to po nim, całe życie mogłabym na walizkach leżeć - przyznaje olimpijka.

Nauka polskiego specjalną trudnością się nie okazała. - Nauczyłam się go w miesiąc na wakacjach - tłumaczy sztangistka. Jako niska, dynamiczna i mocna dziewczyna zaczęła uprawiać lekką atletykę w Olavii Oława. Biegała sprinty, 13,00 na setkę. Dźwigać zaczęła dość późno, w wieku 17 lat. Choć nie nazbyt późno, biorąc pod uwagę fakt, że dyscyplina w żeńskim wydaniu w zasadzie dopiero raczkowała. By jednak dotknąć sztangi, trzeba było wpaść na Waldemara Ostapskiego.

- Trener przechodził przez szkolne boisko, rozmawiał z nauczycielem i wyłapał mnie. Raz zagaił, odmówiłam, później zaprosił drugi raz. A że mieszkał koło mnie, to docinał. Powiedział raz - "wyglądasz jakbyś 65 kg podrzucała", co wtedy było wynikiem bardzo dobrym. No i przyszłam na tę siłownię - wspomina Gotfryd, do dziś tworząc z Ostapskim wyśmienicie rozumiejący się duet. Gdy w 1999 roku zawodniczka doznała kontuzji łękotki, zatrudnienie znalazła właśnie u szkoleniowca, prowadzącego w Oławie firmę ochroniarską i detektywistyczną. - Związek mnie wtedy odstawił, a trener dał pracę i nie zostawił na lodzie - dodaje.

Wspomniana kontuzja przydarzyła się na treningu, dwa dni przed ME juniorów w Spale. W złym momencie, bo w kraju dorastała konkurencja w osobie Aleksandry Klejnowskiej, dziś Klejnowskiej-Krzywańskiej. Choć nie zawsze. - Gdy czuję, że jestem w formie i wynik będzie niezły, wtedy zgłaszam się do zawodów jako Klejnowska. A gdy czuję, że najlepiej nie jest, wtedy każę wpisać do protokołu Krzywańska - dworowała sobie ostatnio urodzona w Legnicy mistrzyni świata (2001), siódma zawodniczka londyńskich igrzysk (kat. 53 kg).

O rywalizacji Gotfryd - Klejnowska książkę można by napisać. Z jednej strony trenująca na uboczu Marieta, z drugiej pilnowana przez trenera kadry Ryszarda Soćkę Aleksandra, reprezentująca wówczas ośrodek w Siedlcach (dziś Zawisza Bydgoszcz). - Soćko zaczął Olę pchać, bo była z WLKS Siedlce. W 2000 roku pobiłam rekord Europy, rekord kraju, na mistrzostwach Polski pokonałam ją o 15 kg. Płakała jak bóbr. Ale nic nie pomogło, to ona poleciała na igrzyska do Sydney. Na pomoście byłyśmy rywalkami, ale poza nim już nie. Tak to wyglądało początkowo. Później, gdy Ola raz ze mną przegrała, ona te relacje zmieniła. Przestałyśmy mieszkać z sobą na zawodach. Ale kontakt mamy do tej pory, choć to już nie to, co kiedyś - wyjaśnia Gotfryd.

Cztery lata później w Atenach też oławianki zabrakło.- Soćko pchał Olkę i Agatę Wróbel, a po wpadkach olimpijskie przepustki dla żeńskiej reprezentacji były tylko dwie, wywalczone rzutem na taśmę. Inna sprawa, że obie były mocne, Olka zdobyła złoto ME, podrzuciła 127 kg, a ja po kontuzji kolana i tak nie miałam szans. Wycofałam się grzecznie i kulturalnie - wspomina Marieta. Olimpijskiego debiutu doczekała się w wieku 28 lat. W Pekinie, gdzie zajęła 10. miejsce. Dwa lata młodsza Klejnowska była tam siódma.

- Start fatalny. Powinnam się znaleźć co najmniej w ósemce, a w obu bojach zostałam na pierwszych podejściach. W Azji nigdy mi jakoś nie wychodziło, nawet wtedy gdy czułam się silna. No i w Pekinie byłam z trenerem Soćką. Bardzo niechętnie, ale musiał mnie tam wziąć... - zauważa sportsmenka. Poza tym wspomina Pekin z sentymentem. Zresztą z pomostu też zachowała piękne obrazki. Widziała przecież z bliska, jak w górę idzie srebro Szymona Kołeckiego.

- Dopingowaliśmy Szymona mocno. Ta pięść i ten paluszek były skierowane w naszą stronę. A grupą byliśmy liczną. Dotarli Sławek Szmal, trener Wenta, Otylia Jędrzejczak, kilku siatkarzy. Jakoś musieliśmy ich boczkiem wcisnąć, bo akurat nie dostaliśmy w wiosce biletów na zawody. No i to ja goliłam Szymona na zero, bo tą łysiną chciał wyrazić solidarność z mieszkańcami Tybetu. Nawet żartował, że jak mu nie wyjdzie, to całą winę na mnie zwali. Ale brzydko wtedy wyglądał. Ja wolę Szymona gdy ma więcej włosów. Teraz już prezesa Szymona - dodaje Gotfryd. Też na niego, rzecz jasna, głosowała. - No pewnie, że głosowała. Wreszcie rozbiliśmy stary beton. I już widać zmiany. Wydający się nie do ruszenia trener Soćko nagle został ruszony, choć walczył do końca. Nie miał na tyle honoru, co opiekun męskiej kadry, Mirosław Choroś, bo ten sam zrezygnował - zaznacza nasza zawodniczka.

Ciekawostka jest taka, że w wyniku rozpisanego konkursu oraz decyzji nowego zarządu następcą Soćki wybrano... Ostapskiego. Teraz to on będzie dźwigał odpowiedzialność za żeńskie ciężary. Ten wybór ma też znaczenie dla najbliższej przyszłości Gotfryd. W 2010 roku mówiła nam, że karierę zamierza zakończyć po igrzyskach w Londynie. Tyle że dziś ma już inne plany. Z uwagi na wiek i zmęczenie materiału może już nie mocarstwowe, ale jednak związane z ciężarami.

- Rzeczywiście od dawna twierdziłam, że po Londynie kończę. W związku z zaistniałą sytuacją doszliśmy jednak do wniosku, że warto inaczej pożegnać się z Europą, ze światem. Chcę wytrzymać do kwietniowych mistrzostw Europy. Jesienne mistrzostwa świata na Torwarze? Nie, w tym planie już mnie raczej nie ma - tłumaczy Gotfryd. Pierwotnie wspomniany championat Starego Kontynentu planowano zorganizować w Warnie, co miało znaczenie sentymentalne. Tamtejsza federacja ma jednak problemy, więc imprezę przeniesiono do Walencji. Jak się okazało, na chwilę tylko. W Hiszpanii kryzys. Stanęło zatem na Albanii.

- Zobaczymy, jak się sprawy potoczą. O MŚ w ogóle nie myślę, bo wciąż dokucza mi jeszcze kontuzja barku. Jestem jednocześnie i w trakcie leczenia, i w trakcie treningów. Ale jeśli przestanie boleć, a sztanga sama będzie w górę szła, to niczego nie można wykluczyć. Uważam, że stać mnie jeszcze na zbliżenie się do swoich rekordów życiowych. Rozmyślam tylko nad kategorią, jestem między 58 a 63 kg. Wiadomo, że wiek robi swoje, a waga już nie chce zlatywać, ale dam sobie radę - zapewnia. Niech próbuje, bo przecież w Londynie, po którym planowała się żegnać, koniec końców nie wystąpiła.

- Walczyłam z tym barkiem. W czerwcu zeszłego roku wiedziałam już, że jest lipa. Z obozu w Giżycku pojechałam do Warszawy na rezonans, który wykazał 21-milimetrowe naderwanie mięśnia nadgrzebieniowego barku. Co ciekawe, gdy ten mięsień się rozciągnie, to już do pierwotnego stanu nie wraca. Trzeba czekać aż się zerwie. I teraz z taką właśnie świadomością trenuję - że jak się zerwie, to się zerwie. Trochę żałuję, że tak szybko wycofałam się wtedy z walki o Londyn. Tyle że wtedy lekarze mówili mi o sporym ryzyku. A dziś wiem, że aż tak wielkie nie było. Mistrzostwa Polski bym wygrała, bo Olka też była po operacji, a ta impreza przecież miała być najważniejszym sprawdzianem, który ministerstwo brało pod uwagę. Podobnie było na MP przed Pekinem. Trener Szewczyk powiedział do trenera Ostapskiego: "moja Ufnal walczy z twoją o wyjazd". I wtedy Olka ładnie się zachowała. Zadzwoniła wcześniej do mnie, poza Soćką, mówiąc, bym startowała w kat. 63, a ona obstawi 58. Tymczasem Soćko chciał, bym przegrała w 58. No i wygrałam 63, poleciałam na igrzyska - przypomina urocza... ciężarówka.

Najbardziej udany miała rok 2001, gdy dźwignęła srebro ME oraz brąz MŚ w Antalyi (złota była tam Klejnowska). Najmilej wspomina jednak mistrzostwo Europy zdobyte w 1998 roku. Bo w Sofii. I pod batutą trenera Ostapskiego. - Dwa dni przed wyjazdem dostałam dopiero paszport od prezydenta Kwaśniewskiego, za czym chodził m.in. pan Baszanowski. Pojechałam z kontuzją i zdobyłam złoto w kraju, w którym się urodziłam, a wszystkiego doglądał mój opiekun. Inaczej się dźwiga z osobą, której ufasz, a inaczej przy takiej, której nie ufasz - raz jeszcze powraca Marieta do koneksji zawodnik - trener. Sama też już ma papiery instruktora i zaczyna przekazywać wiedzę. Pozostaje jeszcze tylko zaufać komuś na dobre w życiu codziennym. - Od dwóch miesięcy znów jestem wolna. Bo my, sportowcy, jesteśmy trudni. Ja np. mam dominujący charakter, więc mój chłopak musi być wyrozumiały - zastrzega. Zrozumiano?

Marieta Gotfryd

Urodziła się 11 września 1980 roku w Gornej Orjachowicy (Bułgaria). Olimpijka z Pekinu, gdzie zajęła 10. miejsce w kat. 58 kg. Brązowa medalistka MŚ Antalya 2001. Srebrna (Trenczyn 2001) oraz trzykrotnie brązowa (La Coruna 1999, Sofia 2005, Mińsk 2010) medalistka ME. Mistrzyni Europy juniorek (Sofia 1998). Rekordy życiowe: rwanie - 98 kg, podrzut - 117 kg, dwubój - 212 kg (dwukrotnie, m.in. podczas MŚ w Katarze, 2005, gdzie zajęła piąte miejsce). Klub: MAKS Tytan Oława. Trener klubowy i reprezentacyjny: Waldemar Ostapski. Hobby: sporty ekstremalne, m.in. snowboard, podróżowanie. Mieszka w Oławie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska