Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marcin Bortkiewicz: Fascynuje mnie przyjaźń

Małgorzata Matuszewska
Marcin Bortkiewicz: – Należy przyjaźnić się z aktorami, bo dzięki bliższym kontaktom możemy w nich więcej zobaczyć
Marcin Bortkiewicz: – Należy przyjaźnić się z aktorami, bo dzięki bliższym kontaktom możemy w nich więcej zobaczyć archiwum prywatne
Z Marcinem Bortkiewiczem, współscenarzystą i reżyserem filmu „Noc Walpurgi”, z okazji premiery rozmawiała Małgorzata Matuszewska.

Jak to się stało, że pierwowzorem scenariusza filmu stał się debiutancki monodram?
Po kolejnej porażce w instytucjach kulturalnych producent zatelefonował do mnie i powiedział, że jeżeli znajdę materiał na dwójkę aktorów w jednej przestrzeni, to jest w stanie wyprodukować film bez pomocy instytucji. Od razu zaświeciła mi się zielona lampka i zacząłem szukać. I od razu wiedziałem, że to musi być rzecz wywodząca się z teatru. Pamiętałem młodych gniewnych, którzy swój sukces zawdzięczali dramatom kameralnym pisanym dla teatru, jak „Smak miodu” czy „Miłość i gniew” Osborne’a. Pomyślałem też, że dramaturgicznie taka historia będzie bardziej do ogarnięcia w zamkniętej przestrzeni. Przypomniałem sobie o monodramie „Diva” Magdaleny Gauer, który wygrał United Solo Festival w Nowym Jorku na Broadwayu, a w Teatrze Rondo wyreżyserował to Stanisław Miedziewski, gdzie główną rolę gra Wioleta Komar. Zadzwoniłem do Magdy, powiedziałem, że bardzo mi się podoba ten monodram i chciałbym go zrealizować w kinie, na dwójkę aktorów, bez retrospekcji, wchodzenia do getta, Auschwitz.

Film został obsypany nagrodami, za scenariusz też. Opera jest ważna w Pana życiu?
Nie, w ogóle. Może to zabrzmi dziwnie, ale nie jestem maniakiem operowym. Lubię muzykę, jestem słuchowcem, ale nie należę do znawców opery. Lubię ją oglądać czasem w filmie, ale to wszystko.

Trafia Pan premierą filmu w gorący czas. Dziś tematem jest wypowiedź Siergieja Andriejewa, ambasadora Rosji w Polsce o współwinie Polski w wywołaniu II wojny światowej.
W jakimś okrutnym sensie on może mieć rację: mogliśmy otworzyć granicę i się nie bronić. To jednak nie my przekroczyliśmy te granice. Rosjanie ośmieszają się w ten sposób, ale to niebezpiecznie zaczyna przypominać potyczki słowno-polityczne sprzed II wojny światowej.

Wciąż mówi się o polskich obozach zagłady…
Tak. Powinniśmy pamiętać o prawdzie historycznej. Nie robiłem filmu po to, by przypominać widzom o historii, ale, dotykając tego tematu, staram się być jak najbardziej uczciwy.

Pamięta Pan „Pasażerkę” Zofii Posmysz? Przypomniała mi się, kiedy oglądałam „Noc Walpurgi”.
„Pasażerkę” powinno się jeszcze raz sfilmować, bo Andrzej Munk zmarł tragicznie przed zakończeniem tego filmu. To jest fascynujący temat. Gdybym miał więcej pieniędzy i był bardziej doświadczonym reżyserem, chętnie sfilmowałbym „Pasażerkę”. Ale nie wiem, czy chciałbym wrócić do tego tematu, choć go nie wyczerpałem, wręcz przeciwnie, powiedziałem bardzo niewiele. Muszę przyznać, że „Pasażerka” mnie fascynuje.

Jak Pan został reżyserem?
Na Uniwersytecie Gdańskim skończyłem filologię polską z filmoznawstwem. Chciałem zostać reżyserem filmowym, od kiedy skończyłem 13 lat. Wydawało mi się, że trafię do tego zawodu przez aktorstwo i teatr. Potem zacząłem z tego żyć i trochę zapomniałem, co chciałem robić. Dopiero później sobie przypomniałem, że jeśli chcę być reżyserem filmowym, to muszę zacząć robić filmy, nawet króciutkie.

Reżyseruje Pan paradokumenty. To trudne?
Nie. Bardzo lubię pracować z amatorami, dużo pracowałem z amatorami w teatrze, więc mam dużo satysfakcji i zabawy. Lubiłem ekipę, aktorów, to była przyjemność, ale nie jest to autorski, artystyczny rodzaj wypowiedzi. Nie ma mnie przy montażu, a montaż jest jednym z głównych, zasadniczych elementów kina autorskiego.

Jest Pan chwalony za przywrócenie kinu gwiazdy – Małgorzaty Zajączkowskiej...
„Wymyśliłem” Małgosię Zajączkowską do mojego krótkometrażowego filmu „Portret z pamięci”, bardzo się polubiliśmy, potem zaprzyjaźniliśmy i Małgosia jest mamą chrzestną mojego syna Tomka. Zauważyła pani, że kiedy rozmawia się w pracy, ludzie od razu poznają się lepiej. Dzięki temu, że ją tak dobrze poznałem, zrozumiałem, że jest w stanie zagrać tę rolę, potrafi ją unieść i zobaczyłem ją w zupełnie innym wymiarze. Nie wiem, czy bym taką ją zobaczył, gdybym jej nie znał. Należy przyjaźnić się z aktorami, bo dzięki bliższym kontaktom jesteśmy w stanie zobaczyć więcej niż tylko na castingu, zdjęciach próbnych.

Przed laty został Pan nagrodzony na Wrocławskim Festiwalu Filmowym za etiudę „Reguły gry”.
Nie było mnie wtedy na tym festiwalu, wysłałem film, a to pierwsza nagroda filmowa, jaką dostałem w życiu. To była też pierwsza główna nagroda dla szkoły Wajdy. Bardzo lubię ten mój dyplom ze szkoły Wajdy, mam do niego sentyment.

Bliski jest Panu dyskurs o życiu?
Jak najbardziej. Zapraszam do obejrzenia „Portretu z pamięci”, bo on o wiele celniej o tym mówi: jak się przenikają życie, sztuka, śmierć.

Nad czym Pan teraz pracuje?
Nad wieloma rzeczami, wszystko zależy od tego, kto na co da pieniądze. W moim zawodzie jest trudno zrealizować film, bo trzeba najpierw znaleźć na niego pieniądze. „Noc...” zrealizowana została za minimalny budżet. To, co osiągnęliśmy, to bardzo dużo jak na film robiony „chałupniczymi środkami”, bo w żadnym wypadku takimi nie był robiony, ale nie miał pełnego finansowania. Artyści nie zostali godziwie wynagrodzeni, nie wiem, czy jestem w stanie przez całe życie robić filmy w ten sposób, wolałbym nie.

Skąd się wziął w filmie Philippe Tłokiński?
Napisał do mnie po obejrzeniu „Portretu z pamięci”. Film mu się spodobał, napisał kilka miłych słów, zaznajomiliśmy się na fejsbuku i przez rok milczeliśmy. Pojechałem do Paryża, pokazywaliśmy „Portret…”, zobaczyłem film eksperymentalny, w którym on grał. Nic nie mówił na ekranie, bardzo intensywnie istniał, powiedziałem do koleżanki: „Gdybym robił film we Francji, zaraz bym zaprosił tego aktora na zdjęcia próbne”. Odpowiedziała: „ Ale ty go znasz, to Philippe Tłokiński”. Obejrzałem go w teatrze i odezwałem się z propozycją. Nie miałem scenariusza, więc opowiedziałem mu mój film. Poinformowałem także, że potrzebuję go na trzy miesiące, że to będzie duża rola, ale służebna wobec Małgorzaty Zajączkowskiej, że będzie cały czas na ekranie i że może nie będziemy mogli mu zapłacić. A on się zgodził.

Kiedy rozmawia z matką, jest bardzo delikatny…
Jest dobrze wychowany, ale i tak w rozmowie słychać napięcie, bo on się śpieszy, a mama wyrwała go z oklasków i nie może skończyć gadać. Irytuje to bohatera. Gdybym poprosił Philippe’a, żeby zagrał tę scenę wprost, byłaby ona zbyt oczywista. Poprosiłem, żeby schował irytację, by starał się być uprzejmy dla mamy. A to staranie się nie zawsze mu wychodzi... Ta scena ma charakter codziennej rozmowy między rodzicem a dojrzałym synem. Przeprowadzamy takie z naszymi dziećmi czy z naszymi rodzicami. I zapominamy o nich. Dopóki rodzice żyją...
Rozmawiała Małgorzata Matuszewska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska