Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marcin Marciniszyn - Szatan z Bystrzycy Kłodzkiej ma plan. Pobić Maćkowiaka (zdjęcia)

Wojciech Koerber
6-krotny indywidualny mistrz kraju chce jeszcze polecieć do Rio.
6-krotny indywidualny mistrz kraju chce jeszcze polecieć do Rio. Wojtek Wilczyński
Jest ostatnim biegającym lisowczykiem z tych naprawdę wielkich. I współautorem ostatniego sporego sukcesu naszych czterystumetrowców - brązowego medalu mistrzostw świata z Osaki (2007). Był w Atenach i Londynie, a ciągnie go jeszcze do Rio de Janeiro.

UWAGA! ARTYKUŁ POWSTAŁ W 2012 ROKU!

Marcin Marciniszyn urodził się w Bystrzycy Kłodzkiej, gdzie mama do dziś pracuje jako pielęgniarka. Ojciec jest kolejarzem i to on kazał przyjechać synowi do Wrocławia. - Nie miałem wyboru, tata mówił, że zawsze lepiej być w większym mieście. Poszedłem do zawodówki w Zespole Szkół Kolejowych przy ul. Dawida i zamieszkałem tam w internacie - tłumaczy lekkoatleta. Ostatecznie zdążył wsiąść jednak do innego pociągu. Zaczął biegać, choć - uwaga! - dopiero przed 18. urodzinami. A gdyby tego nie uczynił? - To w najlepszym wypadku piłbym pewnie teraz piwo w Bystrzycy. Albo siedział w więzieniu, jak połowa kolegów, którzy, niestety, zostali kryminalistami. Tak się często kończy w małych mieścinach - szczerze stawia sprawę.

W Bystrzycy grywał też Marciniszyn w piłkę nożną i w koszykówkę. Z kolegami na podwórku, jak wszyscy. W kolejówce trafił natomiast na nauczyciela wf-u, Zbigniewa Dziubińskiego. - I on właśnie zbierał chętnych na Puchar Humberta, zawody w biegu i skoku. Chodził i pytał, kto chce, a że dawało to zwolnienie z lekcji, to pchał się każdy. Pojechaliśmy i bez treningu, bez niczego, wyprzedziłem na Stadionie Olimpijskim zawodników z MOS-u. Wygrałem swoją serię na 100 metrów, wygraliśmy także sztafetę szwedzką (100, 200, 300 i 400 m), którą ja kończyłem, pierwszy raz rywalizując na jedno okrążenie. Po tych biegach przejął mnie Jan Kosendiak. Pojechałem na pierwszy obóz pod Międzyzdroje, a później na kolejny do Szklarskiej Poręby przed mistrzostwami Polski juniorów. To był 2000 rok i po kilku miesiącach treningu pobiegłem w sztafecie 4x100 metrów - przypomina Dolnoślązak.

Sytuacja była dynamiczna, jak to w sprincie. - Trener Kosendiak stwierdził, że zajmie się pracą doktorską i że nie chce już prowadzić zajęć. Ale do mnie jeszcze przez jakiś czas przyjeżdżał. Po igrzyskach w Sydney przy ul. Parkowej, bo tam biegaliśmy, pojawił się jednak trener Lisowski. Dali mu ochłapy ludzi i w tych ochłapach byłem też ja - skromnie zauważa przyszły olimpijczyk. Rychło został mistrzem Polski juniorów na koło i w 2001 roku pojechał do włoskiego Grosseto na mistrzostwa Europy w tej kategorii wiekowej. W sztafecie 4x400 metrów sięgnął z kolegami po złoto, indywidualnie był siódmy. To mocno entrée sprawiło, że oficjalnie biegał nasz sprinter jako Marcin Marciniszyn, a mniej oficjalnie jako Szatan. - Tę ksywę nadali mi, gdy jeszcze mieszkałem w internacie. No bo pojawił się człowiek znikąd i nagle zaczął szybko biegać, robić szatańskie wyniki - wyjaśnia. Choć i na twarzy, w oczach, też coś z szatana.

Jako 20-latek pojechał już Marciniszyn na seniorskie mistrzostwa Europy do Wiednia (2002). A dwa lata później na igrzyska do Aten, gdzie biało-czerwona sztafeta (Piotr Rysiukiewicz, Piotr Klimczak, Marciniszyn i Marek Plawgo) uzyskała 10. wynik eliminacji. W jaki sposób wywalczył sobie olimpijski paszport? W przekonujący.

- Było powiedziane, że medaliści mistrzostw Polski mają miejsce zaklepane. A ja zdobyłem wtedy swój pierwszy tytuł. Co poza tym? Byłem w lekkim szoku, bo przecież na igrzyskach debiutowałem, do tej pory znałem imprezę tylko z opowieści starszych kolegów, m.in. Rycha i Haka (Rysiukiewicza i Haczka - WoK). No i rachunek za telefon. Też mnie zszokował. Dzwoniło się do domu, do znajomych, esemesowało i wyszło 800 zł. Na szczęście, jeśli chodzi o nasze stypendia, były to bodaj najlepsze czasy. Każdy kto wypełnił minimum na igrzyska, dostawał 2 200 zł na rękę. A więc całego stypendium na rachunek telefoniczny nie wydałem - zaznacza sprinter.

W Pekinie zajęli lisowczycy siódme miejsce (Rafał Wieruszewski, Piotr Klimczak, Piotr Kędzia, Marek Plawgo). Szatana jednak tam nie wzięli, choć sumienie miał czyste, a nogi szybkie. Tyle że jedna nie do końca zdrowa była. - Ja twierdzę, że powinienem na igrzyska polecieć. Wiosną byliśmy na zgrupowaniu w Lloret de Mar pod Barceloną, gdzie ostatnio kręcili polski serial "Pamiętniki z wakacji". I tam właśnie zakuło mnie pod stopą. Wychodziłem z łuku i naruszyłem rozcięgno podeszwowe. Młody jednak byłem, to biegałem mimo bólu i zgrubienia, a nie mieli na miejscu USG. Badanie wykonaliśmy dopiero po powrocie u dr. Frąckiewicza. Okazało się, że jest naciągnięcie i trzeba zrobić przerwę. Pojeździłem jeszcze po innych lekarzach, miałem zabiegi i tak zleciał mi czas do końca maja. Na początku czerwca zacząłem się powoli ruszać. Niedługo potem były MP w Bielsku-Białej, gdzie wygrałem finał B, a na późniejszym obozie przedolimpijskim w St Moritz trener Lisowski poinformował mnie, że są nominacje z PZLA, i że nie lecę. Zdecydowano, że pojedzie Daniel Dąbrowski, czyli... zawodnik kontuzjowany, który wcześniej miał operację. A ja po zejściu z gór, na mityngu w Bielsku-Białej, wyprzedziłem i Kozłowskiego, i Wiaderka, Dąbrowski w ogóle wtedy nie biegł. Na drugi dzień znów ich wyprzedziłem w Kutnie, choć jechałem tam przez Wrocław, bo miałem podpisanie kontraktu w wojsku. Oni tymczasem już tam byli i odpoczywali - szczegółowo opisuje Marciniszyn. Czuć, że do dziś to w nim siedzi i pobolewa. Jak to rozcięgno.

- Bo mam bardzo duży żal do Daniela. Chciał być olimpijczykiem i pojechał na siłę, niezgrany ze sztafetą i nie w pełni zdrowy. Przed Sydney zupełnie inaczej postąpił Tomek Czubak. Uznał, że nie da rady i powiedział "nie, dzięki" - dodaje zawodnik Śląska. Dziś Dąbrowski już nie biega. Dostał w nogach dar od Boga, lecz głowa nie chciała szczęściu pomóc.

Londyn? Tam również zabrakło nieco chyżości w nogach naszej sztafety (Piotr Wiaderek, Marciniszyn, Michał Pietrzak, Kacper Kozłowski). W swojej połówce przybiegli na piątym miejscu (3:02,86), tracąc ponad sekundę do Belgów, którym prędkości nadawali fenomenalni bliźniacy Jonathan i Kevin Borle. W generalce uplasowali się biało-czerwoni na dziewiątym miejscu, choć finał nie był poza zasięgiem. Gdyby tylko Kamil Budziejewski nie spotkał w łazience 18-letniego Patryka Dobka. Gdyby okazał się większym dyplomatą. Kto to jest dyplomata? Jak głosi dowcip, to ktoś kto potrafi powiedzieć spier... w taki oto sposób, że czuje się napięcie i podniecenie w związku ze zbliżającą się wyprawą. Budziejewski wyraził się jednak krótko i dosadnie. Obraził Dobka i pobił, a siebie wykluczył.

- Nie daliśmy z siebie wszystkiego, wcześniejsze wyniki pozwalały wierzyć w coś więcej. Ten incydent wiele jednak zmienił, Budziejewski był przecież pewniakiem do sztafety. Na sprawdzianie, już w Londynie, pobiegł sekundę szybciej od Kozłowskiego. To kilka ładnych metrów, być może to, co straciliśmy do Belgów. Finał mógłby być - wylicza Marciniszyn. - A co tam się stało? Mieszkania w wiosce miały po cztery dwuosobowe pokoje i dwie łazienki. A więc de facto były to łazienki wspólne. Ja mieszkałem pierwotnie z szermierzem Zawrotniakiem, a później z mistrzem olimpijskim Tomkiem Majewskim. Obok byli też Paweł Fajdek i Piotrek Małachowski. Super nastrój, można się było pośmiać - dodaje.

Nie miał Marciniszyn szczęścia do olimpijskich harców. Za to uczestniczył w ostatnim sporym sukcesie lisowczyków. Wraz z Plawgą, Dąbrowskim i Kozłowskim sięgnął w 2007 roku po brąz MŚ (Osaka). Z kolei w sezonie 2011, jako 29-latek, poprawił rekord życiowy (45,27), co jest czwartym wynikiem w historii Polski. Rzecz działa się na bydgoskich mistrzostwach kraju. - Tej formy nie utrzymałem jednak do MŚ w Daegu, gdzie tendencja była już nieco spadkowa. Ale ja jeszcze nie skończyłem - uśmiecha się Szatan. - Chcę biegać jak najdłużej, chcę powalczyć o Rio, paru osobom coś udowodnić. Byłem tam już dwa razy, marzę o trzecim. A później? Mam plan pobić rekord Polski weteranów (po 35. roku życia) Roberta Maćkowiaka (46,01). Dla samego siebie - dodaje starszy szeregowy. Wykształcenie ma średnie niepełne, zatem do chorążego winien jeszcze urosnąć.

Wspomniany Maćkowiak wyruszył swego czasu do pracy w Anglii, by sprawdzić się w nowej roli. Bo jako sportowiec żył pod kloszem, zewsząd czuł opiekę. A Marciniszyn? Zdradził raz, że takie prace domowe jak włączenie pralki potrafią go przerosnąć. - Spokojnie, już wszystko wiem. Po tamtym incydencie żona mnie przeszkoliła. Nie wiedziałem, do której dziury wsypać proszek, no i było płukanie proszkiem - przyznaje. Małżonka, Monika, pracowała w Top Gym Fitness na ul. Świeradowskiej, lecz teraz jest pochłonięta wychowywaniem córeczki Wandy, która przyszła na świat 15 września. - To ciekawa sprawa, bo świadkiem na naszym ślubie był Jacek Bocian, który również urodził się 15 września. A więc Bocian przyniósł na świat Wandę - rezolutnie zauważa sześciokrotny indywidualny mistrz Polski. Czego brakuje mu wśród dzisiejszych lisowczyków?

- Brak jest rywalizacji w grupie, brak nacisku. Niektórzy są, bo są. Bo wiedzą, że i tak będą. Kiedyś walczyliśmy na każdym treningu, zawsze dawaliśmy z siebie sto procent - taką stawia Dolnoślązak diagnozę. Wciąż zamierza zatem gonić młodzież do roboty. I uciekać przed nią.

Marcin Marciniszyn

Urodził się 7 września 1982 roku w Bystrzycy Kłodzkiej. Olimpijczyk z Aten (2004), gdzie polska sztafeta 4x400 m (partnerzy Rysiukiewicz, Klimczak i Plawgo) uzyskała 10. czas eliminacji (3:03,69). Wygrała ekipa USA (2:55,91). Biegał także w Londynie (2012, partnerzy Wiaderek, Pietrzak, Kozłowski), gdzie biało-czerwoni zajęli 9. miejsce (3:02,86), a zwyciężyły Wyspy Bahama (2:56,72). Ze sztafetą wywalczył brązowy medal MŚ Osaka 2007, brąz ME Goeteborg 2006, srebro HMŚ Moskwa 2006 i brąz HMŚ Birmingham 2003 oraz dwa brązy HME (Birmingham 2007 i Turyn 2009). 6-krotny indywidualny mistrz kraju na 400 m (2004-06, 2009-11), 3-krotnie zdobywał też złoto HMP. Rekord życiowy na 400 m - 45,27 (12 sierpnia 2011, Bydgoszcz), czwarty wynik w historii polskiej lekkiej atletyki. Klub: Śląsk Wrocław. Starszy szeregowy WP. Żona Monika, córeczka Wanda.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska