Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maja i Andrzej Sikorowscy: Jesteśmy prowincjuszami

Małgorzata Matuszewska
Maja i Andrzej Sikorowscy - rodzinny duet wystąpił niedawno we Wrocławiu
Maja i Andrzej Sikorowscy - rodzinny duet wystąpił niedawno we Wrocławiu Tomasz Hołod
W naszym mieszczańskim domu zawsze śpiewaliśmy i żyliśmy muzyką - z Andrzejem Sikorowskim, bardem, i jego córką Mają Sikorowską, wokalistką, nie tylko o muzyce rozmawia Małgorzata Matuszewska

Jesteście Państwo trendy?
Maja Sikorowska: Śmiejemy się z bycia trendy, z mówienia "zajefajnie". Nie jest nam z tym po drodze i w związku z tym uważamy się za rodzinę patologiczną (śmiech).

Andrzej Sikorowski: Mówimy "nie" drapieżnej komercji. Wszystko jest jej podporządkowane, a szczególnie branża, w której pracujemy.

Wolicie robić swoje?
Andrzej: Chcemy robić swoje i tęsknimy za mądrzejszym światem, który zanika. Ulegliśmy powszechnej makdonaldyzacji, która nie dotyczy tylko kulinariów. Najważniejsza jest buła duchowa, która się dobrze sprzedaje. Gorzej, jeśli trzeba się trochę zastanowić nad strawą.

Jak Pani wspomina dom rodzinny?
Maja: Był bardzo ciepły i rodzinny, rozśpiewany i taki został do dziś. Choć dziś okazji do muzykowania i siedzenia przy wspólnym stole jest mniej - wyprowadziłam się.

Czuła się Pani zmuszona do nauki w szkole muzycznej?

Maja: Była to decyzja bardziej rodziców niż moja, ale nie czułam się źle z tym faktem.

Andrzej: Pokrzywdzona też nie byłaś?

Maja: Nie! Gdybym miała dzieci, też posłałabym je do szkoły muzycznej. Tam uczą wrażliwości, ciężkiej pracy i dostrzegania piękna.

Andrzej: Z żoną mieliśmy dylemat, czy posłać Maję do rejonówki, gdzie zachodziło duże prawdopodobieństwo, że szybko będzie palić papierosy i mówić brzydkie słowa. Nie mieliśmy przekonania, że będzie wirtuozem fortepianu. Chcieliśmy, by wychowała się w trochę innym świecie. Nasz dom jest bardzo mieszczański. Wyrosłem w krakowskiej tradycji, jestem jej wierny i jestem z niej dumny. Lubię o tej samej porze na Rynku Głównym siadać przy herbacie z obwarzankiem i czytać gazetę. Nie wstydzę się tego, że lubię grajdoł. Mam naturę prowincjusza, ta tradycja jest mi potrzebna, i w takim duchu wychowywałem Maję. Myślę, że ona tę pałeczkę poniesie w pokoleniowej sztafecie. Dokonałem zmiany, by użyć języka lekkoatletów, i zostaję w strefie zmian, a Maja biegnie dalej.

Maja: Jestem trochę Twoją kopią, też lubię grajdoł.

Biegnie Pani dalej, czyli do zespołu Kroke?
Maja: To moje życzenie, żebyśmy mogli razem pograć i żeby wyszło z tego coś fajnego. Graliśmy tylko pięć koncertów, mam nadzieję na kontynuację, bo lubię śpiewać po grecku.

Andrzej: Pod koniec lutego ukazuje się ich wspólna płyta. Jestem dumny, bo dużo wydobyli z greckich piosenek. Myślę, że płyta będzie sukcesem. Zagrali koncerty w prestiżowych miejscach, w filharmoniach dużych miast, widziałem reakcje ludzi. Były fantastyczne.
Młodzi ludzie zwykle się buntują. Jak buntowała się Pani?
Maja: Nie wynosiłam się z domu, nie popalałam papierosów. Byłam nieuciążliwym dzieckiem.

Andrzej: Buntują się dzieci, którym nie wolno, bo buntują się przeciw narzuconym ramkom. A Maja nie miała tych ramek. Nie pytaliśmy, dlaczego dostała czwórkę, a nie piątkę. Nigdy nie było nacisku, nie mówiłem "zakuwaj, przynoś świadectwo z czerwonym paskiem". Moje dziecko ma być szczęśliwe, niekoniecznie mieć tytuł naukowy albo 25 platynowych płyt.

Maja: Jestem wdzięczna rodzicom. Nie przeżywałam zbędnych stresów, że czegoś nie było wolno albo coś mam osiągnąć.

Nie spodobała się Pani muzyka napisana przez ojca do piosenki "Uczta w poście" i postanowiła Pani skomponować ją sama. Taka postawa wobec ojca - autorytetu - wynika z wychowania w wolności?
Maja: Nie do końca odpowiadała mi oprawa muzyczna piosenki stworzona przez tatę.

Andrzej: Pani chodzi chyba o to, że się odważyłaś. Tak jest w wielu domach: jedynaczki wiedzą, że z ojcem mogą zrobić, co chcą. Moje dziecko też to wie, ale nie nadużywa. Przede wszystkim jednak nie wstydzi się i nie boi. Jeśli coś spaprałem, powie, że spaprałem.

Maja: Mam grecki charakter, nigdy nie bałam się mówić prawdy. Bolesna prawda jest lepsza niż kłamstwo. Trzeba mówić, co się myśli. Nasze relacje powinny być normalne, prawdziwe i szczere.

Lubi Pani szukać czegoś dla siebie w greckiej muzyce?
Maja: Tak! Jestem nią nasiąknięta. Ciężko mi się z tego wyzwolić (śmiech). Gdybym mogła śpiewać tylko po grecku, zrobiłabym to.
Nie czuła się Pani wyobcowana z powodu podwójnej narodowości?
Maja: Wyobcowana nigdy, ale jak jestem w Grecji, tęsknię za Polską, w Polsce myślę o Grecji. Nie umiem określić miejsca, w którym chciałabym żyć. Bardziej skłaniam się ku Polsce, mimo wszystko, ale powodów "za" Grecją jest dużo: kultura, muzyka.

Andrzej: To jest osobliwy stan. Moja żona Chariklia, Greczynka, nie pozwoli nic złego na Polskę powiedzieć. Jak próbujemy krytykować Grecję, broni jej jak lwica. W człowieku jest potrzeba ocalenia tego, czego się nie ma na co dzień. Też tęsknię za Grecją; odkąd rozumiem język ulicy i rozmowy w telewizji, jest mi bliska.

Maja: Tęsknimy za czymś, czego nie mamy: za ciepłem, klimatem, który jest przychylniejszy niż polski.

Andrzej: Polacy są strasznymi smutasami, mówię to z ręką na sercu.

Maja: A ja się pod tym nie podpisuję. To kolejny konflikt między mną i tatą.

Andrzej: Maja nie jest smutasem. Południowa otwartość i spontaniczność zanikają u mieszkańców Północy. Im dalej na północ, tym bardziej beznadziejnie. Niedawno wróciłem zza koła podbiegunowego i mogę coś na ten temat powiedzieć.

Co Pan tam robił?
Andrzej: Pojechałem zobaczyć, jak w grudniu wygląda Kiruna na północy Szwecji. Wcześniej byłem w Finlandii, w Estonii, zrobiłem sobie zimową wycieczkę. Nie ma po co tam jeździć, bo jasno jest od ok. 10 rano do 13.30.

Maja: Nie znam pojęcia depresji związanej z pogodą. Jeśli człowiek ma pogodę wewnątrz, to, co na zewnątrz, nie ma znaczenia.

Andrzej: Mamy mieszkanie w Rafinie, nad morzem, to przedmieścia Aten. Rodzina żony pochodzi z Macedonii. Jej przodkowie byli politycznymi emigrantami, brali udział w wojnie domowej, której nie wygrali, i zostali przygarnięci przez kraje komunistyczne. W Polsce wychowali dzieci, potem wrócili. Dwaj bracia żony są w Atenach, w rodzinnych stronach mieszka siostra. I tam jest nasza (mówię "nasza", bo tak czuję), rodzinna wioska - maleństwo zagubione w górach. Jeździmy do Grecji głównie po morze i ciepło. Już nie umiem wykąpać się w Bałtyku.
Mówił Pan, że chętnie z córką będzie grał we wspólnym projekcie. Rysuje się już jakiś na horyzoncie?
Maja: Naprawdę tak powiedziałeś?

Andrzej: Tak. Parę lat temu urodziłem płytę "Kraków - Saloniki", niedawno ukazała się "Sprawa rodzinna". Należę do ludzi, którzy wolno piszą, ale piszą cały czas. Dokładam nowe piosenki. Jeśli uzbiera się ich pewna liczba i uznam, że są tak wartościowe, iż można je nagrać na krążku, to się taki krążek wydarzy. Jeśli będę nagrywał, to pewnie z Mają, albo dla niej pisał. Bo to też jest możliwe.

Fajnie jest pisać dla własnego dziecka?
Andrzej: Fajnie pisze się dla ludzi, których się zna. Musi się myśleć kategoriami człowieka, który będzie ją śpiewał. Napisałem sporo tekstów żeńskich, by nie powiedzieć "babskich" (czasem w rozmowach jest to zarzut), nauczyłem się myśleć "po babsku". Trochę znam kobiecą psychikę, choć to rzecz niewykonalna, by znać ją do końca. Kiedyś podeszła do mnie pani i zapytała, skąd wiem tyle o damskiej torebce, bo słuchała piosenki o niej i się zdziwiła. Powiedziałem, że znam, bo mam żonę, i jak coś się wysypuje z jej torebki, to torebkę także znam.

Którą ojcowską piosenkę pamięta Pani jako pierwszą?
Maja: Z tatą najbardziej kojarzy mi się, choć może nie należy do moich ulubionych, "Kap, kap, płyną łzy".

Andrzej: Napisałem ją w Atenach, pojechaliśmy z nią na festiwal do Opola i stała się popularna. Też jej nie cenię, jest głupkowata. Ale przebojem nie zostają piosenki wymagające skupienia i mądre. I dobrze.

Życzyłby Pan sobie, by któraś piosenka została przebojem?
Andrzej: Kilka zostało! Każdy autor czuje się dowartościowany, jak cała Polska śpiewa jego piosenkę, ale nie ma recepty na przebój. Często ludzie średnio entuzjastycznie reagują na piosenkę, o której mam przekonanie, że jest "bardzo fajnym numerem". Czasem owacyjnie przyjmują tę, której nie cenię.

Dobrze się Wam kojarzy Wrocław?
Andrzej: Kolosalnie przyjemnie.

Maja: Mnie też.

Andrzej: Z Pod Budą jeździliśmy do Wrocławia od późnych lat 70. Przyjeżdżało się na dłużej, mieszkało w hotelu i grało w studenckich klubach. Codziennie byliśmy w zoo, bo kocham zwierzęta, a tam mieszkał ulubiony orangutan Joe. Przez tydzień chodziliśmy do niego z owocami, bo był bardzo sympatycznym gościem.

Maja: Wrocław jest miastem studenckim, widać w nim życie, a takie miejsca lubię. Chciałabym zagłębić się w nie na dłużej, pochodzić po ulicach.

Andrzej: Nie wyłączają tu prądu o dziesiątej wieczorem. Nie lubię miast, w których mówią mi, że już mam iść spać. W Poznaniu tak robią. A w Krakowie i we Wrocławiu siedzi się długo.

Macie zwierzęta?
Andrzej: Przez dziesięć lat mieliśmy bokserkę, ale pochowaliśmy Figusię. Miałbym wiele zwierzaków, ale ciągle jestem w podróży i musiałbym je wciąż zostawiać. A wiem, jak źle znoszą rozstania.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska