Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Magda Żuk: Pianistka Polańskiego, miłość Fryderyka. Rozmowa z artystką

Jacek Antczak
Archiwum prywatne
Pod jej urokiem jest książę Karol, gra na premierach filmów Romana Polańskiego, chodzi na croissanty i pisze piosenki o miłości i strajku we Wrocławiu. Z wrocławską pianistką Magdaleną Żuk, która robi furorę na scenach Paryża, Londynu i Buenos Aires, rozmawia Jacek Antczak

Jesteś chyba jedyną pianistką na świecie, która nie tylko studiowała u dwóch laureatów Konkursów Chopinowskich, ale dostała też lekcję od same go Fryderyka Chopina. Coś Ci poradził?
Najpierw zasiadł do fortepianu, wyjaśnił, jak się wsłuchać w melodię, i dał kilka wskazówek. Potem poprosił, żebym ja zagrała, i znowu rozmawialiśmy, ale już bez słów - to był dialog spojrzeń i muzyki.

Co zagrałaś?

Jego Scherzo h-moll. Trochę się denerwował, ale nie krzyczał, bo byłam jego ulubioną studentką. Nie grało mi się łatwo w tym gorsecie i szerokich bufach. Takie rękawy niemal uniemożliwiają grę na fortepianie. Już rozumiem, dlaczego w XIX wieku było tak mało uznanych pianistek.

Przeniosłaś się w czasie?

Tak, w XIX wiek. Cztery lata temu zagrałam w fabularyzowanym filmie Phillippe’a Allante’a "Histoire du Look - Journées Romantiques" dla telewizji Arte. Ponieważ opowiadał historię światowej mody, więc kostium, w którym rozmawiam z Chopinem, granym przez francuskiego pianistę i aktora, był odtworzony z wszelkimi detalami epoki i bardzo niewygodny.

To był początek przygody z filmem. Jak już się rozochociłaś, to od razu zadebiutowałaś w trzech polskich produkcjach. Najpierw w "Chrzcie" Marcina Wrony zagrałaś...

...pianistkę. I Preludium e-moll Chopina opus 28.

W "Sali samobójców" Komasy też grasz Chopina?

Tam gram Schuberta, za to już w pierwszej scenie tego przejmującego filmu. Zaraz, zaraz, na ścieżce dźwiękowej jest mazurek Chopina w moim wykonaniu.

Za to w "Wygranym" Saniewskiego, filmie, który akurat opowiada o pianiście przyjeżdżającym na koncert do Wrocławia, Ty, wrocławska pianistka, nie grasz na pianinie, za to grasz...wokalistkę, której koncertu słucha główny bohater. Śpiewam tam tango Carlosa Libedinsky’ego.
Z muzyką tego artysty spotkałam się na planie filmu w zamku w Leśnicy, a przed miesiącem on sam przyszedł na mój recital w Buenos Aires. Potem zadzwonił do Paryża i zaproponował spotkanie we... Wrocławiu. Przyleciałam specjalnie na koncert zespołu Narcotango, a Carlos zaprosił mnie na scenę i zaśpiewałam z nim utwór, który promuje "Wygranego".

To nie pierwsze artystyczne spotkanie. Widziałem, jak na planie "Wygranego" gawędziłaś z Januszem Gajosem, ponoć sylwestry spędzasz z Andrzejem Sewerynem, a po Paryżu spacerujesz z Jerzym Radziwiłowiczem.

Z panem Januszem rozmawialiśmy o Paryżu. Opowiadał, jak poznawał to miasto z perspektywy stacji metra, gdzie kręcili z Kieślowskim film "Biały". Rzeczywiście sylwestra spędzałam w Comédie Française, a panowie Seweryn i Radziwiłowicz bywają na moich koncertach. Największą tremę miałam, gdy grałam przed aktorami w Teatrze na Wyspie Świętego Ludwika.

A kogo grałaś?

Pianistkę.

Tak myślałem.

To był przepiękny, kameralny spektakl oparty na poezji Charles’a Baudelaire’a. Byłam na scenie cały czas, ale moim słowem była muzyka. Grałam Chopina, Liszta, Satie i własne kompozycje.

Ilu w Paryżu jest pianistów?

Liczących się w świecie kilkudziesięciu. Wielu z największych tu mieszka lub często przyjeżdżają na koncerty

To może świat pianistów nie jest aż tak bezwzględny, jak pokazuje Saniewski.

Dramaturgia filmu wymaga przerysowania, ale wszyscy pamiętamy przypadek Ivo Pogorelicia, buntowniczego pianisty, o którym myślał reżyser, opisując świat konkursów artystycznych. To, co mówi Pszoniak, wcielający się w rolę słynnego jurora: "nie można zmierzyć rzeczy niewymiernych", jest prawdziwe w odniesieniu do każdego rodzaju sztuki. Konkursów filmowych czy literackich są dziesiątki, a przecież na najwyższym poziomie trudno porównywać wrażliwość artystów.

Dlatego nie wzięłaś udziału w Konkursie Chopinowskim?

W dzieciństwie moja profesorka chroniła mnie przed konkursami, bojąc się, żebym w rywalizacji nie zatraciła naturalności i piękna gry. Ale o występie w Konkursie Chopinowskim marzyłam. Jako nastolatka jeździłam na nie jako słuchacz. W 1990 roku najbardziej kibicowałam Kevinowi Kennerowi, a przecież nie mogłam wiedzieć, że kilkanaście lat później w Londynie zostanę uczennicą jego klasy mistrzowskiej, a potem to on będzie mi kibicował i chodził na moje koncerty.

I dlaczego nie wystartowałaś?

Bo gdy miałam się zgłosić, pierwszy raz w historii zmieniono regulamin i obniżono wiek uczestników do 26 lat, a ja właśnie tyle skończyłam. Po wielkiej burzy, przy następnym Konkursie, wrócono do limitu wieku 30 lat, tyle że przecież to jest co 5 lat i znów zabrakło mi kilku miesięcy...

Duża konkurencja jest wśród pianistów?

Wśród muzyków - obok skrzypków - największa na świecie. Z prostego powodu. Jest ich najwięcej. Tyle że skrzypek może grać we wspaniałej orkiestrze, a fortepian jest instrumentem solowym.

I odczuwa samotność albo daje sobą manipulować, jak Oliver w "Wygranym"?

Jest tak, jak mówi Oliver - pianista jest na samym końcu wielkiej machiny promocyjnej i koncertowej. Z jednej strony to chroni artystę, ale z drugiej często sprawia, że nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo jesteśmy uwikłani w manipulacje między profesorami czy jurora mi. Jakieś układy w świecie artystycznym pewnie istnieją, ale jedno jest niezmienne - muzyka jest materią tak cudowną, piękną i nieuchwytną, że kompensuje artystom wielki wysiłek i serce, jaki wkładają w swój zawód i pasję.

Od początku wiedziałaś, że to będzie trudne?

Ten zawód często wybiera się nieświadomie, w momencie, gdy jest się bardzo młodym, gdy ma się sześć, siedem lat - tak było ze mną. Właściwie nie znam innego życia, nie wiem, jaki jest świat poza sztuką. Nie wiedziałam, jak to jest wyjść sobie i ot tak pospacerować, pojeździć na motocyklu, jak Oliver w "Wygranym", pobawić się z rówieśnikami na podwórku.

Rodzice zabraniali? Miałaś ćwiczyć? Mama biła Cię po łapach, gdy zafałszowałaś jak w filmie?

To był mój wybór - rodzice nigdy niczego mi nie zabraniali. Po rękach też w życiu nie dostałam. Ale to nie jest wymyślone, takie reakcje ze strony profesorów w odniesieniu do utalentowanych uczniów się zdarzają. Nie miałam takich doświadczeń, bo Maria Kokotajło, moja pierwsza nauczycielka w podstawowej i średniej szkole przy ulicy Łowieckiej we Wrocławiu, była wspaniałą osobą o wielkiej kul turze. Pochodziła z Wilna i przekazywała mi to, co najcenniejsze i najpiękniejsze w muzyce.

Nauczycielka z Wilna uczyła wrocławiankę...
...o lwowskich korzeniach. Moi dziadkowie urodzili się we Lwowie, dziadek studiował na Politechnice, tato pochodzi z Rudek, gdzie mieszkał hrabia Fredro, mama też z województwa lwowskiego. Ale poznali się na studiach we Wrocławiu, dlatego z bratem jesteśmy już wrocławianami.

Twoi rodzice są muzykami?

Tato jest naukowcem, mama lekarzem, mam w nich niesamowite wsparcie - przylatują z Wrocławia na moje koncerty w najdalsze zakątki świata. Mój brat jest matematykiem.

Genialnym?

Absolutnie. Studiował na Uniwersytecie Wrocławskim, a potem jeszcze przede mną wyjechał z Polski, zrobił habilitację na francuskich uczelniach i tuż po trzydziestce został najmłodszym profesorem paryskiego uniwersytetu. Też wciąż jest w podróży - tyle że ja koncertuję, a jego zapraszają na wykłady najsłynniejsze uczelnie na świecie od Cambridge do Princeton. Niedawno pojechał do Japonii na kongres i było zabawnie, bo w 2012 roku będę tam miała tournee i organizatorzy pokazywali mu sale koncertowe, pytając, czy mi będą odpowiadały.

To może tę miłość do muzyki odziedziczyłaś po dziadkach?

Myślę, że mogłam po nich odziedziczyć tę pasję. W domu dziadków i pradziadków w Rudkach zawsze był fortepian.

A jak sześciolatka zainteresowała się muzyką?
Moim rodzicom ktoś zwrócił uwagę, że mam predyspozycje muzyczne i rytmiczne. Wysłano mnie więc na egzamin do szkoły muzycznej, choć nie miałam żadnych lekcji.

I co zagrałaś, "Wlazł kotek na płotek"?
Nie znałam nut, więc zagra łam coś ze słuchu. Potem nawet nie poszliśmy zobaczyć wyników, a okazało się, że mnie przyjęto.

Jedna szkoła, druga i nagle jeszcze zaczęłaś śpiewać.
Grałam na fortepianie, ale lubiłam śpiewać i jako nastolatka rozpoczęłam współpracę z wrocławską telewizją. Nagrałam wiele piosenek do programów Wojtka Popkiewicza "Ballada o drodze", "Muzyczny fin de siecle", zaczęłam koncertować.

Co śpiewałaś?
Przede wszystkim piosenki francuskie. W 1992 roku pojechałam do Lubina na Festiwal Piosenki Francuskiej i dostałam Grand Prix. Musiałam startować w kategorii profesjonalistów, bo uznano, że jak chodzę do szkoły muzycznej, to jestem zawodową wokalistką. Jurorzy przyznali mi nagrodę, a potem biegali za mną, pytając, czy mam 18 lat, bo wyjazd na stypendium do Paryża był dla osoby pełnoletniej. I tak dzięki piosenkom Julienne Clerc wyjechałam tam po raz pierwszy. Sześć lat później, dzięki stypendium rządu francuskiego, które przyznano trzem osobom z uczelni artystycznych, trafiłam do klasy mistrzowskiej Eugene’a Indjica, laureata Konkursu Chopinowskiego.

Potem były kolejne stypendia i zostałaś w Paryżu. Pardon, jeszcze były podyplomowe studia w Londynie. Nie znudziły Ci się te ćwiczenia?

Nie, bo od początku pracowałam z ludźmi, których niezwykle cenię i są bliscy mojej naturze. Poza tym nie miałam aż tak wielu profesorów: najpierw uczyła mnie pani Kokotajło, w Akademii Muzycznej studiowałam u profesor Olgi Rusiny z moskiewskiego Konserwatorium, potem byłam w Paryżu z Indjicem, Wersal u François Chaplin i trzy lata w The Royal College of Music na studiach pianistycznych u Kevina Kennera i kompozycji filmowej u Davida Burnanda.

I w jednym z konkursów okazałaś się najlepszą studentką tej uczelni, która jest oczkiem w głowie rodziny królewskiej. Rozmawiałaś z Elżbietą II?

Z królową nie, ale po zdobyciu nagrody The Ann Driver Award miałam zaszczyt rozmawiać z księciem Karolem, który jest prezydentem The Royal College of Music.

Jesteś też ulubioną pianistką Romana Polańskiego, jesteście na "ty"?
Monsieur Polański zabronił mi mówić do siebie per "pan", ale niezwykle go szanuję i nie potrafię się przełamać.

Poznałaś reżysera na premierze "Pianisty", gdzie zagrałaś... niech zgadnę, Chopina?
Pierwszy raz spotkaliśmy się w Paryżu na wernisażu wystawy obrazów Jerzego Skolimowskiego. Potem zadzwonił i zaproponował, żebym wystąpiła z recitalem chopinowskim na paryskiej premierze "Pianisty". To było przejmujące. Kończyłam koncert nokturnem cis-moll. Zgasły światła. Na ekranie był napis, że film zdobył Oscara, a projekcja rozpoczęła się tym samym utworem, który uratował życie Szpilmana. Ostatnio widzieliśmy się w ambasadzie, na przyjęciu na cześć pana Romana. Jego przyjaciele poprosili, żebym zrobiła Polańskiemu niespodziankę i zagrała dla niego...

Pozwól, że zgadnę... Chopina?
Tak, nokturn z "Pianisty". Ale potem reżyser chciał, żebym zagrała recital, więc grałam też Karola Szymanowskiego.

Co jeszcze masz w repertuarze?
Jest bardzo szeroki - od muzyki barokowej, sonat Scarlattiego, utworów Bacha, Mozarta, Haydna, Beethovena. Potem repertuar romantyczny: Chopin, Liszt, Brahms, wreszcie wiek XX, szczególnie muzyka impresjonistyczna, która mnie bardzo interesuje, a więc Debussy czy Ravel. I oczywiście Szymanowski. To właśnie Symfonią Koncertującą Szymanowskiego wygrałam konkurs Het Royal College of Music i w nagrodę zagrałam z Symphony Orchestra w londyńskiej Concert Hall.

Mieszkasz w Paryżu już 13 lat, pewnie na początku było ciężko, obskurny akademik na obrzeżach...
Było odwrotnie. Moje dossier wyróżniono i zamieszkałam w paryskim Cité des Arts. "Miasto sztuki" to kompleks, w którym rezydują najwybitniejsi artyści, jacy przyjeżdżają do Paryża: muzycy, malarze, rzeźbiarze, pisarze, tancerze. Dostałam 30-metrowe mieszkanie z fortepianem. Bo pianiści mają zapewnione instrumenty, malarze sztalugi i całe atelier.

Z kim sąsiadowałaś? Z uduchowionym pisarzem, który przychodził i mówił, że jak plumkasz Chopina, to przeszkadzasz mu w pisaniu?
Tam każdy wie, że jego sąsiadem jest inny artysta. Nikomu to nie przeszkadza. Niedawno byłam na premierze filmu o życiu Serge’a Gainsbourga, jednego z najsłynniejszych francuskich artystów. Oglądam i czuję, że znam miejsce, w którym odwiedza go Brigitte Bardot. Okazuje się, że mieszkał na tym samym piątym piętrze, co ja. Mógł mieszkać wszędzie, a wybrał Cité des Arts, bo dla niego każde przejście korytarzem, gdy z jednej strony słyszał Strawińskiego, a z drugiej Rachmaninowa i Chopina, było inspiracją. Niestety, o tym niesamowitym miejscu wiedzą artyści z całego świata i dlatego można tam mieszkać najwyżej rok czy dwa. Ale i tak nie zapomni się tego do końca życia. Ze mną też tak jest, byłam w środku ’’ prawdziwej paryskiej bohemy, o której czyta się w książkach.

Takiej XIX-wiecznej, popijającej i popalającej niedozwolone substancje? Jesteś wyjątkowo grzeczną osobą, jak się w niej odnajdywałaś?

Przecież nie muszę ze wszystkiego korzystać. Na tym polega wolność, żeby wybierać, co się chce. Korzystałam więc z ich intelektu, artyzmu. Obcowałam z ich wielką sztuką. Poza tym nie popalali… no, może czasami. Ale muzycy nie mogą sobie na to pozwolić. Mają do zapamiętania ogromny materiał, po takich środkach nie zagrałabym nawet kilku taktów.

I rzeczywiście był Chopin z jednej, Strawiński z drugiej?
Muzyka rozbrzmiewała zewsząd. Z jednej strony jazz, z drugiej klasyka. Na korytarzu spotykałam brata słynnego pianisty Petruccianiego, znakomitego kontrabasistę, który przychodził do nas z Gerardem Jouannestem, byłym pianistą Brela. Dużo rozmawialiśmy, bo mnie jazz zawsze interesował. Jeszcze we Wrocławiu występowałam na Jazzie nad Odrą jako solistka Big-Bandu Aleksandra Mazura. Odwiedzałam też atelier malarzy. Rezydował tam Amerykanin Peter Saul, którego prace są w Centrum Pompidou. Sztuka malarska mnie uwiodła, dlatego połączyłam ją z muzyką i zaczęłam komponować do obrazów.

Do obrazów?
W Londynie studiowałam kompozycję filmową. Ale połączenie obrazu z muzyką to nie zawsze musi być film. Moi koledzy pisali do baletu czy animacji, a ja stworzyłam kompozycje do obrazów: najpierw do "Ust Sekwany" Williama Turnera, potem do "Wenus w lustrze" Velazqueza. W cza sie koncertów obrazy są wyświetlane na ekranie, a ja je interpretuję na fortepianie.

Masz już własne mieszkanie w Paryżu?
Tak, nieopodal Champs -Élysées, tuż obok Łuku Triumfalnego, skąd mam bardzo blisko do najważniejszych sal koncertowych: Salle Pleyel, Salle Gaveau, Theatre Champs-Élysées.

Stałaś się typową paryżanką? Rano schodzisz po bagietkę, a potem idziesz do Diora po nową kreację?

Tak, tak, a jak u Diora nic nie ma, to idę do Chanel. Ale po bagietki chodzę. Uwielbiam o świcie wyjścia do boulangerie po croissanty albo pian Au chocolat czy aux raisins, czyli bułeczki z czekoladą i rodzynkami. To takie moje małe paryskie przyjemności. Ale trzeba pamiętać, że praca muzyka jest wyczerpująca. I po śniadaniu na wiele godzin siadam do fortepianu - ćwiczę, komponuję, przygotowuję recitale.

A wieczorem robisz wypad na koncerty rockowe?
Na rockowe nie bardzo, ale na jazzowe, piosenki francuskie i klasyczne jak najbardziej. Jeśli sama nie występuję, to jestem na koncertach kilka razy w tygodniu. Zawsze tak żyłam, we Wrocławiu nie opuściłam ani jednego koncertu w filharmonii, z tym, że nie mogłam iść w jednym tygodniu na występ Juliette Greco i Kevina Kennera. Spełniło się moje marzenie, móc słuchać i oglądać najwspanialszych artystów na świecie.

Paryż to miasto miłości, jak to jest z Tobą?
Uczuciowo też jestem związana... z Francją, Paryżem i sztuką.

A rodzinny Wrocław?
Niedawno ambasada poprosiła, żebym zagrała recital dla delegacji z Wrocławia przy okazji odsłonięcia tablicy króla Jana Kazimierza, którego serce spoczywa w paryskim kościele Saint-Germain-des -Prés. Przy okazji wydano broszurę "Lwów- Wrocław - Paryż", przypominającą, że założył uniwersytet we Lwowie, którego wspaniała kadra naukowa przeniosła się potem do Wrocławia. Pomyślałam, że to niesamowite, bo moje losy potoczyły się podobnie. Rodzina pochodzi ze Lwowa, studiowałam we Wrocławiu,a teraz jestem w Paryżu, nie tylko sercem. Nie wiedziałam, że zagram dla rektorów wrocławskich uczelni i władz Wrocławia. Okazało się to wzruszającym spotkaniem, gdyż dotąd nie spotkałam w Paryżu żadnego wrocławianina.

A Ty zaglądasz do Wrocławia?
Coraz częściej. Po wielu latach wznowiliśmy współpracę z Wojtkiem Popkiewiczem, który w międzyczasie objechał cały świat, realizując programy z cyklu "W rajskim ogrodzie", gdzie zawsze śpiewam jego piosenkę do muzyki Mozarta.

O, a nie do Chopina?
Jego słynną "Romantyczność" też śpiewałam, po francusku w programie o Joannie Rawik. Ale ostatnio na Dolnym Śląsku graliśmy koncerty z cyklu "Chopin w Dolinie Pałaców" z piosenkami opartymi na jego utworach. Nagraliśmy też film dla telewizji, który ukazał się na DVD. No i wspólnie napisaliśmy musical...

Musical?
"Bunt Fryderyka" z librettem Wojtka, są tam też moje kompozycje i aranżacje.

Co to za historia?
Miłosna i bardzo wrocławska. W latach 90. na Akademii Muzycznej studenci zastrajkowali w obronie władz uczelni. W scenerii strajku, w którym też uczestniczyłam, rozgrywa się akcja naszej opowieści.

A kim jest Fryderyk?
Motywem wiodącym jest muzyka Chopina, ale utwory są ze wszystkich gatunków muzycznych: jazzowe, rockowe, a nawet rap. To romantyczna historia o wielkiej namiętności, która w czasie tego buntu łączy dwoje młodych ludzi: Konstancję, studentkę Akademii, i Fryderyka, wrocławskiego muzyka. Niektóre utwory śpiewam na koncertach-spektaklach zatytułowanych "Miłość w cis-moll".

Kiedy znów usłyszymy Cię w rodzinnych stronach?
Jesienią zagram koncert w Imparcie, potem wystąpię na zamku Książ, może znowu w dolnośląskim pałacu i wrocławskiej Filharmonii, byłabym szczęśliwa...

Piękna pianistka śpiewa... Chopina

Magda Żuk śpiewa (z) Narcotango:

Żuk z Chopinem na Dolnym Śląsku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska