Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Małgorzata Kalicińska: Wredne baby męczą facetów

Małgorzata Matuszewska
Małgorzata Kalicińska, autorka serii książek z  "rozlewiskiem" w tytule
Małgorzata Kalicińska, autorka serii książek z "rozlewiskiem" w tytule archiwum prywatne Małgorzaty kKalicińskiej
O mężczyznach, nad którymi znęcają się kobiety, z Małgorzatą Kalicińską, autorką "Domu nad rozlewiskiem" i nowej książki "Zwyczajny facet", która właśnie trafiła do księgarń, rozmawia Małgorzata Matuszewska

Dlaczego mężczyzna stał się bohaterem Pani najnowszej książki?
Może dlatego, że bardzo mnie interesowało, czy będę umiała w dostateczny sposób wejść w duszę faceta? Podobnie, jak robią to mężczyźni - pisarze, piszący o kobietach albo w imieniu kobiet, wchodzili w duszę swoich bohaterek. To ciekawe doświadczenie literackie.

Konsultowała się Pani ze znajomymi mężczyznami?
Całe życie się z nimi konsultuję. Wbrew opiniom, które znalazłam na różnych forach, nie jest tak, że nie lubię kobiet, czego dowodem jest "Zwyczajny facet", albo mężczyzn, czego dowodzić ma "Dom nad rozlewiskiem".

Nie sposób lubić wszystkich. Kogo Pani nie lubi?
Ludzi głupich, złych i agresywnych. Niezależnie od płci.

W "Zwyczajnym facecie" opisała Pani trudną kobietę. Aśka, żona Wieśka, głównego bohatera, jest po prostu okropna. Jest agresywna, nakręca się, ma fochy, prześladuje Wieśka swoją wściekłością. Naprawdę są takie bezwzględne baby?
Są, z różnych powodów - kulturowych, wychowawczych, medycznych. Linia podziału na ludzi wrednych i dobrych oddziela ludzi, a nie płcie. Na wznoszącej się fali współczesnego feminizmu uważa się, że kobiety są nośnikami wszystkiego, co najlepsze, a mężczyźni biologicznym nieporozumieniem i w związku z tym trzeba im dokopać. A prawda jest inna. Choć czasem, słysząc damskie uszczypliwości wysyłane w stronę mężczyzn i odwrotnie, zaczynam uważać to za język swoistych zalotów. Może tak ma być, że się nawzajem podszczypujemy?

A to przypadkiem nie jest nudne?
Myślę, że podobne zaloty ciągną się od pradziejów, zaczynając od ciągnięcia za warkocze dziewczynek i podkładanie przez nie pinesek chłopcom. Ale ostatnimi czasy przestała mi się podobać ta feministyczna fala, która jest ewidentnie pomylona z walką płci. Nie potrzebuję w moim życiu walki płci.

Potrzebuje Pani jakiejś walki?
Tak, podobnie jak cały świat. Świat zdecydowanie potrzebuje walki o lepsze jutro. I to niezależnie od tego, czy chodzi o lepsze jutro naszych dzieci, zwierząt, kobiet, mężczyzn. Potrzebujemy walki z głodem, przestępstwami... Walka toczy się zawsze, bo przenosząc ją na język filozofii, życie to układ dynamiczny. Jeżeli nie będzie różnic potencjałów, wszechświat zamrze. Walczymy zawsze, z czymś czy o coś, ostrzej albo słabiej. "Zwyczajny facet" jest moim maleńkim głosem w sprawie, która w Polsce jest wstydliwą, szarą strefą.

Ta sprawa to mężczyzna krzywdzony przez kobietę?
Tak, oczywiście. Mężczyzna podlegający przemocy domowej jest traktowany najwyżej protekcjonalnie. Niemożliwe: facet gnębiony? Ofiara przemocy? Gdzież tam! A jednak.

Ma Pani w swoim otoczeniu takie przykłady?
Sporo. Trochę się nasłuchałam, trochę naczytałam, a trochę skonsultowałam z koleżankami psycholożkami. Kontaktowałam się też z Towarzystwem Obrony Praw Ojca, tam się porusza ten temat w rozmowach. Przemoc wobec mężczyzn jest jednym ze społecznych problemów, które zaobserwowałam i wyraziłam swoje zdanie. Moje koleżanki po piórze rozprawiają się z przemocą domową w męskim wydaniu, ja opowiedziałam o podobnej, ale ofiarą jest mężczyzna. Gdy mężczyzna krzywdzi kobietę, mówi się, że sku...syn, a gdy kobieta gnębi mężczyznę, mówi się, że zapewne sobie zasłużył. W książce poruszyłam też temat samotności emigracyjnej i duszy faceta po pięćdziesiątce, który musi podjąć trudne decyzje i odnaleźć się w nowej dla niego rzeczywistości.

Wiesiek był stoczniowcem w Polsce, dostał pracę przy budowaniu statków w Finlandii. Zna się Pani na sprawach stoczni?
To wiąże się z researchem. Trzeba robić sporą dokumentację, żeby się za coś takiego zabrać, dowiedzieć szczegółów. W życiu byłam przecież nauczycielką, a nie stoczniowcem. Ale moja niegdysiejsza praca w telewizji służy również temu, żebym umiała się posługiwać researchem, czyli dokumentacją. Rok temu wakacje spędziłam w Finlandii z tego właśnie powodu.

Nie wynajmuje Pani do tego pracownika, tylko sama zgłębia Pani temat?
Chciałabym kiedyś mieć biuro, które mnie obsłuży (śmiech). Danielle Steel chyba już sama w ogóle nic nie pisze, tylko dyktuje, a wynajęci przez nią ludzie ubierają to w słowa, robią research, dokumentację. Przemysł literacki jest fascynującym zjawiskiem. W Polsce go nie ma. W Polsce osoby, które piszą, są same sterem, żeglarzem, okrętem. I same ponoszą konsekwencje swojego zajęcia. I chyba tak jest uczciwiej.
Ponosi Pani jakieś przykre konsekwencje pisania?
Przykre? Nie. Głosy na temat "Zwyczajnego faceta" będą bardzo podzielone. Książka dopiero się ukazała na rynku, ale już widać, że opinie o niej ułożą się dość skrajnie. Oczywiście wiem, że są ludzie nie-lubiący mojej prozy i to bardzo dobrze. Ja też nie wszystko lubię.

Jaką drogą do Pani docierają głosy czytelników?
Pantoflową, e-mailową, forumową, telefoniczną. Skrzętnie je zbieram i wiem, że tym razem będzie trochę inaczej niż po "Domu nad rozlewiskiem". To także ciekawe doświadczenie dla osoby, która zaryzykowała i zamiast miętosić miękki, cieplutki temat werandy i herbaty na werandzie opowiedziała się w sprawie, którą powszechnie zakopuje się pod dywan. Jak Monika Sawicka w "Kruchości porcelany" czy Kasia Grochola w "Trzepocie skrzydeł", książkach poruszających problem społeczny. Może nie ma w "Zwyczajnym facecie" werandy i herbaty na werandzie, ale bohater przyjeżdża do gospodyni, u której czeka na niego domowe ciepło, odpoczynek, pyszne jedzenie i samotna, zdradzona kobieta.

Niezupełnie odeszła Pani od ciepłych klimatów?
Troszeczkę jest w tej książce moich linii papilarnych. Uśmiałam się, kiedy przeczytałam zarzut, że mój bohater jest dobry i uczciwy "taki rycerzyk". Z jednej strony my, kobiety, cały czas mówimy o tym, że marzy nam się rycerz: fajny facet, który nas obroni, weźmie na ręce. Takich facetów jest mnóstwo! Jest strasznie dużo zwyczajnych mężczyzn: dobrych, porządnych. Tylko, że oni są przezroczyści. A kiedy staną się bohaterami książki, wywołują fochy: "Taki rycerzyk, taki pozytywny". A wręcz przeciwne fochy towarzyszyły mi przy "Domu nad rozlewiskiem". Słyszałam: "Rany, kogo pani pokazuje? Tu alkoholik, jąka się, tam jakiś niewydarzeniec. Czy pani nie lubi facetów?". Lubię. Tylko, że lubię i kobiety, i mężczyzn wraz z ich przywarami. To nie jest tak, że jesteśmy księżniczkami, a oni agentami 007.

Spodziewa się Pani filmowego życia tej książki?

Mój serdeczny przyjaciel napisał mi SMS-a: "Małgośka, błagam cię, tylko nie pozwól zrobić z tego żadnej fabuły". I będę się tego twardo trzymać.

Tak? Czemu? Nie opłaci się?
Zdecydowałabym się tylko wtedy, gdyby zrealizowanie filmu zaproponował mi Clint Eastwood jako reżyser. Wiem, jak bardzo nie opłaciło się zaufać, uwierzyć, być osobą bardzo naiwną, nie kontrolować wszystkiego przy powstawaniu "Domu nad rozlewiskiem". Serial został nakręcony, ma świetną oglądalność, cieszmy się z tego wszyscy i nie ma sensu biadolić, że mojej książce stała się jakaś krzywda. W życiu są ważniejsze sprawy. A ja swoje żale już schowałam do kieszeni.

Idzie Pani dalej?
Tak. W życiu są naprawdę ważniejsze sprawy, niż biadolenie nad rozlanym mlekiem.

Program "Opowiedz nam swoją historię", prowadzony przez Panią w Dwójce, miał mieć nowatorską formułę...
Może nie nowatorską, bo przecież widzowie znają talk--show w obecności publiczności. Ten program jest jakąś kolejną odmianą, próbą zaszczepienia w ludziach odrobiny normalności. Telewizja przyzwyczaiła nas do lukru, cukru, lakieru, miodu i waty cukrowej. Pousuwano z niej osoby (kobiety!) siwe, mające zmarszczki. Telewizja stała się "śliczna i kolorowa". A "Opowiedz nam swoją historię" ma uwrażliwić widza na zwyczajne, normalne życie. Tylko nie wiem, czy widz jest na to gotowy.

Może mamy dość zwyczajnego życia? Albo zwyczajne nie musi być dramatyczne, tylko po prostu zwyczajne?
Być może. Nie mnie oceniać, bo nie ja jestem autorką pomysłu. Dość idealistycznie autorzy postanowili promować prawdziwych ludzi, którzy nas otaczają, a my przestaliśmy ich widzieć, bo włączamy piękne seriale zamiast zastanowić się nad kimś potrzebującym pomocy. Też jestem idealistką i myślenie autorów programu jest mi bliskie, a nawet wydało mi się, że program jest misyjny.

Mówi Pani o tym ze smutkiem. Czy Pani wizja została zniszczona?
Nie, ale nieszczęśliwie program został ulokowany w tzw. martwym paśmie. Ma dużą oglądalność rano, około godziny szóstej, kiedy są powtórki. A to znaczy, że część ludzi ogląda go bardzo chętnie. Chciałabym, żeby oglądali go widzowie, a jeśli znajdą się wśród nich tacy, którzy chcieliby pomóc, byłoby jeszcze lepiej. Straszna ze mnie idealistka. Ale tak powinno być.

Pani sama zaprasza gości do programu?
Nie. Tylko sobie siedzę, słucham i czasami serce mi się kraje, że nie mam takiego worka, jak św. Mikołaj i nie możemy wszystkich obdarować.

Gdyby miała Pani worek św. Mikołaja, co by Pani z niego wyciągnęła i komu dała?
Za każdym razem dałabym to, czego ludzie potrzebują. Jedna pani potrzebowała prostej harfy, chłopiec laptopa i kompletu kredek, młoda dziewczyna porządnej protezy, bo bierze ślub, a nie ma nogi. Fajnie by było zostać św. Mikołajem.

Co Pani wyciągnęłaby dla siebie?
Mnie wystarczy zdrowie. Mnóstwo dostałam w prezencie. Mam fantastyczne dzieci, wspierającą, fajną i udaną rodzinę, dużą porcję optymizmu. Robię to, co lubię robić. Czy mogłabym chcieć jeszcze czegoś?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska