Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mali ludzie, wielkie serca

Małgorzata Moczulska
Hania Janiszewska z mamą
Hania Janiszewska z mamą Fot. Archiwum prywatne
Hania, Jakub, Gabrysia i Kubuś - mali, wielcy ludzie. Uratowali życie innym. I choć sami skromnie mówią, że nic wielkiego nie zrobili, to nawet nam dorosłym mogłoby zabraknąć takiej odwagi i wrażliwości. O bohaterach pisze Małgorzata Moczulska

Hania Janiszewska ma 4 lata, śliczne, duże oczy i uśmiechniętą buzię. Uwielbia tańczyć i jeździć na wieś do swojej ukochanej babci. Kiedy opowiada o tym, co zrobiła kilka tygodni temu, jest wyraźnie zawstydzona.

- Ja tylko usłyszałam wołanie o pomoc i pobiegłam powiedzieć o tym babci - mówiła nieśmiało dziewczynka, kiedy za swoje bohaterskie zachowanie odbierała nagrodę: mini-wieżę i pluszowego misia. - Jaki śliczny - cieszyła się, drepcząc z radości w miejscu i tuląc do siebie maskotkę.

Zamieszanie wokół jej osoby: wizyta burmistrza, fotografów, dziennikarzy sprawiało, że stała jakby przyklejona do mamy, tylko co jakiś czas podnosząc wzrok i uśmiechając się nieśmiało.

Dzięki Hani dwa tygodnie temu strażacy uratowali życie 52-letniemu mieszkańcowi Bagieńca, sąsiadowi jej babci. W sobotę wieczorem Hania, która na co dzień mieszka w Świdnicy, była u swojej babci. Akurat przestało padać, więc wyszła na podwórko. Uwielbia tańczyć i wtedy też wyszła potańczyć przed domem. W kaloszach z parasolką w ręku biegała po mokrym jeszcze tarasie i kręciła się w kółko, jak na balowej sali. Już miała wracać do środka, kiedy nagle z domu sąsiada usłyszała ciche wołanie o pomoc. Od razu pobiegła do babci.

- Weszła do domu i od progu krzyczała: babciu, ktoś wzywa pomocy, coś złego się dzieje, słyszałam wołanie, cichutko, ale ktoś na pewno wołał - opowiada Bożena Ustinow, babcia dziewczynki.
W tym czasie w domu naprzeciwko trwała dramatyczna walka o życie. 52-letni, niepełnosprawny mieszkaniec wsi wpadł z podłogą do pełnej wody piwnicy. Podłoga przegniła w wyniku padających deszczy i w pewnym momencie zarwała się pod ciężarem domownika.

Pani Bożena od razu pobiegła do sąsiada. Kiedy zobaczyła, co się dzieje, wezwała do pomocy innych. W ciągu kilku minut przybiegła niemal cała wieś. Nie mogli sobie jednak poradzić z wydostaniem mężczyzny. Ten wisiał na resztkach podłogi, pod nim było półtora metra wody - gdyby wpadł, skończyłoby się to tragicznie. Na ratunek wezwano straż pożarną i pogotowie. Po wyciągnięciu mężczyzny z domu lekarze stwierdzili, że jest wycieńczony.

- Jesteśmy z Hani bardzo dumni. Zachowała się wspaniale, odważnie, nie zignorowała wołania o pomoc, a przecież to dziecko, mogła pomyśleć, że się przesłyszała, albo po prostu nie zainteresować się tym - mówi Bożena Ustinow. - Dla nas jest małą bohaterką - dodaje.

***

Jakub Woliński ze Świebodzic miał 11 lat, kiedy na basenie uratował topiącą się koleżankę. Zachował się jak ratownik, a nawet lepiej, bo to on, nie dorośli, zobaczył, że młodsza od niego dziewczynka idzie na dno.

- To był moment. Po prostu zrobiłem to, co powinienem. Nie zastanawiałem się długo. Ktoś się topił, a ja mogłem mu pomóc, więc to zrobiłem - wspomina chłopak. Pływanie jest jego pasją. Od lat trenuje i marzy, by w przyszłości zostać ratownikiem.

- Jak dla mnie egzamin już zdał - mówi mama Jakuba. - To świetny chłopak, wrażliwy i grzeczny, ale nie wiedziałam, że jest tak odważny i że potrafi się znaleźć w takiej sytuacji, bo to przecież jeszcze dziecko - dodaje.

Do tragedii o mały włos nie doszłoby na zawodach pływackich. Już po zakończeniu konkurencji, w której startował, zobaczył, jak 9-letnia dziewczynka płynąca po głębokim, sportowym torze zachłysnęła się wodą i zniknęła pod powierzchnią. Tuż obok odbywał się emocjonujący wyścig i zanim którykolwiek z ratowników zorientował się, co się dzieje, Kuba wskoczył do wody i wyciągnął dziewczynkę z basenu.

- Na szczęście kilka miesięcy temu znajomy ratownik pokazał mi, jak holować i ratować tonącego. To się bardzo przydało - opowiadał zaraz po zdarzeniu 11-latek. Jego przygoda z pływaniem to zupełny przypadek. W zerówce złamał rękę i lekarze zabronili mu uprawiania sportów. Pozostał mu basen. - Na coś się to moje pływanie przydało, to najważniejsze - podkreśla.

Przez kilka tygodni Kuba był w swoim mieście prawdziwym bohaterem.
- Stał się dla swoich rówieśników kimś godnym naśladowania. To dobrze, że dzieci wciąż jeszcze doceniają taką postawę- dodaje jego mama.

Został też nagrodzony brawami na stojąco od obecnych na sesji rady miejskiej mieszkańców i samorządowców. Zarumieniony i zawstydzony odebrał prezent i szybko wyszedł. Jak szczerze tłumaczył, spieszył się na dyskotekę do szkoły.

***
Gabrysia Biegańska ma 4 lata, ale odwagi i opanowania mógłby pozazdrościć jej niejeden dorosły. Urocza dziewczynka z Jeleniej Góry kilka miesięcy temu ocaliła życie swojej prababci.

- Gdyby nie moje słoneczko, to nie wiem, co by ze mną było - mówi wzruszona pani Anna. Kobieta przed południem upadła w łazience i dostała silnego krwotoku. W domu była tylko Gabrysia, która nie zaczęła panikować czy krzyczeć, a przypomniała sobie zasady pierwszej pomocy, których uczyła się w przedszkolu.

- Kazałam babci Ani usiąść i opuścić głowę między kolana - opowiada. - Potem zmoczyłam ręcznik zimną wodą i położyłam go babci na karku. Krew przestała lecieć, więc pobiegłam po pomoc do sąsiadki. Ta wezwała pogotowie.

Mama Gabrysi jest z córki dumna. - Nie wiem, czy sama bym nie spanikowała w takiej sytuacji - mówi Anna Kujawska. - A Gabrysia udowodniła, że jest moją mądrą córeczką i można na nią liczyć - dodaje.

Zachowanie dziewczynki chwali też Marek Jaworski, lekarz z Wałbrzycha.
- Dzielna! Nie przestraszyła się widoku krwi i zachowała się jak prawdziwy ratownik - chwali Gabrysię. - Cała ta sytuacja mogłaby się skończyć bardzo źle. Krwotoki u starszych osób zawsze są niebezpieczne.

Gabrysia Biegańska zasad udzielania pierwszej pomocy nauczyła się w swoim przedszkolu, gdzie od kilku lat prowadzony jest program pierwszej pomocy.

- Trzylatki ćwiczą wzywanie pogotowia, wiedzą, co robić w razie pożaru lub ataku psa. Czterolatki potrafią zatamować krwotok, a ich starsi koledzy, jak się zachować, gdy ktoś się poparzy - mówi Małgorzata Wrotniewska, dyrektor placówki. Tłumaczy, że wszystko to nie tylko wiedza teoretyczna, ale i praktyka, poprzez zabawę, zajęcia z instruktorem, tak by pewne zachowania stały się nawykami. - Przykład Gabrysi to dla nas motywacja do dalszej nauki, bo jak widać warto!
Dziewczynka uczy się w grupie Wesołków. Jest bardzo lubiana i pogodna, ale cały szum wokół jej osoby powoli ją meczy.

- Chyba znów chcę być zwyczajną Gabrysią - mówi skromnie.

***

Kubuś Smykowski miał 6 lat, kiedy uratował życie swojej mamie. To wyjątkowy chłopiec. Zawsze bardzo życzliwy i bystry. Śmiejące się niebieskie oczy, rozwichrzone włosy sprawiają, że od razu darzy się go sympatią.

- Ocalił mi życie. Gdyby nie on, nie byłoby mnie już na tym świecie. Lekarze mówili, że jeszcze kilka minut, a zaczadziłabym się zamknięta w łazience. To mój mały bohater - mówi o swoim synu Elżbieta Smykowska.

Tego wieczora miał już kłaść się spać, kiedy nagle usłyszał hałas dobiegający z łazienki. Był w domu tylko z mamą, więc zaniepokojony wstał z łóżka i poszedł sprawdzić, co się dzieje.

- Chciałem otworzyć drzwi, były zamknięte, więc wołałem, ale mama nie odpowiadała - opowiadał chłopiec. - Położyłem się na podłodze i przez otworki w drzwiach zobaczyłem, że leży obok wanny i się nie rusza. Wystraszyłem się, bałem, że mama nie żyje. Pobiegłem do telefonu. Znałem tylko numer do dziadka, więc zadzwoniłem, ale on nie odbierał. I wtedy przypomniałem sobie, że na filmach, gdy ktoś potrzebuje pomocy, trzeba zadzwonić po pogotowie. Nie mogłem sobie przypomnieć numeru. To chyba ze strachu. Na szczęście po chwili wykręciłem 997.

Chłopiec opowiedział dyspozytorce, co się stało, poprosił o pomoc i podał nazwisko oraz dokładny adres. Pogotowie przyjechało po pięciu minutach i zabrało jego mamę do szpitala.

Sam Kuba wcale nie czuł się bohaterem, ale był z siebie dumny, bo wszyscy mówią, że zachował się jak dorosły. Zwłaszcza dziadek, Edward Matias, powtarza, że zuch chłopak: - Taki wnuk to skarb.

***
Barbara Boniec z Fundacji Świat Dzieciom, która od kilku lat uczy dzieci, jak udzielać pierwszej pomocy i radzić sobie w sytuacjach zagrożenia, mówi, że najważniejsze, by o tych niebezpiecznych sytuacjach rozmawiać z dzieckiem w domu.

- Warto, na przykład, mieć wśród sąsiadów jakąś zaufaną osobę, do której w razie, gdy mama, tato czy babcia straci przytomność, dziecko pobiegnie po pomoc - tłumaczy Boniek. A jeśli sąsiadki nie będzie w domu, malec powinien krzyczeć, np. "ratunku", lub pukać do drzwi innych sąsiadów- dodaje kobieta.

Podobnie jest z wzywaniem pomocy przez telefon. To również powinno się przećwiczyć z maluchem w domu. Nauczenie kilkulatka wykręcania numeru ratunkowego nie jest łatwe. O wiele prostsze będzie ustawienie bezpośredniego połączenia z numerem alarmowym 112 albo kimś bliskim z rodziny na telefonie ze specjalnymi przyciskami.

Ważne, aby ten numer był "ukryty" pod charakterystycznym przyciskiem, np. 8, który malcowi będzie się kojarzyć z bałwankiem. Trzeba też wyliczyć dziecku sytuacje, w których może wzywać pomoc (np.: "czujesz dym lub widzisz ogień").

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska