Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marek Kuczkowski we wspomnieniach przyjaciół

Grażyna Szyszka
Wuefiści z I LO: Marek Kuczkowski, Beata Toboła (od lewej), Marzena Dąbrowska i Stanisław Czarnecki
Wuefiści z I LO: Marek Kuczkowski, Beata Toboła (od lewej), Marzena Dąbrowska i Stanisław Czarnecki
Marek Kuczkowski był szanowanym i lubianym nauczycielem wychowania fizycznego w I LO. Kochał siatkówkę, porządek i słodycze. W czasie choroby przyjaciele spali przy jego łóżku.

Pod koniec stycznia tego roku Głogów obiegła smutna wiadomość o śmierci znanego, cenionego i lubianego nauczyciela z I liceum Ogólnokształcącego Marka Kuczkowskiego. W wieku 55 lat przegrał z chorobą o nazwie stwardnienie boczne zanikowe. Chorobą, która silnego, sprawnego fizycznie mężczyznę uwięziła we własnym ciele skazując go na powolną śmierć. Jego odejście, oprócz bólu rodziny i przyjaciół, było też ogromnym szokiem dla uczniów i sportowych wychowanków.

- Została po nim wielka dziura w naszych sercach - przyznają pracownicy administracji I LO, szkoły, w której spędził ostatnie 13 lat zawodowej pracy.

Bożena Kowalczykowska, obecnie zastępca prezydenta Głogowa, a wcześniej nauczyciel wychowania fizycznego oraz dyrektorka I LO, ale przede wszystkim bliska znajoma Marka Kuczkowskiego przyznaje, że często myśli o zmarłym koledze i bardzo jej go brakuje. Dlatego odwiedza jego grób.

- Zanim przyszedł do naszego ogólniaka, znałam Marka zza płotu, ponieważ uczył w sąsiedniej szkole, najpierw podstawówce, a potem w gimnazjum. Ucieszyłam się, jak dołączył do naszego grona. Cały czas mam w pamięci jego obraz - w dresie, z nieodłączną saszetką pod pachą. Kiedyś powiedziałam mu: Marek, jaki ty jesteś wysportowany facet! A on na to: Coś ty! Wszyscy myślą, że tak jest, bo w dresie chodzę, ale w rzeczywistości to nie specjalnie. Owszem, spacery lubię, jakiś rowerek też, ale tyle wystarczy. Był za to świetnym nauczycielem i potrafił dobrze sprzedać swoją wiedzę i umiejętności. Sam jakoś sportów nie uprawiał, choć jego wielką miłością była siatkówka - wspomina Bożena Kowalczykowska.

W nauczycielskim teamie, oprócz Marka i pani Bożeny, był wówczas Stanisław Czarnecki i Beata Toboła oraz Marzena (Gazda) Dąbrowska. - To był najpiękniejszy czas mojej pracy - przyznaje dziś Kowalczykowska. - Marek był starszy doświadczeniem i umiejętnościami mi imponował, choć pewnie też i czasem denerwował - śmieje się pani Bożena. - Był bardzo poukładany, miał talent plastyczny, a jego sportowe gabloty były zrobione z pomysłem. Miał taki porządek w szafce, że nam, kobietom było aż czasem głupio. Lubił posegregowane, oznaczone notatki i bardzo tego pilnował. To, co mnie w nim denerwowało, to zbieractwo. Znosił niezliczonej ilości smyczek, naklejek, czy innych drobiazgów i nie rozumiałam, po co to robi - opowiada. - Później się okazywało, że na turniejach, które organizował, każdy zawodnik zawsze coś dostawał. Zrozumiałam, dlaczego miał to zawsze posortowane, popakowane w torebeczkach.

Bożena Kowalczykowska przyznaje, że na Marka zawsze mogła liczyć. Czy to w pracy, czy też poza nią. Dodaje, że dla niego najważniejsza była rodzina, czyli żona i syn Michał. - O żonie nie mówił inaczej, niż moja Jola. Dzielił się z nami opowieściami, gdzie razem byli, co akurat remontują w domu, ale też potrafił słuchać innych. Rozmawialiśmy o głupotach, ale i o sprawach poważnych. Jednak przede wszystkim Marek był autorytetem dla młodzieży. Dbał o nich i był dla uczniów sprawiedliwy. On i Staszek Czarnecki reprezentowali starą szkołę z zasadami, z wartościami i szacunkiem do ludzi. Uczyli się tego od nich tylko uczniowie, ale i ja.

Stanisław Czarnecki od czterech lat jest już emerytowanym nauczycielem. Z Markiem Kuczkowskim przepracowali razem wiele lat. Głogowianin przyznaje, że zawsze mógł na niego liczyć. Marek był punktualny, zawsze przygotowany, dbał o szkolny sprzęt.

- Obaj mieliśmy zasady, co bardzo ułatwiało pracę z młodzieżą. Marek bardzo się cieszył ze swoich sportowych sukcesów. Choć na studiach grał w piłkę ręczną, to jego życiem była siatkówka. Drużyna dziewcząt, którą prowadził docierała do finału wojewódzkiego. To był bardzo zajęty człowiek. Ciągle coś organizował, albo się udzielał - opowiada pan Stanisław.

Koledzy z pracy znali też słabości wuefisty, a jedną z nich były słodycze. - Jak nie miał czasu zjeść ciasta, to poślinionym palcem zaznaczał upatrzony kawałek i ostrzegał, że to jego - opowiada pan Stanisław.

Diagnoza lekarzy jak wyrok śmierci

Objawy stwardnienia bocznego zanikowego dały znać o sobie w 2010 roku. Jak mówią jego przyjaciele, przez pewien czas nie dopuszczał do świadomości informacji, że ma do czynienia z tą straszną, wyniszczającą i śmiertelną chorobą.

- Pamiętam, że było to 13 grudnia, jak Marek powiedział, że przy wysiadaniu z auta rozjechały mu się nogi - wspomina pan Stanisław. - Potem przyznał się, że boli go mięsień czworogłowy uda. Z czasem, podczas chodzenia po szkole, wspierał się o ściany. Jak była chwila, to prosił, bym mu masował mięśnie, bo czuł się wówczas lepiej.

Po kilku pobytach w szpitalach, bezwzględną diagnozę nauczyciel poznał w Warszawie. Tam też usłyszał od lekarza, że zostało mu kilka lat życia.

- Owszem, był załamany, ale walczył - mówi emerytowany nauczyciel. - Nawet, gdy był już przykuty do łóżka to mówił: Stasiu, jeszcze wrócę i razem będziemy działać z młodzieżą.

Choroba jednak nieubłaganie postępowała. Wiadomość o dramacie nauczyciela zszokowała i pracowników i uczniów szkoły. Aby pomóc swojemu wuefiście, młodzież organizowała koncerty ze zbiórką pieniędzy na jego leczenie.

- Chcieli go też odwiedzać w domu, ale na to nie był gotowy - przyznaje Marzena Dąbrowska, nauczycielka wychowania fizycznego w I LO. - W miarę możliwości przekazywaliśmy im informacje o Marku, bo widzieliśmy, że bardzo to przeżywają. Za każdym razem prosili, żeby go pozdrowić. Pamiętam też, że jak już nie mógł trenować swojej drużyny, to jego dziewczyny zagrały dla niego i powygrywały dla swojego trenera wszystko, co mogły. Chciały do niego iść z pucharem. ale niestety, był już w nie najlepszym stanie. Już wtedy nie mówił. Sama zaniosłam mu ten puchar. Łzy leciały wówczas i jemu i mi - opowiada ze wzruszeniem Marzena Dąbrowska dodając, że brakuje w szkole jego humoru i pozytywnej energii . - Nie raz mi się śnił, że Marek wchodzi do naszego kantorka i mówi: No, Maszka, co dziś będziemy robić? No i uwielbiał słodkie rzeczy, a drożdżówki musiały być niemal codziennie.

Mimo że od odejścia Marka Kuczkowskiego ze szkoły minęły już ponad trzy lata, w kantorku wuefistów w I LO wciąż wiszą pamiątkowe, wspólne zdjęcia nauczycieli, z których uśmiecha się zmarły kolega. - Nikt niczego tu nie zmienił - przyznaje Marzena Dąbrowska. - Nie ruszaliśmy żadnej jego gabloty. Brakuje nam takich nauczycieli, którzy mieli swoje zasady. A Marek właśnie taki był.

Marek oprócz pracy nauczyciela, przez wiele lat był prezesem Miejskiego Szkolnego Związku Sportowego. Od 2002 roku współpracował z nim Dariusz Bartkowiak, nauczyciel z SP nr 14.

- To był człowiek bardzo kulturalny i bardzo obowiązkowy - wspomina. - Zawsze musiał mieć wszystko przygotowane na 100 procent. Jak go zabrakło, to było trudno się pozbierać. W jego przypadku nie sprawdziło się powiedzenie: nie ma ludzi niezastąpionych.

Przyjaciele przy łóżku chorego Marka
O tym, że Marek Kuczkowski był dobrym człowiekiem i zdał egzamin z życia, świadczy grupa przyjaciół, którzy nie zostawili go w trudnym czasie choroby. Należeli do nich głogowscy wuefiści Artur Długosz (Gimnazjum nr 2), Andrzej Czerwiec (ZS im. Wyżykowskiego), Remigiusz Użarowski (SP nr 6) i Dariusz Bartkowiak (SP nr 12). Wspomagali ich Stanisław Czarnecki ( I LO) i Andrzej Biliński ( Gimnazjum nr 3).

-Pomagaliśmy Markowi, ale przede wszystkim Joli, jego żonie, która opiekowała się nim - opowiada Dariusz Bartkowiak. -Trzeba było Marka karmić, masować, czy czuwać w nocy przy łóżku, więc wyznaczyliśmy sobie dyżury i od poniedziałku do piątku każdy po kolei spał na materacu przy jego łóżku. Jola mogła wtedy odpocząć i się wyspać. Trwało to ponad rok. Nasze rodziny nie tylko nas rozumiały, ale też wspierały. Wszystko to robiliśmy, dopóki Marek miał z nami kontakt. Potem konieczna była już profesjonalna pomoc - przyznaje nauczyciel. -Chodząc do Marka cały czas miałem w pamięci jego słowa o lekarzu, który bez owijania w bawełnę powiedział mu o chorobie: Ja mu jeszcze pokażę! Pojadę tam i zobaczy, że się pomylił!

Ostatnie spotkanie przyjaciół z Markiem miało miejsce tuż po Nowym Roku. Na wiadomość o kryzysie przyjaciela, poszli go odwiedzić.

- Utrzymywany przez maszyny przy życiu Marek gasł - wspomina Dariusz Bartkowiak. - Wtedy powiedziałem: Żegnaj Marku. Dwa tygodnie później zmarł.

Marek Kuczkowski zmarł 27 stycznia 2016 roku. Został pochowany na cmentarzu Brzostowskim. W ostatniej drodze towarzyszył mu tłum ludzi.

Znany głogowski nauczyciel rozpoczynał pracę zawodową w 1986 roku w SP nr 1. Potem przez rok był wuefistą w Gimnazjum nr 1, a od września 2000 roku był nauczycielem wychowania fizycznego w I LO. Odszedł na rentę w lutym 2013 roku.

Marek Kuczkowski, za swoją pracę był wielokrotnie nagradzany. W 2010 roku otrzymał m.in. „Medal za zasługi dla oświaty Głogowa”. W 2013 roku nadano nauczycielowi odznakę zasłużonego dla dolnośląskiego sportu szkolnego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska